Maciej Pinkwart
Polski hydraulik
Korzystając z ciszy wyborczej nie piszę o tym, na kogo będę głosował i dlaczego będzie to Tusk. Ani bowiem Polska liberalna, ani Polska solidarna nie stanie się z urzędu Polską mądrą, ale niestety będzie to nadal Polska moja - jedyna jaką mam... Jestem za stary na wiele rzeczy, w tym na emigrację, a już zwłaszcza na planowanie przekształcenia Polski w drugą Japonię. Co, jak wiadomo, nie wyszło już wcześniej młodszym ode mnie, a raczej wyszło częściowo - zamiast mieć drugą Japonię przekształciliśmy Polskę w drugą Koreę. Niestety, taką bardziej północną. Zamiast zostać nowym tygrysem Europy zostaliśmy papierowym tygrysem Teczkolandii - i to tyle wyszło z tej Japonii.
Zatem zmieniać Polskę będą raczej moje dzieci czy wnuki, i może to im uda się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wszystkie niedostatki w naszym pięknym kraju rządzący tłumaczą brakiem pieniędzy, i dlaczego to ja jestem bardziej winien braku tych pieniędzy - gdy je chcę zarobić, a nie oni, gdy nie mają mi z czego zapłacić? Szefowa pewnej instytucji kulturalnej (?), gdy zwróciłem się do niej z prośbą o zorganizowanie wieczoru autorskiego kilku pisarzy, zakomunikowała mi, że pisarze ci nie mają co liczyć na jakiekolwiek honoraria, bo pisarzom honorariów się nie płaci. Przecież instytucja ta na wieczór autorski rozsyła zaproszenia, drukuje plakaty, a nawet niekiedy kupuje słone paluszki i kawę czy herbatę. Więc to w zasadzie pisarze nawet powinni tej instytucji płacić za swój wieczór autorski.
Gdyby przed szefową siedział zamiast mnie słynny polski przystojny hydraulik, oferując jej przetkanie, z przeproszeniem, rury, to nie zaproponowano by mu zaproszeń i słonych paluszków, tylko wynagrodzenie za pracę. Bowiem hydraulik wykonuje pracę fizyczną, za którą trzeba zapłacić, a pisarz - intelektualną, za której wykonywanie to on powinien płacić. Hydraulik przy robocie się spoci, ubrudzi i będzie brzydko pachniał, zaś pisarz dostanie co najwyżej dyskopatii.
Poza tym praca hydraulika przydaje się nam wszystkim, a praca pisarza tylko tym którzy umieją i chcą czytać. Czyli mniejszości.
Mamy więc tu do czynienia z ewidentnym zwycięstwem wiecznie żywych idei Włodzimierza Illicza Lenina, dążącego do usytuowania inteligencji daleko za klasą robotniczą (możliwie w okolicach Kołymy) i do wdrożenia sytuacji, w której państwo może być rządzone przez kucharkę. Ta kucharka to miała u Lenina znaczenie metaforyczne, bo w końcu w kuchni ważne są składniki, proporcje i umiejętność gotowania, a ani w sferze wpływów Lenina, ani jego późnych wnuków z Samoobrony żadne takie umiejętności nie występują. Zatem Włodzimierz Illicz, ani Soso, ani ich następcy nie sprawdzili się jako prorocy.
Marksiści mylili się także i w tym, że komunizm nie okazał się ostatnim etapem w rozwoju ludzkości, bowiem na przykładzie Polski widać, że najwyższym stadium komunizmu staje się kapitalizm, czego dowodzi ekonomiczna wyższość robotnika nad intelektualistą. Zapewne jednak nie jest to ostatnie nasze słowo w dziedzinie rozwoju myśli społecznej, bowiem wkrótce państwo nasze może przejść od kapitalizmu do wspólnoty plemiennej, a nawet gospodarki rodzinnej. Pod warunkiem oczywiście, że będzie to rodzina Radia Maryja.
Październik 2005