Kibice pod Skocznią, fot. PAP, via OnetSergiusz Pinkwart

Festiwal kompleksów

 

Nikt Niemcowi nie dał w mordę. Publiczność dopisała i zachowywała się przyzwoicie (tylko dwa razy przerwano zawody z powodu petard i świec dymnych). Nawet wiatr halny oszczędził Zakopane w czasie rozgrywania zawodów Pucharu Świata w skokach narciarskich. Jednym słowem sukces. Dlaczego więc czuję lekki niesmak?

Gdy prezenter Telewizji Polskiej po raz trzeci zapytał Waltera Hoffera, szefa Pucharu Świata, czy jego zdaniem zawody w Zakopanem były najlepszą tego typu imprezą sportową na świecie (na szczęście po angielsku sformułował to pytanie w sposób mniej kategoryczny), załamałem się. Poprzednie pół godziny na antenie ogólnopolskiej telewizji, to ciągłe peany na cześć własną w wykonaniu poszczególnych sportowych "działaczy", polityków i aktora, znanego z nieudanej próby założenia knajpy w Warszawie. Każdy z nich za punkt narodowego honoru uważał stwierdzenie, że "nigdzie nie ma tak sportowej atmosfery/wspaniałej publiczności/warunków do uprawiania sportu, jak właśnie pod naszymi Tatrami. Prezydent Aleksander Kwaśniewski (w gustownej czapeczce z daszkiem) posunął się nawet nieco dalej i oczyma duszy zobaczył siebie, wręczającego w Zakopanem laury olimpijskie. Jedyny warunek, jaki musimy spełnić, to tylko "Dogadać się ze Słowakami". Szkoda, że Pan Prezydent nie rozwinął swojej myśli i nie powiedział co też ma na myśli (przypuszczam, że rozegranie na terenie Słowacji wszystkich pozostałych konkurencji olimpijskich, oprócz skoków).

Jakkolwiek by nie było to śmieszne, faktem jest, że uwielbiamy się przeglądać w oczach cudzoziemców. Sama idea nie jest zła. Lepiej wiedzieć co o nas myślą inni, roztropnie jest wątpić w wartość samooceny. Dlaczego jednak to musi od razu przybierać takie karykaturalne formy? Nie wyobrażam sobie, by reporter ARD polował na obcokrajowców na ulicach Garmisch Parten Kirchen, by zadać im pytanie, czy nie uważają Bawarię za najwspanialsze i najgościnniejsze miejsce na świecie. Wartość w ten sposób wymuszonych komplementów zawsze będzie wątpliwa.

Sam nie jestem wolny od podobnych grzechów. W Anglii i Ameryce nie potrafię sobie odmówić szczegółowych wyjaśnień, że nie jesteśmy wytwórcami żółtych serów, drewnianych sabotów i wiatraków (ciekawe, że jakoś Holendrów nigdy nie mylą z Polakami). We Francji strawiłem godziny na dementowanie obiegowej opinii, że la Pologne jest integralną częścią la Russie i leży gdzieś w pobliżu Tchetchenie. Najbardziej ubawiła mnie jednak piękna grecka dziennikarka, która była absolutnie przekonana, że Polska wraz z Niemcami i Francją tworzyły zręby Unii Europejskiej jeszcze na długo przed przyjęciem do swego grona słonecznej Hellady.

Lubimy, gdy cudzoziemcy nas chwalą. Takie komentarze, jak na Pucharze Świata w Zakopanem muszą doprowadzać do pasji katolickich narodowców spod znaku Ligi Polskich Rodzin, bo pokazują jak bardzo dumna "rasa Sarmatów" jest łasa na słowa uznania płynące ze świata. Nie jest nam obojętne jak cudzoziemcy nas postrzegają. Za dobre słowo Niemca, czy Austriaka stanęlibyśmy na rzęsach. Chcemy być chwaleni. Chełpimy się tymi pochwałami z obcych ust i grzejemy swe serca w ich ciepełku. Jak pieski, bezkrytycznie kochamy tych, którzy nas drapią za uszami. Choć mamy masę kompleksów w stosunku do bogatszych europejskich braci, to widać wyraźnie, że za cholerę nie chcemy pozostać sami na pozaunijnej pustyni.

Oczywiście marzy mi się sytuacja, w której dobra organizacja, przyjazna atmosfera na zawodach sportowych i życzliwe kibicowanie obcym zawodnikom jest rzeczą normalną, niewymagajacą tysięcznych podziękowań i wyrazów podziwu. Jednak cieszę się, że Martin Schmitt i Sven Hannawald wyjadą z Zakopanego w dobrych humorach. Jeżeli gościnność i życzliwość dla gości, to cechy zakompleksionych prowincjuszy, to bądźmy takimi prowincjuszami jak najdłużej!