Maciej Pinkwart

Widma z notesu telefonicznego

 

Od lat głównym tematem powieści Wiesława Myśliwskiego jest czas. Nie, nie bohaterem – narzędziem pracy. Nie inaczej jest w jego najnowszej powieści. Fabuła – o ile można tu użyć tego słowa – Ostatniego rozdania snuje się leniwie po meandrach czasu, prezentując przypadki i przemyślenia narratora, prawdopodobnie równolatka autora, który przetrwał jako dziecko ostatnie lata wojny, prześliznął się przez komunizm i doczekał współczesności, w której się zupełnie nieźle odnajduje. Ale te konteksty historyczne nie stanowią nawet tła jego własnego życia, tylko pochodzą z drugiej ręki, określają raczej scenografię i niekiedy uwarunkowania psychologiczne rozmówców narratora, o nim samym mówiąc niewiele. On do nich także się nie odnosi. Bowiem powieść nie jest zbudowana na fundamencie chronologii, nie ma też jednej osi przewodniej. I mnóstwo w niej pomysłów i przenikających się wątków, z których każdy mógłby starczyć na osobną książkę… A poza tym – mając czasowy początek i koniec – po drodze każe nam przeskakiwać dziesięciolecia i kilometry, wybiegać w przód i cofać się, błądzić tam i sam po oceanach czasoprzestrzeni ostatniego 75-cia.

Bohater – urodzony w małej miejscowości w pobliżu powiatowego miasta, wychowywany przez samotną matkę, utalentowany w kierunku artystycznym, wiecznie coś zaczynający i nie kończący, wiecznie samotny, choć otoczony przez tłum, zwykle anonimowych ludzi. Anonimowych, jak i on, ale powiązanych z nim więzami, co do charakteru których ani my, czytelnicy, ani nawet on nie do końca się orientujemy. Już w szkole utalentowany rysownik, przyjęty bez żadnych problemów na warszawską ASP, po kilku latach porzuca studia i zostaje czeladnikiem u krawca. Potem jest antykwariuszem, bibliotekarzem, zawodowym pokerzystą, znowu studentem, ale na psychologii, którą także porzuca, jest opiekunem do dzieci, handluje dziełami sztuki, potem jest pośrednikiem nieruchomości, wreszcie biznesmenem. Potem… przedtem… właściwie nie wiadomo. Jest wszystkim i nikim.. To nie everyman, z którym się utożsamimy, raczej pan Nikt. Nie mający nikogo na stałe, przenoszący się z miasta do miasta, z jednego wynajętego mieszkania do innego, uciekający od normalności: z łóżka do knajpy, z warsztatu na cmentarz, z budowy na autostradę… Od studiów, od pracy i od miłości, niby z dogłębnej potrzeby wolności. Z niechęci do podporządkowania się. Ale nie jest to buntownik bez powodu, bo ucieka zawsze od, nigdy do.

Ci otaczający – osaczający go ludzie to w gruncie rzeczy albo już użyte i zapomniane pacynki, albo kobiety o nieznanych nazwiskach, choć niekiedy o znanych rozmiarach biustu, albo ludzie, o których ani my, ani on niczego nie wiemy. Symbolem tego mrowiska, w którym przychodzi mu się poruszać jest stary, mający już pewno kilkadziesiąt lat notes adresowy, towarzyszący mu we wszystkich podróżach, w którym cały czas ma zrobić porządek i powykreślać osoby zmarłe, porzucone i porzucające, zapomniane czy po prostu nieznane. Jest przerażającą metaforą samotności dzisiejszych czasów opis tego, jak bohater wpisuje do notesu jakiekolwiek adresy – meldowanych w pensjonacie matki osób, adresatów czy nadawców listów, roznoszonych przez doręczyciela, nieżyjących już od lat przedwojennych klientów krawca… Jak w jego notesie jest mnóstwo pustych nazwisk i nie dających się skojarzyć z niczym nieznajomych, tak i w naszym życiu są dziesiątki osób, których znaczenia dla siebie już – jeszcze – nie znamy i bodaj nigdy nie poznamy.

