Maciej Pinkwart
O sprawach smoczych i niektórych innych
(Glosa do artykułu Zuzany Šimkovej)
W miejscu, gdzie Zuzana Šimková stawia kropkę i kończy swój artykuł - na dobrą sprawę trzeba by było zacząć. Bowiem stwierdzenie, iż kości lokatorów jaskiń nie należały do smoków oznacza tylko brak materialnego dowodu istnienia kości smoków, ale nie odpowiada na podstawowe pytanie: skąd się wzięły smoki? Ich obecność w legendach, mitach i ikonografii niemal wszystkich nacji Eurazji przez wiele stuleci każe zadać pytanie: do czego odnoszą się owe opowieści, do jakich elementów pamięci zbiorowej? Bo przecież nie sposób uwierzyć w to, że starożytni czy średniowiecznie włościanie, znajdując w jaskiniach kości i czaszki niedźwiedzi jaskiniowych w swych prymitywnych umysłach przyoblekli kości owe w ciało i uzyskali taki sam rezultat w Niemczech, w Siedmiogrodzie czy w Chinach. Kontakty transkontynentalne w czasach starożytnych, być może, na niewielką skalę istniały, ale obecność w legendach wielkich podróżników jest zaznaczona w nieporównanie mniejszym stopniu niż obecność smoków...
PREHISTORYCZNE GALERIE
Smoki towarzyszą euroazjatyckiej tradycji od
zarania dziejów, a przynajmniej od czasów, gdy istnieje literatura. Wcześniej
ludziom również nie brakowało ani zmysłu obserwacyjnego, ani fantazji. Przy czym
ten pierwszy, zdaje się, przeważał. W najstarszej galerii sztuki, jaką dysponuje
ludzkość – Jaskini Chauvet w południowo-francuskim departamencie Ardèche
(Rodan-Alpy) – jakieś 32 tysiące lat temu paleolityczni artyści zrealizowali
gigantyczne założenie plastyczne, w którym przedstawili wizerunki około 420
zwierząt – nosorożców włochatych, mamutów, lwów, bizonów, turów, jeleni,
reniferów i koni. Nie ma wśród nich ani jednego smoka, ani czegokolwiek, co by
mogło go przypominać... Rozwijająca się w owym czasie kultura oryniacka miała
więc swoich wielkich artystów. Podobna menażeria zaprezentowane jest w młodszych
o połowę – i artystycznie bardziej rozwiniętych przedstawieniach naskalnych
innych grot pogranicza Francji i Hiszpanii – Lascaux w Akwitanii czy Altamirze w
Górach Kantabryjskich. Tutaj malarze prezentują przeważnie bizony, jelenie,
koziorożce i konie, czyli to, co mogło im zapaść w pamięć w czasie trwania
kultury magdaleńskiej – około 15.000 lat temu. Podobnymi – reportażowymi niejako
– motywacjami kierowali się aborygeńscy artyści, usiłujący odwzorować
rzeczywistość w grocie Jinmium w północno zachodniej Australii, prezentując przy
pomocy dość prymitywnej techniki kangury, strusie emu oraz ludzkie albo też
fantastyczne postaci. Najstarsze ślady ludzkiej twórczości z tej groty mają
pochodzić z okresu przed 50.000 lat, zaś rysunki – z okresu 15.000-8.000 lat.
Wśród słynnych rysunków naskalnych odnalezionych na płaskowyżu Tassili w
algierskiej części Sahary (to tam, gdzie Erich von Daeniken odkrył rysunek
wojownika-kosmity...) wśród zwierząt można zidentyfikować słonie, żyrafy,
nosorożce, bawoły, gazele, jelenie i konie – czyli to, co 7.000 lat temu
przechadzało się wśród łąk i drzew kwitnącego wówczas, a dziś zamienionego w
pustynię obszaru. I tu nie ma odniesień do jakichkolwiek smoków...
CO STRASZY NA PALECIE NARMERA?
Skoro zawędrowaliśmy do Afryki – zatrzymajmy się
tu na chwilę. Mniej więcej od 6 tysiąclecia p.n.e. mamy nieźle rozpoznaną
historię terenów Egiptu. Ta jedna z najstarszych i najbardziej rozwiniętych
cywilizacji na świecie ma doskonale udokumentowaną kulturę, wspaniałe sztuki
plastyczne i przede wszystkim pismo, znane nam od najstarszego zabytku, jakim
jest paleta do szminek króla Narmera-Menesa (3125-3100 p.n.e.). Mitologia
egipska, powikłana i nudna mimo niekiedy istniejącej w niej obsceniczności,
próbująca w nieprzekonywujący sposób tłumaczyć zawiłości kosmogeniczne i
antropogenezę - jest mocno abstrakcyjna, jednak i tu nie sposób oprzeć się
wrażeniu, że cała sztuka Egiptu nie daleko odchodzi od obserwacyjnego realizmu.
W formie, naturalnie, nie jest realistyczna, ale w treści... Uprzedźmy od razu,
że smoków nikt tu nie widział, więc smoków w sztuce nie ma...
A jednak...
Już na owym najstarszym zabytku artystyczno-literackim, palecie Narmera obserwujemy dość fantazyjnie przedstawione wizerunki zwierząt. Oto na rewersie obiektu otwór do rozcierania szminki otaczają splecione postacie lwów. Otwór ten obejmują ich szyje – długie jak węże... Podobne synkretyczne stwory widzimy na pochodzącej mniej więcej z tego samego okresu palecie z Hierakonpolis. Czyżby więc jest to początek tworzenia stworzeń hybrydowych, zarówno w sztuce, jak i religii Starożytnego Egiptu niezwykle charakterystycznych?
Nie do końca. Początek był wcześniej, i jak się wydaje miał charakter magiczny. Cóż wyobrazilibyśmy sobie widząc człowieka z głową lisa? A to ci dopiero przechera... - prawda? Czyli obdarzylibyśmy człowieka lisimi cechami. Człowiek z głową lwa to albo silny gość, albo ktoś, kto chce kogoś przestraszyć, że oto wchodzi w skórę silnego i groźnego zwierzęcia... Czy trzeba do tego fantazji? Pewnie! To realizacja pewnego ideowego założenia: pokazania siebie lepszym (czasem lepszym jest „gorszy”) od innych przy pomocy dostępnych środków. Maski, kostiumy, nazwy - wszystko to ma charakter magiczny, czarodziejski. Ale tego nie wymyślili Egipcjanie.
