Plakat ZemstyMaciej Pinkwart

Mściciel

Bo ja rzadko kiedy myślę,
Alem za to chyża w dziele...

Podstolina, Akt czwarty, scena piąta

Od 4 października 2002 r., kiedy to odbyła się oficjalna premiera filmu "Zemsta" Andrzeja Wajdy, zastanawiam się, co mi tak nagle padło na mózg i zgłupiałem do tego stopnia, że nic z tego filmu nie rozumiem. Naturalnie, oglądając komedię nie koniecznie trzeba zadawać filozoficzne pytania "dlaczego to czy tamto jest tak czy siak?", ale "Zemsta" Fredry nie jest komedią jakich wiele. Stanowi niebagatelny tekst polskiej kultury i obyczajowości i z tego powodu pytania są uzasadnione.
Naturalnie, na komedii powinno przede wszystkim powinno być śmiesznie i, dalipan, jest śmiesznie. Salwy śmiechu w sali kinowej Andrzej Wajda osiąga wszakże metodami, których u tego reżysera trudno byłoby się wcześniej spodziewać, ale przecież każdy się zmienia i Mistrz polskiego kina pewno też. No bo choćby pierwsze pojawienie się Wacława (Rafał Królikowski) już wywołuje zdrowy, bezrefleksyjny śmiech na sali: to postać złożona z kontrastów. A może raczej z atrybutów: druciane okularki á la późny John Lennon każą myśleć o nim jak o intelektualiście, ale te okularki ciągle spadają i widać, że nie są Wacławowi potrzebne, są rozweselającym rekwizytem z prowincjonalnego teatru. Potem przypominamy sobie, że Wacław był studentem, kiedy sypiał z Podstoliną, więc może wzrok stracił przy naukach, ale nie całkiem się uczył, więc stracił niewiele... Potem widzimy jego punkowskiego irokeza, który nijak się ma do okularków, i może dlatego jest przykrywany peruką. Najmłodszy z bohaterów jako jedyny nosi perukę, co jest już samo w sobie śmieszne - peruka krzywo wsadzona na kozacki osełedec jest jeszcze śmieszniejsza, a że w dodatku albo Wacławowi ciągle spada, albo on sam ją ciągle zdejmuje - jest śmieszne do kwadratu. W dodatku jest podgolony jak kandydat na szlachcica, który nie może się zdecydować ani co do mody, ani co do przynależności... Któż z publiczności nie zaśmieje się, gdy usłyszy słynne papkinowskie ironizowanie o kanareczku i krokodylu! Ale zdrowym śmiechem ryknie publiczność najmocniej, gdy Cześnikowi pachołkowie jeden za drugim wywracają się na śliskim śniegu, spiesząc rozgonić murarską hołotę, na wezwanie swego pana Dalej żwawo! Niech, kto żyje, biegnie, pędzi, zgania, bije! (...) Trzech na murze!. Murarzy jest pięciu czy sześciu, i to nie na, lecz pod murem, a w dzisiejszych czasach bezrobocia zatrudnienie większej liczby statystów jest czynem społecznie pożądanym.
Ta śmieszna scenka wydaje się być jedynym uzasadnieniem, dla którego akcję "Zemsty" Wajda przeniósł w warunki zimowe. Poza tym może jeszcze zrobił to, by przykryć niedostatki zamku w Ogrodzieńcu, lub by pokazać brnącego w śniegu Papkina, który skądś podąża w stronę zamku, mając z francuskiego fircyka tylko pozór umęczonego napoleońskiego kombatanta, szukającego na ziemiach polskich schronienia po przeprawie przez Berezynę. Bardziej kojarzy się to z "Szatanem z siódmej klasy" niż z "Zemstą". Ogólnie jednak Polański-Papkin przypomina Żyda-Wiecznego Tułacza, co może jest jakąś aluzją do losów aktora bardziej niż granego przezeń bohatera?
