Tygodnik Podhalański, 30 października 2008

 

Tutaj skan artykułu

Maciej Pinkwart

Sprzątanie Pęksowego Brzyzka

 

Byłoby przesadą twierdzić, że Stary Kościół, Kaplica Gąsieniców i Stary Cmentarz na Pęksowym Brzyzku są najczęściej odwiedzanymi miejscami w Zakopanem. W tej dziedzinie prym oczywiście wiodą Krupówki, gdzie można najwięcej kupić i sprzedać, wydać i zarobić, no i oczywiście skorzystać z tamtejszych atrakcji, wśród których pewno na pierwsze miejsce nie przebiją się galerie, księgarnie czy muzea, bowiem nie mają one większych szans na konkurencję z restauracjami, sklepami czy obiektami jarmarcznych uciech. Nie znaczy to jednak, byśmy z tego powodu czuli się zwolnieni z odpowiedzialności za stan najcenniejszych zakopiańskich pamiątek kulturowych, jakimi są zabytki, usytuowane na wzgórzu nad potokiem, przy samym początku ulicy Kościeliskiej. Pęksowy Brzyzek to historyczne serce Zakopanego.

Nie miejsce tu i pora na udowadnianie tezy, jak bardzo ważne są to obiekty – dość wspomnieć, że w tej okolicy zaczyna się historia Zakopanego, tutaj są najstarsze obiekty sakralne miasta, tutaj też jest absolutnie unikatowy w skali Europy cmentarz, stanowiący najpiękniejsze muzeum tradycji i kultury, wplecionej funkcjonalnie w historię turystyki górskiej. Teren ten należy teraz do parafii Najświętszej Rodziny, której proboszcz jest gospodarzem Pęksowego Brzyzka – ale także depozytariuszem kulturowej i historycznej tradycji tego miejsca. Ponieważ jest to jedna z najważniejszych wizytówek miasta – do czuwania nad jego losem powinien być zobowiązany również burmistrz Zakopanego i podległe mu służby. Historyczną opiekę, połączoną z dbałością o stan obiektów (cmentarz i kościół od blisko 80 lat stanowią zabytek narodowy) sprawować powinny Muzeum Tatrzańskie i urząd Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków oraz działające w Zakopanem społeczne Towarzystwo Opieki nad Zabytkami. Jak widać, opiekunów ma Pęksowy Brzyzek dużo. Może za dużo?

Nie chciałbym w przededniu dnia Wszystkich Świętych wdawać się w dyskusje na temat tego kto ma, a kto nie ma uprawnień do spoczywania na Starym Cmentarzu i jakimi kryteriami trzeba się kierować wydając zezwolenie na pochówek czy też zmianę wyglądu grobowca. No i kto ma o tym decydować. Zakopiańska ziemia przygarnęła wszystkich i teraz ich prawa są równe. Co nie znaczy, że w odniesieniu do przyszłości nie warto by tego problemu kiedyś rozważyć. Nie wnikam również w efekty konserwacji zabytkowych nagrobków, dokonywanej przeważnie wysiłkiem TONZ i za społecznie zgromadzone pieniądze – Towarzystwo stara się jak może i choć naturalnie chciałoby się widzieć Pęksowy Brzyzek jeszcze piękniejszy, to jednak na razie na pewno trzeba się uzbroić w cierpliwość.

W dniach przedświątecznego porządkowania cmentarzy chciałbym zwrócić uwagę na sprawy, które sprzątnąć jest stosunkowo łatwo, nie wymagają większych kosztów, a niewielki wysiłek podjęty w tym kierunku będzie w efekcie dawał większą rzetelność informacyjną, co w odniesieniu do obiektów zabytkowych tej rangi ma kapitalne znaczenie.