MAGICZNE HYBRYDY
Wróćmy na moment do prawdziwie czarodziejskiej groty, odkrytej w grudniu 1994 r. przez trójkę francuskich speleologów - Jean-Marie Chauveta, Éliette Brunel Deschamps i Christiana Hillaire. Poza reportażowym niejako ukazaniem otaczającego świata (lwy, nosorożce, dzikie konie i mamuty 32.000 lat temu przechadzały się nad Rodanem!) badacze odnaleźli tam rysunek mamuta z... czterema kłami. Mutant? Bynajmniej! Dwa z tych kłów są czarne, zaznaczone takim samym konturem jak cała sylwetka, dwa zaś białe, wyżłobione w skale jaskini. Jest to niewątpliwie świadome założenie artystyczne. W tej samej jaskini widnieje również wizerunek, nazwany przez badaczy „Czarownikiem”, choć po prawdzie rodzaj męski nie powinien być tu stosowany. Bo oto na skalnym występie widzimy postać z głową i torsem bizona, pod którymi widnieją kobiece nogi, biodra i wzgórek łonowy... Podobne konstrukcje – pół człowieka, pół bizona – znaleziono m.in. w jaskiniach Gabillou i Les Trois Frères. Rysunki te pochodzą sprzed mniej więcej 15.000 lat.
Ale wśród synkretycznych zwierząt nie ma smoków, ani innych dziwolągów o charakterze hybrydowym. Ciekawe, że nie ma też tych „elementów” z których można niejako złożyć smoka: jaszczurek, węży, nietoperzy... Ale też nie ma w ogóle ptaków, uwadze pierwotnych artystów umknęły kwiaty, a ludzie reprezentowani są nader skromnie. Może ich zdaniem coś mniejszego od bizona nie było specjalnie warte uwieczniania?
Przenieśmy się znów do starożytnego Egiptu. Rozwój cywilizacyjny, rzecz by można, przyspiesza rozwój myślenia abstrakcyjnego; przyczynia się także do wzrostu potrzeb duchowych – a to rozwija fantazję. Niemniej jednak można przyjąć i takie założenie, że jednym ze stymulatorów wyobraźni jest potrzeba porządkowania wiedzy, a jej moderatorem – logika. Tak powstają mity, religie, zabobony i pseudonauki. Gdy człowiek prehistoryczny znajdował wielką czaszkę ze sporą dziurą w miejscu, gdzie kończyło się czoło – wiedział, że należy ona do mamuta lub innego mastodonta, a owa dziura w czole to otwór nosowy, gdzie kiedyś znajdowała się trąba. Takimi trąbami wymachiwały mu bowiem przed jego własnym nosem przechadzające się opodal zwierzęta. Gdy taką samą czaszkę znajdywał po wiekach człowiek antyczny czy średniowieczny – mastodontów już dawno na ziemi nie było, więc poszukiwano innych tłumaczeń. Otwór w czaszce interpretowano jako oczodół i tak powstawali cyklopi – olbrzymi z jednym okiem pośrodku głowy...
Starożytni Egipcjanie byli spostrzegawczy. Ale usiłowali na swój sposób zinterpretować świat. Wizerunki kobiet z głowami kotów czy mężczyzn z głowami szakali są tak dokładne, jakby były rysowane z natury. A że takich istot nie widuje się na co dzień? No, bo są święte i nie pokazują się byle komu. A świątyniach egipskich nie takie istoty widywano... W przeciwieństwie do artystów z francusko-hiszpańskich, czy saharyjskich jaskiń, Egipcjanie chętnie zajmowali się artystycznie również drobnicą zoologiczną. Stąd w ich sztuce – jak również w znakach hieroglificznych – sporo jest ptaków, owadów, ryb, gadów i płazów, no i oczywiście roślin rozmaitego rodzaju. Są także owe stworzenia hybrydowe, najczęściej nie jako samoistnie występujące w naturze dziwolągi, lecz jako obdarzone nadnaturalnymi cechami bóstwa lub atrybuty władców.
A smoków nadal nie ma.
LATAJĄCE WĘŻE
Wszędobylski Herodot, który w czasach perskich (połowa V w p.n.e.) zwiedzał Egipt i wypytywał będących strażnikami mądrości i historii kapłanów o dzieje i współczesność Egiptu, opisywał również jego mity, legendy i bestiarium. I najbardziej zbliżonym do smoka stworzeniem, o którym mu opowiadano jest skrzydlaty wąż.
Pisze oto Herodot:
W okolicy Teb znajdują się święte węże, zupełnie nieszkodliwe dla ludzi. Są one niedużej wielkości i mają dwa rogi, które im wyrastają ze szczytu głowy. Gdy zdechną, grzebie się je w świątyni Zeusa; temu bowiem bogu mają być poświęcone.
Jest w Arabii miejscowość, leżąca mniej więcej naprzeciw miasta Buto, do której sam się udałem, aby zasięgnąć wiadomości o uskrzydlonych wężach. Przybywszy tam, ujrzałem kości węży i kręgosłupy w ilości niemożliwej do opisania; leżały tam kupy kręgosłupów, jedne większe, drugie mniejsze, inne jeszcze mniejsze, a było ich mnóstwo. Miejscowość, gdzie te kręgosłupy były zsypane, taki ma wygląd: z przełęczy górskiej jest dostęp do wielkiej równiny, która przylega do Równiny Egipskiej. Otóż jest podanie, że z wiosną skrzydlate węże przylatują z Arabii do Egiptu, a ptaki ibisy zachodzą im drogę u wejścia do tego kraju i nie przepuszczają węży, tylko je zadziobują.
A zatem mamy i tu do czynienia z pokładami kości tajemniczych zwierząt, jednak nie interpretowano ich jako smoczych. Ten skrzydlaty wąż to w pojawiającej się wówczas literaturze także jeden z ulubionych motywów. Na wiele lat przed Herodotem, w XIX wieku przed naszą erą, czyli w czasie rozwijania się największej potęgi kulturalnej Egiptu, w okresie Średniego Państwa napisane zostało opowiadanie „Zaczarowana wyspa”, przez egiptologów zwykle nazywane „Rozbitek”. Znajdujący się obecnie w Moskwie papirus opowiada o morskich przygodach, prezentując coś na wzór szufladkowych opowieści Szeherezady. Jeden z bohaterów, właśnie tytułowy rozbitek, znalazł się na wyspie na Morzu Czerwonym, którą władał czarodziejski wąż, długi na 16 metrów, pokryty złotymi łuskami, z brwiami z lapis-lazuli, w dodatku noszący długą na metr brodę... Mówił ludzkim językiem i w razie potrzeby zionął ogniem z paszczy. Wąż zresztą nie uczynił rozbitkowi żadnej krzywdy, przeciwnie, pocieszał w nieszczęściu i obsypał darami...