Granego zresztą to za dużo powiedziane. Roman Polański podaje po prostu tekst Papkina, w zasadzie bez jakiejkolwiek interpretacji, drewnianym głosem i z takimż obliczem, wyglądając jak po częściowym paraliżu - a może odmrożeniu nad Berezyną? - górnej części twarzy lub po dużej dawce środków psychotropowych. Jest taki sam gdy się przechwala i gdy pisze testament, gdy krzyczy na Rejenta i gdy się go boi, czy gdy oświadcza się Klarze w gołębniku, obsypywany przez autora scenografii - zapewne symbolicznie - piórkami mieszkających tam gołębi... Cóż - autorzy filmu mogliby Papkina przyozdobić jeszcze innymi produktami gołębi - parapetów w gołębniku nie było...
Obsada sztuki przywodzi na myśl Witkacowskie koncepcje czystej formy w teatrze, której jednym z założeń było wykorzystywanie aktorów w całkowitej izolacji od granych przez nich postaci... Andrzej Seweryn jako Rejent jest cholerykiem jeszcze większym niż Cześnik, wrednym i owszem, ale na pewno nie Milczkiem. Jego niech się dzieje wola nieba nie ma nic wspólnego z jezuicką przewrotnością, brzmi jak ironizowanie agnostyka. Może zaciera po sobie ślady "Prymasa"? Janusz Gajos jako Cześnik jest mocno stonowany i niezbyt szczery w swej nienawiści do Rejenta, jak również w afekcie do Podstoliny. Nie wiadomo zresztą po co chce się z nią żenić, bo Wajda wyciął wstępne kwestie na temat majątku "tantnej wdówki" - Piękne dobra w każdym względzie, lasy - gleba wyśmienita - dobrą żoną pewnie będzie - co za czynsze! - To kobiéta! A może nie dosłyszałem, bo w pierwszych minutach filmu Cześnik mówi tak niewyraźnie, jakby w zakamarkach czołgu "Rudy" zgubił sztuczną szczękę. Wygląda więc na to, że stary zbereźnik po prostu leci na Podstolinę, powodowany wyłącznie zwierzęcą chucią.
Trudno mu się zresztą dziwić, bo Katarzyna Figura nie bawi się w żadne układy dyplomatyczne, ekonomistki posłanki Zyty Gilewskiej też nie przypomina, a ona i jej biust grają nadal Rysię z "Kilerów" i wyobrażamy sobie zaraz, że Wajdowska "Zemsta" to jest po prostu ciąg dalszy tamtej kreacji, że kiedy Siarze-Podstolemu spadło wieko za sprawą Szakala, Rysia-Hanna szuka po prostu nowego obiektu, który będzie ją miział. Ulega jej wdziękom nawet Rejent, do którego nie wiedzieć czemu Podstolina wchodzi po drabinie przez mur graniczny, tuż obok wyrwy, przez którą przed chwilą bez akrobacji wszedł Papkin. Widok pseudo-pobożnisia wijącego się w orgaźmie u stóp seksbomby, umalowanej zresztą na blado-sinego upiora nie rokuje im obojgu wielkiej kariery w filmach erotycznych...
Podobnie trudno się oprzeć urokowi Klary - Agaty Buzek, bo uroku tego starościanka zakroczymska nie ma zupełnie. Co prawda z pewnym wdziękiem nosi na głowie wymyślony zapewne przez uczonego kostiumologa kołtun, ale sprawia wrażenie, że zawróciła w głowie Wacławowi tylko dlatego, że ciągle gubił okulary i słabo widział, a Papkinowi, że grał rencistę spod Moskwy. Dalsze omawianie gry Klary jest może zbędne z uwagi na wybranie przez nią podobno kariery modelki w Paryżu, która to kariera być może odsłoni liczne zalety premierówny, w filmie Wajdy starannie schowane pod tiurniurą. Jedno wiemy z filmu, że Wacława po nagłym a niespodziewanym ślubie trzymać będzie silną ręką, bowiem w scenie końcowego pocałunku jedną dłonią obłapia małżonka za kark, drugą zaś opiera się o konfliktogenny mur graniczny, obalając go z hukiem. Ten banalny symbol niektórym podobno kojarzy się z obaleniem przez Wajdę i Wałęsę Muru Berlińskiego. Mnie kojarzy się z epoką kiepskiego budownictwa socjalistycznego, reżyserowi przecież tak bliską: może mur między Cześnikiem a Rejentem stawiał "Człowiek z marmuru", towarzysz Mateusz Birkut?
