Maciej Maciej:

Licencja na zabijanie

Samo dopuszczenie takiej możliwości - wojny między Stanami Zjednoczonymi a Irakiem jest absurdalne, a jeśli weźmiemy pod uwagę retorykę, stosowaną w ostatnich dniach, prezentującą sytuację tak, jakbyśmy mieli do czynienia z możliwością wojny między "całym cywilizowanym światem" a Saddamem Hussainem - jest absurdem do n-tej potęgi. Nie byłaby to bowiem wojna, lecz egzekucja, przynajmniej teoretycznie: największe mocarstwo świata, wspierane przez inne największe potęgi militarne i gospodarcze, przy milczącej zgodzie Rosji i, być może nawet, Chin - kontra spory, to prawda, i potencjalnie zasobny kraj arabski, ale rolniczy w większości, biedny i zacofany cywilizacyjnie, rządzony przez operetkowego satrapę. Najnowsza technologia i tłumy oszukanych fanatyków, których największą bronią wydają się być transparenty i plakaty z portretami wodza - jaka tu wojna jest możliwa! Wygląda na to, że strategiczne bombowce Stealth i latające fortece zrównają z ziemią wszystko to, co wystaje ponad powierzchnię, a dzielni marines dobiją resztę bez problemu w ciągu tygodnia, a potem... No właśnie, co potem? Odpowiedź na to pytanie zdaje się przekracza możliwości strategów z Waszyngtonu. Pamięć też zawodzi - potem będzie po prostu Sajgon.
    Ale dla mnie ciekawsza jest argumentacja, która w ogóle pozwala dopuszczać myśl, że wojnę taką można planować. Bowiem ewenementem tej sprawy jest to, że po raz pierwszy w dziejach cywilizowanego świata przy otwartej kurtynie i w światłach jupiterów przywódcy jakiegoś kraju mówią publicznie, że oto zamierzają siłami wojskowymi zniszczyć inny kraj. A co najmniej zabić jego przywódcę. A świat, zastraszony, milczy, inni przywódcy się na to zgadzają, by nie być posądzeni o nielojalność, a co za tym idzie, być może, czekać pod ścianą na swoją kolejkę.... Dotychczas panowano wojny w zaciszu tajnych gabinetów, twierdząc wszem i wobec, że jedyna wojna, jaką możemy podjąć to wojna o pokój. Teraz wszem i wobec George Bush oświadcza światu: jutro zabiję człowieka, którego nie lubię, a przy okazji trochę jego współziomków, za to, że są tacy głupi, że dotąd oni go nie zabili. Bo jakby się znalazł ktoś, kto zabije Saddama, to my może zostaniemy w domu. No a skoro tego nie zrobią, to poniosą karę. Kilka tysięcy? Kilka milionów? Cały Irak? Trudno, á la guerre comme á la guerre.
    Naturalnie, to bandyckie rozumowanie musi mieć swoje pseudouzasadnienie: uderzymy na Irak, zanim on uderzy na nas. Znamy to dobrze z większości westernów - trzeba zabić, żeby nie zostać zabitym. Moralne prawo do tego daje nam albo gwiazda szeryfa, albo po prostu szybszy refleks przy wyciąganiu rewolweru. Policjanci i bandyci - kto w dzieciństwie się w to nie bawił? I kto nie wolał być otoczonym sympatią policjantem, niż złym, brzydkim, niesprawiedliwym i najlepiej głupim bandytą?
    Zabijemy Saddama, zanim on zabije nas. Po co Saddam miałby atakować Stany Zjednoczone - tego nie wiemy. Zaatakuje i co? Pokona najmocniejsze mocarstwo świata? A po co? Z czystej niechęci do Jankesów? Czy może to niepohamowana Drang nach Westen Irakijczyków? A może z głupoty? Mówi się, że gdyby mocarstwa zachodnie zaatakowały Hitlera zamiast podpisywać pakt monachijski, może nie byłoby II wojny światowej, co jest zwyczajnym anachronizmem: historia uczy nas tylko tego, że z historii nie można się niczego nauczyć... Poza tym o ile wiadomo, Saddam od nikogo nie żąda korytarza, odkąd dostał po łapach w Kuwejcie i Iranie już nie marzy o żadnym anschlussie, a jego retoryka antyamerykańska jest typowa dla wszystkich małych i zakompleksionych krajów. Warto przy okazji przypomnieć, że Hussain nie zawsze był antyamerykański, a Ameryka nie zawsze była antyhussajnowska: w wojnie przeciw Iranowi USA pomagały Saddamowi...