Nam w Polsce ów wąż niewątpliwie może się kojarzyć się z tatrzańskim Królem Wężów, pokonanym przez dzielnego Perłowica, czytelnikom Biblii – z Lewiatanem, ale egipskie nietypowe gady mają i innych krewniaków.
W smokologicznej literaturze
wspominany jest często staroegipski demon zła – wąż Apep (w greckim zapisie –
Apopis), zaciekły wróg boga słońca Re, pokonany harpunem przez Horusa, a po
śmierci – nadal brużdżący bogu Re podczas jego nocnych podróży po Państwie
Umarłych. Ale Apep to przecież nadal wąż, nawet spory, ale bliżej mu do pytona
niż do krokodyla, który przecież powinien być pradziadkiem wszystkich smoków,
zważywszy na jego kredowe pochodzenie, w dodatku w Egipcie występujący
licznie, a w niektórych okolicach ubóstwiony (jako bóg Sebek), czczony i nawet
mumifikowany.
Skrzydlate, lub pierzaste węże są często spotykanym motywem – artystycznym i mitologicznym – u prekolumbijskich mieszkańców Ameryki południowej. Taką przecież właśnie postać ma Quetzalcoatl – jedno z najważniejszych bóstw panteonu Azteków (u Majów nazywał się Kukulkan). Pierzasty wąż o białej skórze nauczył Azteków liczenia, kalendarza i rzemiosła, mówił im o niebie i świecie podziemnym, a przybył – z dalekiego kraju na wschodzie. Z Egiptu?
W czasach, gdy Herodot zwiedzał Egipt, naturalnie o Ameryce i jej wierzeniach nie wiedziano. Ba! – my nawet i dziś niewiele wiemy o tamtych czasach w Ameryce, bowiem kultury Olmeków (1600-900 p.n.e.) oraz Caracas i Nazca (1400 p.n.e. – 400 n.e.) wciąż jeszcze są mało zbadane. Słynne gigantyczne figury na pustyni Nazca (datowane od II w. p.n.e. do V w. n.e.), widoczne z lotu ptaka, o których entuzjaści mówią, że powstały przy udziale kosmitów, także w większości przedstawiają miejscową faunę: ptaki (dziwaczne, ale jednak ptaki...), małpę, jaszczurkę, żabę, pająka...
Ale przecież, u diabła, smoki wtedy już były! Zupełnie niedaleko od Egiptu zresztą... Dlaczego więc Egipcjanie albo ich nie znali, albo o nich Herodotowi nie powiedzieli? Pewno z dwóch powodów. „Ojciec historii”, jak go nazywano, choć niewątpliwie zafascynowany Egiptem, pisał, że jego obywatele są nieufni i bardzo konserwatywni: Zwyczajom ojców tak są oddani, że nie przyjmują żadnego obcego zwyczaju. Nieufny też był i sam Herodot i co bardziej odległe od zdrowego rozsądku poglądy podawał z wielkim sceptycyzmem; o wspominanych wcześniej cyklopach tak oto pisze: Jest znaną rzeczą, że w północnej części Europy znajduje się bezspornie najwięcej złota. Ale jak się je uzyskuje, tego także nie potrafię dokładnie podać; opowiadają, że jednoocy ludzie, Arimaspowie podkradają je gryfom. Nie mogę nawet w to uwierzyć, że istnieją ludzie o jednym oku, którzy poza tym mają podobny do innych ludzi wygląd.
SMOCY POJAWIAJĄ SIĘ
Przejdźmyż już do smoków. Smocy (jak ładnie
można przetłumaczyć słowo „draci”!) w swej mniej więcej klasycznej postaci
zwierzęcia hybrydowego pojawiają się gdzieś połowie trzeciego tysiąclecia przed
naszą erą w Mezopotamii, a wzmianki o nich w starożytnym eposie o Gilgameszu
(ok. 2000 p.n.e.) odwołują się do czegoś, co jest już z pewnością utrwalone w
pamięci zbiorowej. Gdy dziś powiemy, że ktoś czy coś wyglądało jak smok – nie
trzeba specjalnie tego wyjaśniać. Tak i w sumeryjskim dziele zapisanym klinowym
pismem akadyjskim Enkidu przestrzega swojego przyjaciela Gilgamesza przed walką
z potężnym Humbabą: Zęby ma Humbaba jako kły smoka, lwa oblicze, w starciu
jest jak potop! Przed czołem jego, co jednako żre drzewa i trzcinę, nikt się
ostać nie zdoła! Na czubku ogona swego i członka ma dwa łby wężów jadowitych...
Niewątpliwie ciekawą miał Humbaba postać anatomiczną, ale i sposób walki też
jakby z „Gwiezdnych wojen”, bo walczył z Gilgameszem rzucając weń swoje
błyski okropne... Ten przetrzymał nawałę osłaniając się potężnymi pniami i
gałęźmi, a gdy Humbabie zbrakło energii (akumulator się wyczerpał?) – wówczas
można go było pokonać, nie bez pomocy bogów, którzy rzucili do walki w obronie
swojego protegowanego między innymi lwa, żmiję i, rzecz jasna, smoka...
Prawdziwa fala smoków rozlewa się w XV-XII wieku p.n.e. i to od razu szerokim frontem – od starożytnych Indii, przez Mezopotamię i Palestynę po Grecję.
Pozostawmy na boku zawiłe mitologiczne działania bogów-smoków czy też anty-bogów-smoków z egzotycznych stron, nie przejmujmy się miłymi smoczkami chińskimi, które pochodzą zaledwie z II wieku p.n.e., więc jako młodzież nie mogą stawać w pierwszym szeregu i zajmijmy się szacownymi smokami z tak bliskiej nam kulturowo Grecji.
HERAKLES USTNIE I NA PIŚMIE
Pierwsze przejawy literatury na terenie Grecji
kontynentalnej i wysp wywodzą się zapewne z okresu kultury mykeńskiej (1600-1100
p.n.e.), kiedy to kształtuje się większość tradycji i mitów greckich. Literatura
tego okresu - i długo, długo później – to literatura mówiona i w takiej formie
przekazywano wszystkie mity kosmogoniczne, oraz ulubione przez Greków poematy o
herosach. Ojciec literatury, Homer był wędrownym bardem (αοιδός) i
najprawdopodobniej sam był autorem najsłynniejszych poematów wiążących się z
wojną trojańską. Mówi się, że był ślepy, i że ta przypadłość była cechą tego
zawodu: literatów pozbawiano wzroku po to, by mieli lepszą pamięć... I tu
dostrzegamy wyższość epoki komputerów...