Przed wejściem do Starego Kościoła widnieją trzy tablice informacyjne – żadna nie jest sygnowana przez gospodarza obiektu. Na każdej kościół ma innego patrona: jest nim albo Święty Klemens, albo Matka Boska Częstochowska, albo święty Klemens i Matka Boska Częstochowska. Należy ten stan rzeczy zmienić: kościół funkcjonował do lat 30-tych XX wieku pod wezwaniem św. Klemensa (jako że jego fundatorką była Klementyna Homolacs), potem zaś patrona zmieniono i obecnie Stary Kościół jest pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej. Formalnie tylko taka nazwa jest prawidłowa. Opodal widnieje niemal kompletnie zardzewiały drogowskaz informujący o tym, że na cmentarzu znajdują się mogiły kombatantów Heleny Marusarzówny i Bronisława Czecha. Ta pamiątka z czasów głębokiego PRL-u wywołuje u zwiedzających pytania: dlaczego tylko do tych kombatantów ich prowadzi znak? Nie ma innych? My, starzy, wiemy dlaczego – znak postawiono przy okazji… narciarskiego Memoriału Czecha i Marusarzówny…

W kruchcie świątyni, wśród wielu tekstów informacyjnych i wotywnych, w lewym rogu widnieje oprawiona tabliczka pod szkłem, na której ręcznym pismem zawarto informację, jakoby kościół ten wzniesiony był „w latach 1847-1851 przez księdza Józefa Stolarczyka i ówczesną właścicielkę Zakopanego Klementynę Homolaczową”. Jest to informacja co najmniej dwuznaczna, jeśli nie błędna i powtarza mający wiele źródeł mit, prostowany już publicznie wielokrotnie przez historyków. Ksiądz Stolarczyk przybył do Zakopanego z Tarnowa w listopadzie 1847 roku. Pierwszą mszę odprawił na Trzech Króli 1848 roku. W momencie jego przyjazdu kościół już stał – ale był znacznie mniejszy niż dziś. Staraniem pierwszego proboszcza dokonano rozbudowy kościoła (w latach 1850-51) o część tylną, z wieżą i chórem. A Klementyna Homolacsowa (taka pisownia jest obowiązująca) była jego fundatorką. Zapewne informacja w kruchcie powinna stwierdzać, że kościół ten został ufundowany przez Klementynę Homolacsową i wybudowany w 1847 r. (w pierwotnym kształcie był gotowy w kwietniu 1847, jak stwierdza tzw. dokument Zubka, wystawiony prawdopodobnie przez starostwo nowotarskie na użytek władz kościelnych w końcu 1847, zapewne jako podstawa do ogłoszenia konkursu na proboszcza, odpis w archiwum W.H.Paryskiego w TPN), a w latach 1850-51 rozbudowany staraniem pierwszego proboszcza Józefa Stolarczyka, który sprawował posługę w latach 1848-1893…

O tę zmianę zabiegam już przeszło 20 lat, od ukazania się drukiem pierwszego wydania „Kroniki Parafii Zakopiańskiej” Stolarczyka w moim opracowaniu (1986). Krócej (od II wydania „Kroniki” w 1997 r.) staram się o zmianę tekstu informacyjnego na temat Kaplicy Gąsieniców. Stoi ona opodal, między kościołem a Starym Cmentarzem. Wejście jest na stałe zamknięte i osłonięte kratą, ale zajrzawszy przez nią można odczytać ręcznie zapisaną kartkę z informacją. Tu już nie ma mowy o dwuznaczności: kaplica świętego Andrzeja-Świerada i Stojsława-Benedykta powstała kiedy indziej i w innych okolicznościach niż podaje wywieszona informacja, i znów wiadomo to doskonale od co najmniej 1990 r.  Otóż czytamy,  jakoby „Kaplica św. Andrzeja i Benedykta” była „Wybudowana w latach 1806-1820 przez rolnika Pawła Gąsienicę na własnym gruncie nad Cichą Wodą. Przed utworzeniem parafii w Zakopanem, odprawiali tu nabożeństwa i głosili kazania dla górali księża z Chochołowa. Pierwszy proboszcz Zakopiański [tak! - MP], Ks. Józef Stolarczyk, odprawiał w tej kaplicy Msze św. do czasu wybudowania modrzewiowego kościoła parafialnego, na gruncie Pawła Gąsienicy, w roku 1847…”

A z opublikowanego w 1990 r. m.in. na łamach „Tygodnika Podhalańskiego” przez ks. Jana Kracika testamentu Pawła Gąsienicy oraz z dokumentów znajdujących się w archiwum parafii w Poroninie oraz Archiwum Państwowym w Krakowie jasno wynika, że po pierwsze – Paweł Gąsienica zmarł w 1813 roku (bezdzietnie zresztą), zapisując kaplicę wystawioną na swoim gruncie kościołowi w Poroninie. Kaplica została poświęcona dokładnie 31 maja 1801 roku, zatem wzniesiono ją najpóźniej z początkiem tego roku, a może nawet jeszcze z końcem 1800 r. Ciekawe, że taka właśnie data znajduje się na jednej z tablic informacyjnych przed Starym Kościołem. Wygląda na to, że jedni informatorzy nie czytają drugich…