    Mówi się w Ameryce, że Saddama trzeba ukarać za sprzyjanie i pomaganie terroryzmowi. Ale jak dotąd nie przedstawiono żadnych dowodów na to, że Bagdad w ogóle wiedział o planowanym ataku na WTC i Pentagon. Ani nawet na to, że ma jakiekolwiek powiązania z Osamą i jego Al Kaidą. O ile pamiętam, Saddam wyraził ubolewanie i potępienie dla ataku z 11 września. Co, oczywiście, jeszcze o niczym nie świadczy...
    Irak został arbitralnie zaliczony przez USA do "osi zła", obok Korei Północnej i Iranu. Oś zła to kraje które sprzyjają terroryzmowi i potencjalnie zagrażają pokojowi na świecie. Dlaczego? Bo dysponują bronią masowego rażenia, mają nieprzewidywalnych przywódców i operują retoryką antyamerykańską. Ciekawe, że już od pewnego czasu do osi zła nie zalicza się Libii. A przecież pamiętam, jak Libię potępiano jako siedlisko terrorystów, jak robiono mocno preparowane procesy libijczyków - porywaczy samolotów, jak oskarżano Muammara Kadafiego o to samo, o co teraz oskarża się Saddama Hussaina, jak urządzano na niego skrytobójcze zamachy, jak komandosi z Delta-Force atakowali jego kwatery i jaką kompromitacją się to zakończyło. Kadafi przycichł i robi swoje, w obrębie swojego kraju. Ma pełno ropy naftowej, udziały w największych przedsiębiorstwach cywilizowanego świata i nadal Ameryki nie cierpi. Ale już nie stanowi zagrożenia dla świata i jakoś jego Amerykanie nie wybierają się ponownie zaatakować.
    Potencjalne zagrożenie dla świata - znacznie większe niż Irak - stanowił Związek Radziecki, stanowi nadal Rosja i Chiny. Jakoś nigdy nie mówiono o prewencyjnym ataku na Stalina czy Breżniewa, Mao, czy Denga. No cóż - Irak jest zdecydowanie słabszy...
    Do "osi zła" już nie zaliczają się Kuba, Sudan, Angola, Kongo czy Wietnam. Czy dlatego, że Amerykanie wszędzie tam już dostali po łapach? Mimo swojej przewagi militarnej i pogardy dla "żółtków" (Wietnam) czy "chudych" (Sudan), trzeba było zabrać nowoczesne samoloty i helikoptery, zapakować do transportowców tysiące trumien i udawać, że Wuj sam się nie pomylił. Terrorystów nie brakuje w Europie - czy z powodu obecności IRA ktokolwiek planował naloty dywanowe na United Kingdom? Czy przez Frakcję Czerwonej Armii należało wysyłać VI flotę w okolice Hamburga? Czy terroryści Baskijscy powinni już nie mieć ani jednej bazy w San Sebastian, zrównanym przez tomahawki z ziemią? Nie, bo mają krewnych i przyjaciół w kręgach amerykańskich wyborców. Tylko Saddam jest sierotą...
    Bush doszedł do władzy w wyniku dyskusyjnej, w dodatku niewielkiej przewagi nad Alem Gore'm. Musi uwiarygodnić swoją władzę przed narodem. Narodem, który w swoim rozumieniu został zaatakowany i upokorzony we własnym kraju. To, że ten sam kraj bez żenady atakował miasta i wsie w wielu krajach na całym świecie, aranżował zamachy stanu, by obalić niemiłe sobie reżimy i pompował miliardy dolarów w utrzymywanie ich następców, robił sobie gry wojenne z udziałem żywych celów i prawdziwych rządów nie jest wliczane do rachunku. Kowboj musi oddać zadany cios, najlepiej, w sposób definitywny rozstrzygając walkę eliminacją przeciwnika. Najlepiej go zabić. Procesy, nawet w Norymberdze czy Hadze trwają długo, są kosztowne, a w dodatku schwytani żywcem bandyci mają niemiły zwyczaj bronienia się, a przez to mącą w głowach zwyczajnym, prostym wyborcom z Oregonu czy Kentucky, o Teksasie nie wspominając. Jak to mawiał mój kapral w wojsku: wszelka dyskusja zaciemnia obraz. Ale można zaatakować tylko słabszego, najlepiej jeśli ma kiepską prasę. Tak stanowi prawo buszu. I Busha.
    Nie mam złudzeń co do Husaaina. Nie jest to miłujący pokój demokrata, i zapewne nie zaprosiłbym go na weekend do Frydmana. Ale fakt, że nie lubię wąsatych facetów, częstujących dzieci cukierkami, a dorosłych Kurdów gazem bojowym, nie upoważnia mnie do tego, by ogłaszać publiczny przetarg dla morderców. Zwłaszcza nie powinno się jakiegokolwiek kraju stawiać pod ścianą i w obliczu całego świata informować go, że śmierć nadejdzie jutro.