Homer żył w VIII wieku p.n.e. (niektórzy badacze od końca XVIII wieku podważali to, że w ogóle istniał...). Pismo greckie, zapożyczone od Fenicjan, pojawia się na półwyspie gdzieś w początkach X wieku p.n.e. Mówiono, że autorem tego wynalazku był mityczny założyciel Teb, Kadmos, podobno właśnie Fenicjanin. Spotkamy się z nim za chwilę, jako z pogromcą smoka... Najstarsze zachowane do dziś zabytki piśmiennictwa greckiego pochodzą z VIII wieku p.n.e. Dopiero jednak w V wieku p.n.e. kształtują się trzy główne odmiany greki: wschodnia, jońska, używana w Attyce i Azji mniejszej (w tym języku pisał Herodot), kreteńska i peloponesko-italska. Dopiero tuż przed 400 r. tworzy się greka klasyczna. I pewno dopiero wtedy znane i dotąd recytowane z pamięci mity i poematy zyskały formę pisemną.
Wtedy to zapewne można było po raz pierwszy
poczytać o Heraklesie i jego pechowym, choć zarazem pełnym sukcesów życiu.
najpierw przyszło mu się zmierzyć z Hydrą, która była jakimś rodzajem wężowego
smoka. Wszyscy słyszeli o 12 pracach Heraklesa. I właśnie w czasie zdobywania pasa
królowej Amazonek – Hippolity, gdy przechodził obok Troi, dowiedział się, że
Posejdon, wściekły na trojańskiego króla Laomedona za
niedotrzymanie zobowiązań finansowych, nasłał na miasto morskiego smoka, który
porywał i zabijał obywateli, a lada dzień miał otrzymać na przystawkę najmłodszą
córkę króla – Hezjone. Herakles obiecał rozprawić się z bestią w zamian za
cudowne konie Laomedona. Nie było łatwo, bo miecz szczerbił się na smoczej
łusce, więc heros dał się połknąć i zaatakował smoka od środka. Chciwiec
Laomedon i tym razem chciał się wymigać od zapłaty, co skończyło się jak
najfatalniej: Herakles zabił jego i wszystkich jego synów z wyjątkiem Prima,
Hezjone porwał, a konie uprowadził. W dalszej konsekwencji doprowadziło to
wszystko do wybuchu wojny trojańskiej.
Ale smoki czekały na bohatera i przy następnych pracach. Aż do Afryki wędrował po olbrzymie woły trzygłowego wielkoluda Gerionesa, których pod nieobecność właściciela strzegły dwugłowy pies i siedmiogłowy smok. Herakles poradził sobie z nimi bez trudu i po rozprawieniu się z Gerionesem przyprowadził woły do Myken. Stamtąd wysłano go znów w drogę, po złote jabłka z ogrodu Hesperyd. Pilnował ich stugłowy, nieśmiertelny smok-poliglota, mówiący wszystkimi językami ziemi. Herakles tym razem uniknął walki i posłużył się pomocą jednego z tytanów, Atlasa, wobec którego uczony smok zapomniał języka w gębie i zemknął, gdzie pieprz rośnie.
SMOK TROJAŃSKI i SCYLLSKI
Smok pojawia się kilkakrotnie i w utworach Homera. Gdy Achaje, chcąc dowiedzieć się jak długo będzie trwała ich walka z Trojanami, a przy okazji sprawdzić lojalność kapłana Kalchasa – każą mu przeprowadzić wróżby, oto co się dzieje:
Z czerwonymi plamami idzie spod ołtarza
Smok straszny, który zaraz na drzewo się wspina,
Gdzie się ptasząt na wierzchu wylęga rodzina:
Ośmioro było w liściu zagnieżdżonych skrycie,
A dziewiąta samiczka, co im dała życie.
Tam on wlazłszy pisklęta świerczące pożera:
Matka smutne nad dziećmi żale rozpościera,
Wtem ją, próżny niosącą ratunek, za skrzydło
Pochwyciwszy, okrutne pożarło straszydło.
Gdy tak połknął smok dzieci i matkę kwilącą,
Rzecz cudowna się w porę zdarzyła znaczącą:
Bo Kronida, z którego wyszedł przeznaczenia,
Natychmiast w kamień smoka strasznego zamienia;
Na to nas wszystkich wielkie podziwienie bierze.
Pomnijcie, wszak to było przy samej ofierze.
Zaraz Kalchas wykłada przeznaczenie wieczne:
„Czemużeście zamilkły, Achaje waleczne?
Ten znak pewny Zeusa opatrzność nam dała,
Nierychły jego skutek, ale wielka chwała.
Jak ten smok osiem drobnych pisklątek zadławił
I z nimi wraz dziewiątą, ich matkę, też strawił:
Tak walczyć przez lat dziewięć dla nas wyrok stoi,
A dziesiątego roku dobędziemy Troi".
(przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski)
Ale trop to mylny, by nie powiedzieć zwodniczy – jakiż to smok ma się rzucać na pisklęta, ledwo z jaj wyklute? Jakież to okrutne straszydło zasadza się na ptasią matkę kwilącą? Nie tak sobie wyobrażamy smoka! I słusznie, bo w innych przekładach nie ze smokiem tu mamy do czynienia, nawet nie ze smoczkiem, tylko z wężem po prostu. Ale może Dmochowski - XVIII-wieczny poeta, pijar, potem protestant, współpracownik Kołłątaja i Kościuszki, autor pierwszego polskiego przekładu Homera chciał dodać grozy tej scenie? Wizerunek smoka, nieco bardziej odpowiadający naszym wyobrażeniom znajdzie się i później w „Iliadzie”, w opisie przygody dzielnego i cnotliwego Bellerofona:
A skoro charaktery złowrogie przeczytał,
Zaraz młodzieńca w prace niebezpieczne wprząga:
Chimerę znieść, strasznego każe dziwoląga,
Który nie był ludzkiego, lecz boskiego rodu:
Z przodu lew, koza w środku, kręty smok od spodu,
A z paszczy ognistymi buchała potoki.
Zabił ją, mając nieba pomyślne wyroki.
Smok wielogłowy towarzyszy Achajom w czasie całej wyprawy – wyobrażony na słynnej tarczy Agamemnona, ofiarowanej mu przez Atenę:
Tam, gdzie do tarczy rzemień przywiązan srebrzysty,
Uderza zatrwożone oczy smok modrzysty:
Trzy w nim głowy skrzywione jedna rodzi szyja...