Z młodych aktorów śmiać się nie należy, bo może jeszcze się rozwiną; ze starych tym bardziej, bo wiek ma swoje prawa. Ale Wajda swoich bohaterów nie oszczędza bynajmniej. Gdy Cześnik wybiera szablę do pojedynku z Rejentem, z gadulstwa wspominkowego tak jego, jak i kibicujących mu w tym totumfackich ogarnia zapał patriotyczno-rębajłowy i ni stąd nie z owąd, po trzeźwemu zresztą, zaczynają balecik fechtunkowy, sapiąc jak traktory bojowe, przy okazji demolując sprzęty domowe, co jest zapewne delikatną aluzją do wyczynów pana Andrzeja Kmicica i towarzyszy na zamku w Lubiczu. Bezsensowna bijatyka kończy się niemal stanem przedzawałowym wszystkich trzech "chłopców" z domu starców w Ogrodzieńcu. Dyndalski - Daniel Olbrychski - pali w kominku połamane krzesło i to może jedyny pożytek z tego baletowego interludium.
Najwspanialszą kreację stworzył właśnie Daniel Olbrychski. Najwspanialszą - bo odtworzył w każdym geście, mimice, tonie głosu doskonałego Dyndalsia, granego w 1972 r. przez Aleksandra Dzwonkowskiego, w niezapomnianym spektaklu "Zemsty" reżyserowanej w telewizji przez Jana Świderskiego.
Po co to wszystko? Po co Wajda, zaraz po chwalonym "Panu Tadeuszu" wziął na warsztat dzieło z tej samej epoki, z tego samego środowiska, z podobnymi postaciami? Po to, żeby wykazać, że Zosia jest ładniejsza od Klary, Telimena inteligentniejsza od Podstoliny, a Mickiewicz od Fredry większym pisarzem był? Po co na zamkowym dziedzińcu pasą się świnie, zimą zresztą? Dlaczego wszyscy są tacy brzydcy, tacy głupi i tacy fałszywi? Po co Andrzej Seweryn w końcowej scenie wychodzi - piechotą - na pojedynek z Januszem Gajosem ubrany w teatralny rekwizyt - skrzydła husarskie? By wyśmiać ubogiego szlachciurę, który jako jedyny argument w pseudo-sporze ma zapyziałe tradycje narodowe?
Hrabia Fredro wystarczająco mocno skrytykował wady narodowe klasowych ziomków i niskość umysłową prowincjonalnego zameczku szlacheckiego, by trzeba było to jeszcze pogłębiać. Jeśli taki miał zamysł Wajda, to przypomina to podkreślanie czerwonym ołówkiem pointy w dowcipie. Albo sitkomowy śmiech w serialach. Albo tanią propagandówkę z minionej epoki.
Wajda pokazał, jacy nasi przodkowie byli głupi. Przypomniał i rozwinął tezę, którą dawni peerelowscy nauczyciele historii i ich następcy z partii obecnego proletiariatu wkładali do głowy młodzieży: że za wszystkie zło w Polsce odpowiada warcholska i niewykształcona polska szlachta i inteligencja: za potop szwedzki, rozbiory, sanację, okupację, komunę, Wałęsę, Balcerowicza, Buzka, Millera, Leppera, Edytę Górniak i program Big Brother. Zemścił się na szlachcie za wszystkie swoje i nasze krzywdy.
Ale czy w tym celu trzeba było błoto w Ogrodzieńcu zasypywać sztucznym zagranicznym śniegiem? Czy nie warto byłoby poczekać na nasz własny, nie będąc aż tak chyżym w dziele? Może lepiej było dłużej pomyśleć?
Maciej Pinkwart
----------
"Zemsta" wg Aleksandra Fredry. Premiera 4 X 2002. Reżyseria i scenariusz - Andrzej Wajda, scenografia Tadeusz Kosarewicz, Małgorzata Dipont, kostiumy - Krystyna Zachwatowicz, zdjęcia - Paweł Edelman, muzyka - Wojciech Kilar. Obsada: Cześnik - Janusz Gajos, Rejent - Andrzej Seweryn, Podstolina - Katarzyna Figura, Klara - Agata Buzek, Wacław - Rafał Królikowski, Dyndalski - Daniel Olbrychski