A ksiądz Stolarczyk nie odprawiał w tej kaplicy mszy „przed wybudowaniem modrzewiowego kościoła parafialnego”, bo przyjechał tu już dawno po jego wybudowaniu. Mógł odprawiać w kaplicy Gąsieniców msze w czasie, gdy kościół był rozbudowywany w 1850 i 1851 r. Kościół mógł stać rzeczywiście na dawnym gruncie Pawła Gąsienicy, gdyż ofiarowany w tym celu przez Homolasców grunt na roli „Santa Maria” znajdował się (jak wiadomo z mapy z 1848 r.) nieco dalej na zachód i prawdopodobnie nastąpiła tu wymiana gruntów – jednak nie z Pawłem, ale poronińskim kościołem, który był głównym beneficjentem Pawłowego testamentu.

Informacja powinna być co prędzej skorygowana, a przy okazji warto by wśród żabieńców, którymi wyłożona jest przechodząca obok kaplicy ścieżka na cmentarz położyć skromną tablicę informującą o tym, że w tym właśnie miejscu, przed kaplicą pochowany został w 1813 roku jej fundator wraz z żoną Reginą z Gutów – co także wiemy z testamentu Pawła.

Sam Stary Cmentarz jest dobrym tematem na opowiadanie anegdot przez długie zimowe wieczory, ale niestosownie byłoby o tym mówić przy okazji Wszystkich Świętych. Wspomnę tutaj tylko o dwóch sprawach, koło których nie umiem przejść obojętnie. Pierwsza to casus Jana „Agi” Turka. Żołnierz, miłośnik Tatr, zabił się na Giewoncie w 1956 roku. Przygotowując z prof. dr Januszem Zdebskim przewodnik po Nowym Cmentarzu, znalazłem i opisałem grób pechowego taternika, znajdujący się niedaleko mauzoleum księży zakopiańskich. Zdebski, zdziwiony, stwierdził, że już Turka opisał w przewodniku po Starym Cmentarzu. Sprawdziliśmy – Jan „Aga” Turek ponad wszelką wątpliwość pochowany jest na Nowym Cmentarzu, ale w wiele lat po tym fakcie postawiono mu drugi grób na Pęksowym Brzyzku. Wiem kto, jak i dlaczego to zrobił, ale to teraz już nieważne. Próbowałem nakłonić stosowne osoby do usunięcia nieprawdziwego grobu (to znaczy grób jest jak najbardziej prawdziwy, bo Turka upamiętniono napisem wykutym na czyimś bezimiennym nagrobku) – niestety, bezskutecznie. Mówiłem o tym nawet na sympozjum zorganizowanym z okazji 150-lecia parafii zakopiańskiej, mówiłem na promocji przewodnika po Pęksowym Brzyzku, słuchali wszyscy władni podjąć decyzję, nawet się śmiali – i jest jak było.

Druga sprawa jest zbyt świeża i zbyt żenująca, by o niej mówić szczegółowo. Wystarczy popatrzeć, jak po prawej stronie od wejścia stoją niedaleko siebie dwa krzyże, upamiętniające Jana Pęksę, uchodzącego za fundatora cmentarza. Jeden w miejscu, gdzie podobno jest pochowany, drugi nieco dalej. Jak się stanie w odpowiednim miejscu, widać je obydwa. Jan Pęksa stereo. Atrakcja dla zwiedzających. Chyba nieco przesadna.

Może jest Pęksowy Brzyzek najmniej smutnym z polskich cmentarzy. Ale jest cmentarzem, gromadzącym prochy naszych bliskich, zasłużonych i zwyczajnych ludzi, których śmierć zrównała i którym należy się szacunek. Podobnie jak tym, którzy z szacunkiem przychodzą w to miejsce, by je zwiedzić. Pora może zacząć traktować Pęksowy Brzyzek nieco poważniej niż do tej pory.