Smokiem okrutnym i chyba takim na miarę naszych oczekiwań była straszliwa Scylla, między którą to wyspą a partnerującą jej Charybdą miał przepłynąć z towarzyszami wędrujący po morzach Odyseusz. Przed maszkarami, pilnującymi z dwóch stron cieśniny Messyńskiej ostrzega wędrowca piękna i zakochana w nim Kirke:
W tej jamie
Skylla
siedzi, słychać ją z
daleka;
Skomli jakby miot szczeniąt i jak one szczeka.
Okropna to poczwara, i nikt jej widoku
Nie zniesie; sam bóg nawet nie dotrzyma kroku.
Łap dwanaście szkaradnych jest u tej bestyi,
I sześć szyj wyciągniętych, a na każdej szyi
Łeb sprośny, w paszczy zębów trzy rzędy, a przy tem
Gęstych, a chropoczących przeraźliwym zgrzytem.
Zwykle na dnie pieczary leży tułów spory,
A łby tylko wystawia z głębi onej nory,
I łapczywie czatując w paszcze swoje chwyta
Delfina, psa i wszystko, co ma Amfitryta
W swoim państwie podwodnym, wszystko, co się zdarzy,
Nie pochlubił się dotąd nikt z tylu żeglarzy,
By nie miał od niej szkody; każda jej paszczeka
Zwykle z łodzi unosi jednego człowieka.
Blisko od niej zobaczysz drugą taką skałę,
Lecz niższą, bo przerzucisz przez nią każdą strzałę.
Jest tam figowe drzewo ze skały zwieszone,
Pod nim groźna Charybda łyka morze słone;
Trzykroć w dzień je wyrzuca, trzykroć wciąga w siebie.
A gdy wciąga, o! niechże nie będzie tam ciebie!
Już by i sam Posejdon nie mógł cię ratować.
Pamiętaj, Odyseju, łódź swoją sterować
Najbliżej popod Skyllę, gdyż większym jest zyskiem
Sześciu ludzi utracić niż zginąć ze wszystkiem.
No i niestety, choć rada pięknej czarodziejki okazała się skuteczna, lecz Odyseuszowi towarzysze musieli zaspokoić apetyt bestii, wprost tu zwanej smokiem:
Na brzegu z długą żerdką siedzący rybacy
Rybom zdradliwą pastwę rzucają do toni,
Wbitą na róg wołowy; rybki idą do niéj
I trzepocące na brzeg porwane są wędką:
Z takim oni trzepotem śmigli w otwór prędko,
Gdzie ten smok żreć ich począł, a w najsroższej męce
Krzycząc, do mnie błagalnie wyciągali ręce.
Nigdym okropniejszego nie spotkał widoku
W burzach morskich i w przygód przeróżnych natłoku.
(przekład: Lucjan Siemieński)
I pomyśleć, że marzymy o pięknej i słonecznej Sycylii, nie pamiętając od jakiej straszliwej smoczej Scylli się ona wywodzi...
SIEWCY SMOCZYCH ZĘBÓW
Pisze Zuzana Šimková o rozmaitych pożytkach
leczniczych ze smoków, ich krwi, kości i zębów. Te ostatnie służyły również
bohaterom antycznej Grecji. Oto Kadmos, mniemany wynalazca pisma, wysłany przez
ojca, Agenora, na poszukiwanie uwiedzionej przez Zeusa swojej siostry Europy,
znalazł znakomite miejsce na założenie nowego miasta. Wysłał swych towarzyszy po
wodę, ale zabił ich straszliwy smok:
Złote kolce jeżyły mu się na grzbiecie, w pysku błyszczały rzędy drapieżnych zębów, a całe cielsko wzdymało się jadem. Na widok Kadmosa zaczął się wić w tysiącznych splotach, zakreślając olbrzymie łuki. Bohater złożył się oszczepem i rzucił tak celnie, że zabił potwora na miejscu. Potem wyjął mu z paszczy wszystkie zęby i zasiał je w ziemi. W kilka dni wyrósł ze smoczych kłów orszak zbrojnych mężów, którzy stoczyli między sobą krwawą walkę. Ocalało z nich tylko pięciu i ci stali się wiernymi towarzyszami Kadmosa, który z ich pomocą założył miasto Teby.
(Jan Parandowski, Mitologia)
Ten sam motyw – zasiewanych smoczych zębów – powraca w legendzie o Jazonie, poszukiwaczu złotego runa. Gdy w Kolchidzie wypełnił warunek króla Ajetesa i zaorał pole przy pomocy spiżowych byków Hefajstosa – zasiał w tym polu garść smoczych zębów. Z nich również wyrosła drużyna wojaków, którzy najpierw rzucili się przeciw Jazonowi, a potem zaczęli walczyć między sobą tak skutecznie, że pokonali się ze szczętem. Złotego runa pilnował nigdy nie zasypiający smok, którego jednak przy pomocy płynu usypiającego i zaklęć - a i magicznego spojrzenia pięknej Medei – udało się skłonić do drzemki. I wtedy wystarczyło mu już tylko uciąć głowę i złote futerko stało się własnością Jazona. Co zresztą, jak wiadomo, nie przyniosło mu szczęścia. Po pechowych dalszych zdarzeniach Medea uciekała potem od niego rydwanem zaprzężonym w skrzydlate smoki, ale to już inna historia.
Smoki w znacznej części, jak
widzimy, związane były w Grecji z wodą, a ich panem wydawał się być Posejdon. To
on ekspediował smoki do akcji, najczęściej jako tzw. karę boską, za przewinienia
władców. Masakra jednak przeważnie dotyczyła zwykłych obywateli, ale by weredę
przekupić, należało go usatysfakcjonować możliwie młodą i piękną córką króla.
Królowa Etiopii, Kasjopea, głośno chwaliła się tym, że jest piękniejsza od
mieszkanek morza, nereid. Zazdrosne panny poskarżyły się Posejdonowi, a ten
spowodował w Etiopii powódź i, oczywiście, wysłał ekspedycję karną w postaci
smoka. By go ułagodzić, Kasjopea miała mu oddać swoją córkę, przepiękną
Andromedę. Przykuto ją nagą do nadmorskiej skały i biedaczka właśnie czekała na
konsumpcję, gdy zobaczył ją inny z herosów – Perseusz. Naturalnie, gdy pojawił
się smok, była to jego ostatnia chwila, a bohater dostał w nagrodę rękę
królewny. A sprawiedliwy Zeus dał im wszystkim nieśmiertelność, przenosząc na
nieboskłon, gdzie sąsiadują ze sobą jako gwiazdozbiory: Kasjopea, jej mąż
Cefeusz, Andromeda i Perseusz. I nawet dla Smoka znalazło się miejsce –
usytuowany jest między Małą a Wielką Niedźwiedzicą.
