Maciej Pinkwart

Leć, „Głosie”, po rosie…

 

Recenzowanie darmowych gazetek, dodawanych w sklepach do codziennych zakupów byłoby zajęciem równie jałowym, jak wyśmiewanie się z reklamy antyperspirantów, gdyby nie to, że ostatnio wyłożono mi torbę z zakupami „Miesięcznikiem regionalnym Głos Podhalański”, co brzmi poważnie, przeto należy się nad nim pochylić ze specjalną troską.

 

Z patriotycznej, czerwono-białej winiety dowiadujemy się oto, że mamy do czynienia z numerem 2 (67), a w oczy rzuca się przede wszystkim biało-czerwona ramka informująca o tym, że jest to „gazeta bezpłatna”. Wyraz „gazeta” w dziennikarstwie oznacza publikację ciągłą, wydawaną częściej niż raz w tygodniu, przeważnie codziennie. „Głos” zaś podaje, że jest miesięcznikiem. Ramka umieszczona jest skośnie i przykrywa sobą część nazw miejscowości, które – jak można sądzić – precyzują zakres terytorialny periodyku. Widzimy tu Nowy Targ, Zakopane, Rabkę, Czarny Dunajec oraz Bukowinę Tatrzań. Reszta ginie pod ramką i możemy się tylko domyślać, że może tam być nawet Witów. Napisy w winiecie tytułowej reprezentują rozmaite kroje, wielkości i formaty czcionek, co niewątpliwie świadczy o nieokiełznanej fantazji redakcyjnego grafika i dużym zasobie fontów w komputerze.

W części lewej górnej pierwszej strony, zgodnie ze wszystkimi regułami dziennikarskiej gry umieszczona jest tzw. czołówka, czyli główny artykuł numeru. Zaczyna się on spokojnym, rzekłbym – eleganckim tytułem, po którym następuje lead, czyli wprowadzenie, a następnie body-text w układzie trzykolumnowym. Gramatycznie tytuł figlarnie kłóci się z leadem, ale ten zgadza się z tekstem. Narracja lekka, powiedziałbym nawet – luźna wywołuje uśmiech czytelnika, a o to przecież chodzi. Zacytujmy jedną z perełek:

Prawdopodobnie oficjalne otwarcie (z wrzucaniem burmistrza Fryźlewicza do głównego zbiornika) zostanie dopiero w marcu, ale obiekt czeka tylko na niezbędną przy oddawaniu do użytku obiektów publicznych papierkową robotę i pierwsi klienci powinni wskoczyć do wody jeszcze w lutym, choć na chwilę zamykania niniejszego numeru „Głosu” nikt w urzędzie nie chciał tego potwierdzić.

Radość i szybkość tworzenia aż kipią w tym tekście, a dziennikarz nie dba o akademickie rygory składni i gramatyki, spiesząc się z zakomunikowaniem nam basenowej dobrej nowiny. Co będzie dopiero w marcu? Zostanie. Obiekt czeka na robotę niezbędną dla obiektów. Na chwilę nikt nie chciał potwierdzić. W jakim urzędzie? Po wrzucanym (nie wrzuconym, więc zapewne czynność będzie powtarzana) burmistrzu, wymienianym nieco oficjalne, bez imienia możemy domniemywać, że nie chodzi o urząd parafialny, choć kto wie?

Dalej jest równie sympatycznie, więc spieszymy wzrokiem na koniec tekstu – ale końca nie ma. Czołówka bez żadnego wyjaśnienie zanika, a ciąg dalszy pierwszej strony stanowią reklamy. Domyślamy się, że ciąg dalszy gdzieś następuje i nerwowo przerzucając kartki, znajdujemy go na stronie czwartej, też u góry. Nie zwracamy uwagi na korektę i szukamy autora – a tu niespodzianka: skromnie ukrywa się on (ona?) pod literkami w nawiasie (joa), czemu towarzyszy informacja o autorze fotografii. Co prawda i on występuje bez nazwiska, ale adres www.foto.podhale.pl przynajmniej w Nowym Targu identyfikowany jest jednoznacznie z asystentem prasowym burmistrza. Ten zestaw występuje jeszcze siedem razy, raz (joa) nie wspiera się zdjęciem, raz widzimy kryptonim innego autora, raz artykuł jest przedrukiem ze strony zakopiańskiego urzędu miejskiego (z podaniem źródła), raz jako autor figuruje Marek Fryźlewicz. Z niepokojem przeszukujemy całą publikację, by znaleźć stopkę redakcyjną czy jakąkolwiek identyfikację autorską – bez skutku. Wchodzimy przeto na podaną w winiecie stronę internetową pisma – a tam, poza faktem, że edycja podhalańska stanowi fragment wydawnictwa ogólnopolskiego – również o autorach, redaktorach, wydawcach i nakładcach nie dowiadujemy się nic. Podziwu godna skromność!

Pewno nie musiałoby to nas obchodzić – w końcu pismo dostajemy za darmo, a jego skąpa treść informacyjna pokazuje, że głównym celem jest tu dotarcie do konsumentów z reklamami – gdyby nie to, że zarówno dobór artykułów, jak i sygnatury ich autorów wskazują dość jednoznacznie na związki z czynnikami oficjalnymi Nowego Targu i Zakopanego. Czy nasze podatki nie partycypują aby w kosztach wydania? Prasa zawsze żyje z władzy – opisując jej działania, krytykując, albo schlebiając. Ale nie powinna być z władzą utożsamiana.

Nie wiem, czy podhalańska uczelnia regionalna prowadzi fakultet dziennikarstwa; jeśli nie – powinna zacząć, bowiem na przykładzie „Głosu” wszyscy studenci mogą będą się nauczyć tego, jak nie należy tworzyć lokalnej prasy.