Poza sprawą powracającej co kilkanaście stron kwestii notesu adresowego drugim szkieletem powieści jest sprawa przychodzących do bohatera listów od szkolnej miłości, dawnej kochanki i porzuconej przyjaciółki w jednej osobie, o której wiemy stosunkowo więcej niż o nim samym. Po rozstaniu z jego inicjatywy – w zasadzie nieprzekonywująco umotywowanym niewiarą w stałość związku – Maria pisze do niego listy, długie i namiętne, na które on nigdy nie odpisuje. Ona wyznaje mu w nich nieustającą miłość, ale opisuje też swoje życie rodzinne z innymi mężczyznami, swoją pracę pediatry w szpitalu, swoje marzenia i tęsknoty, a najbardziej zadziwiające jest to, że zawsze ma jego aktualny adres, a ten wciąż się zmienia… On nie odpisuje – ale kilkakrotnie próbuje się z nią skontaktować telefonicznie, nawet odszukać jej dom, w którym przecież w młodości tak często bywał – i za każdym razem mu się to nie udaje.

Takich postaci-widm jest w powieści więcej, a za każdym razem są to osoby, pozytywnie odnoszące się do bohatera. Jeśli nawet mają swoje imię i nazwisko, to gdy urwie się z nimi bezpośredni kontakt – albo już nigdy nie da się nawiązać, albo będzie karykaturą poprzedniego, albo zgoła okaże się, że takie osoby wymazują się z teraźniejszości tak, jak nazwiska w zdezaktualizowanym notesie.

Ciekawym leitmotivem, również jak wariacyjny temat powracającym w powieści są rozmowy prowadzone między majstrem a czeladnikami w zakładzie krawieckim i dyskusje przy pokerze z szewcem-komunistą. Gdzieś brzmi tu daleka aluzja do Witkacowskich Szewców, ale ani szewc Mateja, ani krawiec Romeo nie mają nic z demoniczności Sajetana Tempe, bowiem nie rewolucja jest dla nich celem życia, a jedynie pokonywanie własnej – i cudzej – samotności. Bo to właśnie samotność (albo w czterech ścianach, albo w złych związkach) obijająca się między czasem i przestrzenią, w różnych czasach i różnych przestrzeniach jest cechą świata, który w Ostatnim rozdaniu stworzył jeden z największych polskich pisarzy współczesnych.

Trudna powieść. Doskonale napisana, świetnie oddająca klimat i umysłowość ludzi z małych miasteczek, pełna znakomitych pomysłów literackich, ale tak przygnębiająca, jak tylko może być przygnębiający obraz życia, w którym mając wszystko nie ma się niczego, i nie mając nic – też nie ma się niczego. Jeżeli nawet jest się szczęśliwym – to świadomość przemijalności tego szczęścia czyni nas nieszczęśliwymi. A może powinna czynić z nas stoików, biorących życie tak jak przychodzi, dzień za dniem, noc za nocą, co nie czyni nas szczęśliwymi, ale pozwala przeżyć? Bo taki w gruncie rzeczy jest bohater Myśliwskiego, a jego postawę przychodzi nam skonfrontować z postawą doskonale sytuowanego, przystojnego lekarza, który kilka lat wcześniej ożenił się z piękną, dobrą i o wiele od niego młodszą kobietą i jest z nią bezgranicznie szczęśliwy, a ona z nim. I w tym szczęściu lekarz ginie w niewytłumaczonym wypadku samochodowym, który jest przez bohatera interpretowany jako samobójstwo człowieka, który postanawia się zabić po to, by w przyszłości uniknąć rozczarowań…

To nie jest książka na długie jesienne wieczory, bo wywoływana nią chandra mogłaby i nas przywieść na skraj przepaści. Trzeba ją przeczytać koniecznie – ale może w piękny letni dzień, gdzieś w ciepłym klimacie? Czytałem jesienią i myślałem, że już przyjdzie się pochlastać albo wyjechać setką na zakopiankę. Ale może wystarczy z rezygnacją powrócić do filozofii Jeana Paula Sartre’a i przyjąć egzystencjalistyczną tezę, że człowiek ma zawsze tylko jeden wybór: między złem a złem. Czyli, jak się myśli na Podhalu: kany byś sie nie zwyrtnął, wse rzyć mos ze zadka

 

--------------------------------------

Wiesław Myśliwski, Ostatnie rozdanie, stron 448, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013. Dostępny także e-book.