SMOKI BIBLIJNE
Judaizm i chrześcijaństwo miały
bliskie kontakty ze społecznościami Grecji oraz bliskiego i środkowego Wschodu i
nie dziwota, że włączyły do kręgu swoich zainteresowań zarówno same smoki, jak i
to, co symbolizowały. W tekstach Starego Testamentu, ukształtowanych na
przestrzeni 10 wieków (XII-II w. p.n.e.) smoki pojawiają się kilkanaście razy, w
przeważającej mierze w znaczeniu przenośnym. Zresztą wobec znanych problemów z
tłumaczeniami Biblii (rzadko z języków źródłowych...) statystyka ta jest
niewiarygodna, bowiem stylistyka w znaczniej mierze jest tu dość dowolna. Nawet
potwory, występujące w Starym Testamencie in personam – Lewiatan i Rahab
– też nie przez wszystkie tłumaczenia nazywane są smokami. Lewiatan to w
potocznym rozumieniu ogromny wąż morski, niekiedy też wieloryb. Ale wiemy z
Księgi Hioba (41,14-34) że to dość szczególny wąż, a i na wieloryba kwalifikacji
nie ma:
Jego zęby dookoła są przerażające.
Pyszni się swymi rzędami łusek, zamkniętymi jakby ciasną pieczęcią.
Ściśle przylega jedna do drugiej i nie przechodzi między nimi nawet powietrze.
Każda z nich spojona z drugą; trzymają się wzajemnie i nie można ich rozdzielić.
Jego kichanie rzuca błyski światła, a jego oczy są jak promienie brzasku.
Z jego paszczy wychodzą błyskawice, iskry ognia się wydobywają.
Z jego nozdrzy wychodzi dym, niczym z pieca rozpalonego sitowiem.
Dusza jego podpala węgle, a z jego paszczy wychodzi płomień.
Izajasz zaś (27,2) wprost nazywa go smokiem. Smokiem, i to latającym jest Rahab (Księga Izajasza), zapewne przypadkowo będący imiennikiem znanej nierządnicy z Jerycha. Ze smokiem, a w każdym razie ze zwierzęciem potwornym utożsamiano również niekiedy biblijnego Behemota - choć niektórzy widzą w nim pierwotnego King-konga... . Apokalipsa zas odnosi się do smoków w takim samym przenośnym stopniu, jak do innych zwierząt.
Spośród „smoczych” maksym biblijnych, niewątpliwie najbardziej pouczającą jest ta:
Wolałbym mieszkać z lwem i smokiem, niż mieszkać
z żoną przewrotną.
(Mądrość Syracha 25:16)
ŚWIĘTY JERZY SMOKOBÓJCA i SZEHEREZADA
Dzieje świętych chrześcijańskich,
jak również rycerstwa, świeckiego i zakonnego, pełne są opisów walk ze smokami,
przy czym niewątpliwie przenośna warstwa niektórych z tych tekstów z biegiem
czasu zmieniła się w przygodową, jeśli nie anegdotyczną. W syryjskiej
miejscowości Saidnaya największą atrakcją turystyczną jest grota, w której
rzekomo mieszkał smok, nim zabił go święty Jerzy. Scena owej drakomachii
należy do podstawowego kanonu ikonografii chrześcijańskiej, ale w tym przypadku
to właśnie przenośne znaczenie zostało zinterpretowane ikonograficznie i zyskało
swoisty quasi-realizm. Uważa się, że jako rycerz Jerzy natarł na smoka w obronie
pięknej damy, bestię z bożą pomocą zabił, a w nagrodę jak zawsze otrzymał rękę i
pozostałą resztę opresjonowanej niewiasty, zaś uciekając przed zagrożeniem (inne
smoki? konkurencja? rodzina?) dotarł do Anglii i stał się z czasem patronem tego
kraju. A dlaczego został świętym? Otóż Jerzy (Georgius?) pochodził z tureckiej
Kapadocji i tam był wychowywany jako chrześcijanin. Z czasem został żołnierzem,
a może nawet gwardzistą w służbie rzymskiego cesarza Dioklecjana, wielkiego
prześladowcy chrześcijan. Któregoś dnia miał pójść co cesarza i zbesztać go
porządnie za jego postępowanie. Inni twierdzą, że z murów miasta Nikomedia (Izmit
w Turcji) zdarł cesarskie obwieszczenie antychrześcijańskie. Skończyło się
torturami i męczeńską śmiercią w 305 roku.
A smok? No cóż, wg współczesnej egzegezy, smok to nasze grzechy, z którymi przychodzi nam – następcom św. Jerzego – uporczywie walczyć co dnia…
Wiara w smoki była powszechna, a w świadomości wszystkich warstw społecznych smok był stworzeniem tak realnym jak dla nas, powiedzmy, niedźwiedź. Mało kto widział niedźwiedzia naprawdę z bliska, ale ta rzadkość spotkań (zapewne nie koniecznie bardzo pożądanych z obu stron!) bynajmniej tej realności nie podważa. Tym bardziej, że niedźwiedź występuje we wszystkich kulturach nam bliskich. Wiadomo, że nie bywa w tropikach, ale tam też o nim się uczą.
Islamski Bliski Wschód także przyswoił sobie postać smoka, między innymi w jednej z jego przydatniejszych funkcji – strażnika skarbów. Oto w pochodzących z IX-X w. n.e. „Baśniach z tysiąca i jednej nocy” Maghrebijczyk doradza Dżaudarowi jak zdobyć skarb:
(...) Potem idź do piątych wrót, z których wyjdzie do ciebie czarny niewolnik i zapyta: «Kim jesteś?» Odpowiedz mu: «Jestem Dżaudar.» Wtedy on tobie powie: «Jeśli nim jesteś, to otwórz szóste wrota.» Wówczas podejdź do tych wrót i mów: «Iso, powiedz Musie, aby otworzył wrota», a gdy otworzą się, wejdź. Zobaczysz za nimi dwa smoki, jednego po lewej, drugiego po prawej stronie. Oba one otwierać będą paszcze i z miejsca rzucą się na ciebie. Wyciągnij do każdego z nich jedną rękę, a one wpiją się w nie zębami – gdybyś jednak tego nie uczynił, zagryzłyby cię na śmierć. Następnie podejdź do siódmych wrót i zastukaj do nich.
W średniowieczu roiło się i od poszukiwaczy
skarbów, wypatrujących tajemnych wrót strzeżonych przez smoki, i od następców
św. Jerzego, uporczywie poszukujących po Europie smoków do zabijania i dziewic
do wyzwalania. Jeden z nich stał się powszechnie znany i zyskał sławę zabawnego
i poczciwego paranoika: mowa o panu Kichocie z La Manczy, stworzonym przez
Miguela Cervantesa. W polskiej literaturze parodią tej parodii stał się jeden z
drugoplanowych bohaterów „Krzyżaków” Sienkiewicza – dobroduszny rycerz Fulko de
Lorche z Lotaryngii. Na marginesie warto zaznaczyć, że w panasienkiewiczowskim
dziele pojawia się i postać świętego smokobójcy: oto kupczący relikwiami
Sanderus oferuje Zbyszkowi z Bogdańca
dwie albo trzy
krople potu św. Jerzego, które wylał ze smokiem walcząc
i twierdzi, że żadna relikwia lepiej się rycerzowi nie przygodzi.
SMOKI STOŁECZNE
Skoro już
przybyliśmy na polskie smocze podwórko, wypadnie tu stwierdzić, że i w
dziedzinie smoków – przynajmniej przed literackim debiutem Andrzeja Sapkowskiego
– w naszym kraju się nie przelewało. Poczciwy smok wawelski, choć nie imponujący
rozmiarami (przynajmniej sądząc po wielkości jego kwatery) reprezentował
najbardziej typowy okaz w swoim gatunku: na visus skrzyżowanie jaszczurki
z krokodylem, wężem i nietoperzem, żywiący się dziewicami, a razie ich braku –
pożywieniem zastępczym, zionący z paszczy ogniem, przykry, brzydki i cuchnący.
Jak wiemy, padł nie w szlachetnym boju z dzielnym rycerzem, tylko z powodu
podstępu, zastosowanego przez obywatela niższego, choć przydatnego stanu
rzemieślniczego: oto szewczyk Dratewka podsunął smokowi na przekąskę
wypatroszoną owieczkę z nadzieniem w postaci siarki, co spowodowało u smoka
zgagę i nieustanne pragnienie. By je zaspokoić, podleciał nad Wisłę i pił z niej
wodę tak długo, aż pękł. Dziś zapewne owieczka mogłaby żyć spokojnie, a i siarka
byłaby zbyteczna – smok padłby natychmiast, jakby po prostu napił się wody z
Wisły...
Drugim z polskich
smoków był warszawski Bazyliszek, mniejszy gabarytowo, ale dysponujący bronią
ultymatywną, skuteczniejszą od kłów, pazurów i nieświeżego oddechu: zabójczym
spojrzeniem. To także echo klasyki: prototypem tego rodzaju smoków wydaje się
być grecka Meduza, która prócz wężowych włosów, zębów dzika i skrzydeł ze złota
(jak wszystkie t
rzy Gorgony, z których była najmłodszą siostrą...) miała
zdolność zabijania przy pomocy spojrzenia. Na taki laser w oczach była tylko
jedna metoda i nią to posłużył się heros Perseusz: podsunął jej pod oczy
wypolerowaną jak lustro tarczę... Odbite od niej spojrzenie Meduzy zwaliło ją
samą z nóg, a ostry sierp Hermesa w ręku Perseusza dokończył sprawy. Potem głowa
Meduzy, po śmierci nadal zabójcza dla spoglądających na nią, znalazła się na
tarczy (egidzie) Ateny, która – jak już wiemy - podarowała ją dzielnemu
Agamemnonowi. Niewykluczone, że prototypem i Bazyliszka, i Meduzy był sumeryjski
Duch Śmierci, przeciwko któremu Gilgamesz radzi także używać lśniącego
zwierciadła...
W XII-wiecznej Kronice Galla Anonima smoki osobiście nie występują, jedynie używa ich autor do apologetycznego opisu działalności Bolesława Krzywoustego. Przy czym, zauważmy, smok ma tu niewątpliwie konotacje pozytywne, a przynajmniej komplementujące króla:
(...) I jak ogniem zionący smok, samym tylko tchnieniem paląc wszystko dokoła, a to, co nie spłonęło, rozbijając ruchem ogona, przebiega ziemię, by czynić spustoszenia - tak Bolesław uderzył na Pomorze, niszcząc żelazem opornych, a ogniem warownie.
O NAZWACH SMOCZYCH
Tak więc, jak widzimy, skromne notacje smocze w Polsce podobne są do tych, jakie znaczą kulturę od kilku tysiącleci – z jednym tylko, ale za to znamiennym, wyjątkiem. Chodzi o samą nazwę „gatunkową” potwora. Bowiem niemal we wszystkich językach indoeuropejskich smok wywodzi się z greckiego słowa drakon, co ongi znaczyło „bystrooki”. Dziś po grecku smok nazywa się δράκος, po angielsku i francusku – dragon, po hiszpańsku – dragón, po włosku – drago, po rosyjsku – дракон, po niemiecku – Drache. Po słowacku (i czesku), jak już wiemy – drak, niekiedy też šarkan, co pochodzi z węgierskiej nazwy naszego przyjaciela, która brzmi: sárkány. Nie należy sądzić, że ta akurat nazwa pochodzi od siarki, którą woniał smok, lub którą go należało napaść, żeby mieć problem z głowy, tylko co najwyżej odwrotnie: polska „siarka” raczej będzie się wywodzić od węgierskiego sárkány. Siarka bowiem po węgiersku to kén. Węgrzy, jak wiadomo, mają wszystko inaczej.
Polska nazwa jest na tym tle czymś zupełnie oryginalnym i wg Aleksandra Brücknera (Słownik etymologiczny języka polskiego, 1927) wiąże się ze słowami smoktać i cmokać, w znaczeniu ssać, połykać w całości. W języku starocerkiewnosłowiańskim smok ma oznaczać węża, a wszystko to razem ma źródłosłów indoeuropejski śmaśru~ oznaczający połykanie. Czy stąd słowo smak? Brückner odnotowuje, że na południu Polski słowo smak wymawia się jak smok, ale dziś już się tego raczej nie słyszy.
Ponieważ zaczęliśmy nasze smocze rozważania od
spraw słowackich, powróćmy zatem do nich pod koniec wywodu. W kontekście
nazewnictwa warto odnieść się smoczych nazw w Tatrach i ich najbliższej okolicy.
Z pewnością każdemu nasunie się w tym miejscu na myśl nazwa miłej i szacownej
miejscowości uzdrowiskowej „Smokowiec”. Niektórzy pamiętają, że jeszcze przed II
wojną nazywano ją ze spisko-niemiecka „Szmeks” (Schmecks, co miało
wywodzić się z gwary spiskiej i odnosić się do... smaku (!) tutejszych wód
mineralnych. Ale już pod koniec XIX wieku Stanisław Eljasz-Radzikowski zaczął
stosować nazwę obecną, powołując się na rzekomo wcześniejsze określenie
miejscowej ludności – Smokovec. W myśl legendy, którą propagował
Eljasz-Radzikowski, nazwa ta miałaby pochodzić od słowiańskiego bożka Zmoka,
który mieszkał w jaskiniach i był opiekunem górników... No cóż, w jaskiniach
bywa mokro... A według Stanisława Lema (Wizja lokalna, Appendix) – zmok
to zmoczony smok...
W rejonie Doliny Złomisk (na północ od Popradzkiego Stawu) smoków w nazwach jest zatrzęsienie: mamy tam Smoczy Staw (Dračie pleso), Smoczy Szczyt (Dračí štít), Smoczy Potok (Dračí potok) i inne, drobniejsze pochodne. Mówi się (Kolbuszewski, Paryski...), że nazwy te wiążą się z ludowymi podaniami o tatrzańskich smokach, ale to raczej wątpliwe, gdyż jeśli były jakieś podania w tej mierze, to nie upowszechniły się na tyle, by cytowały je autorytety węgierskie i słowackie. Opowieści o smokach raczej nie dotyczyły Tatr Wysokich, w których zresztą tak ulubionych przez smoki jaskiń prawie nie ma. Jedynie kronika Haina z XVII wieku przytacza informację o smoku w podtatrzańskiej Szczyrbie, a cytowany przez Jacka Kolbuszewskiego (O tatrzańskich smokach, Wierchy 1968, 37:275-276) rękopis z Ossolineum sprzed 1830 r. wiążąc obecność w Tatrach smoka z ustawicznie panującą tam niepogodą (zmok?) nie sytuuje go ani w okolicach Doliny Złomisk, ani gdziekolwiek indziej. Sądzić przeto należy, iż owe smocze nazwy raczej wywodzą się z romantycznej inspiracji „panów taterników”, którzy w ponurej i niezwykle dzikiej scenerii tej okolicy dopatrywać się raczyli poetycko-nadnaturalnych konotacji.
O Smoczej Jamie w Wąwozie Kraków ani mówić nie warto: romantycy XIX-wieczni wypatrzyli w okolicy wiele elementów, przypominających im stary Kraków, toteż jaskinia tam będąca została w nazwie skojarzona z wawelską dziurą.
DLACZEGO SMOK?
Przejechawszy się pobieżnie i szybko, jak na grzbiecie smoka, przez niektóre tylko części smoczej literatury i legendy, zatrzymując się tylko na wybranych zapewne nieco przypadkowo i woluntarystycznie przystankach – wypadnie nam na koniec spytać: dlaczego smok? dlaczego taki uniwersalny? dlaczego tak mocno zakorzeniony kulturowo?
I jak się wydaje, na pytanie to nie ma dobrej
odpowiedzi. Współczesnym miłośnikom fantastyki i niektórych popularnych obrazów
filmowych smok nieodmiennie przypomina dinozaura. Czy zatem ludzka pamięć
przechowała genetycznie gdzieś głęboko utajone fobie związane z dominacją tych
gadów i potem swoje podświadome lęki uzewnętrzniła w opowieściach o pokrytych
łuskami, wielkich, silnych i skrzydlatych potworach? No way! – jak
mawiają Anglosasi. Jak słusznie podkreśla Zuzana Šimková – pierwszych ludzi od
ostatnich dinozaurów dzielą miliony lat. Dokładniej – dziesiątki milionów lat. W
to, że w pamięci prymitywnych szczuropodobnych ssaków z okresu kredy mogły
przechować się lęki związane z harcowaniami tyranozaurów i potem wybuchnąć u
antycznych ludzi w postaci legend o smokach – nie jestem w stanie uwierzyć.
Podobnie jak trudno mi poważnie podchodzić do tzw. glifów z
południowoamerykańskiej miejscowości Ica, gdzie na starannie dobranych kamykach
jakiś miejscowy artysta przedstawia obok siebie ludzi, dinozaury, słonie, lwy i
stacje kosmiczne. Nie wydaje się również celowe naukowe rozpatrywanie hipotezy
Ericha von Daenikena, w myśl której smoki, podobnie jak chimery, ludzie z
głowami psów, sfinksy itp. rzeczywiście istniały i były efektem genetycznego
majstrowania przez przybyłych z Kosmosu Bogów. Wymienianie dowodów
negatywnych i ich obalanie czy wyśmiewanie mogłoby trwać znacznie dłużej,
ale byłoby zajęciem zupełnie jałowym, bo i tak na obecnym etapie nauki nie
dałoby się niczego pozytywnie udowodnić, a o to przecież chodzi.
Nieco dłużej bym się zatrzymał przy hipotezie „zaginionego świata”, wg której gdzieś, na jakiejś odosobnionej wyspie czy wyżynie kontynentalnej (Artur Conan-Doyle) przetrwały warunki, w których wymarłe gdzie indziej stworzenia mogły egzystować. Niby wiemy, że wymieranie dinozaurów miało charakter systemowy, ogólnoplanetarny i że to, co je spowodowało, było jednakowe dla całej bez wyjątku ziemi. Niby tak...
Ale krokodyle żyją od czasów dinozaurów, nie zmieniając się przez te 80 milionów lat specjalnie i mają się dobrze... Ale południowo-afrykańskie morze przed II wojną światową ujawniło trzonopłetwą latimerię, która rzekomo wymarła mniej więcej w tym samym czasie, co dinozaury, a jak się okazało coś koło 1000 dorosłych osobników zamieszkuje do dziś jaskinie w szelfach Oceanu Indyjskiego... Ale co roku na lądzie, w morzu i w powietrzu odkrywane są nowe gatunki zwierząt, nowe tropy ewolucji i nowe zagadki, w teorii ewolucji nie przewidziane.
No i w końcu, co tam pływa w tym jeziorze Loch Ness?
Jakakolwiek by nie była geneza powstania smoków, faktem jest, że przez dziesiątki stuleci wpływały one na naszą wyobraźnię, a jak niezawodnie potwierdzą zwolennicy literatury fantasy, miłośnicy Tolkiena i Harrego Pottera – wpływają na nią do dzisiaj. Na wszelki więc wypadek warto wziąć sobie do serca maksymę człowieka, który już w XVI wieku napisał wszystko, co było najważniejsze dla ludzkości:
Szekspir, Król Lear:
Milcz, Kencie,
Nie wchodź pomiędzy smoka i gniew jego.
Milczmy więc.... The rest is silence....