Maciej Pinkwart
Kadisz
Jest taki kadr w tym filmie, kiedy po klęsce
Powstania Warszawskiego Władysław Szpilman ogrodami wydostaje
się z opuszczonej poniemieckiej kliniki, utykając przechodzi
przez płot i staje sam na całkowicie zrujnowanej ulicy. Ten
kadr trafił zresztą na plakat filmu i z pewnością wybór ten
był dobrze przemyślany. Samotny, okaleczony na duszy i ciele człowiek
- i wokół ruiny starego świata...
Jest film "Pianista" z pewnością dziełem wybitnym, o
czym świadczy choćby to, że dwukrotnie oglądając go na sali
pełnej młodzieży, w dwóch różnych miastach, słyszałem
ciszę w fotelach. Po zakończeniu zaś, w kinie w Zakopanem
doleciał mnie głos młodego chłopaka:
- Nie, to jest zbyt absurdalne, żeby mogło się dziś zdarzyć...
No, nie wiem...
Jest to swoją drogą pocieszające, że ludzie nie mogą
zrozumieć tego, iż był taki czas, kiedy "prawem" było
bezprawie, kiedy w imię absurdalnych idei można było
bezbronnego i niewinnego człowieka upokorzyć, pobić, zabić -
tylko dlatego, że nie mógł się bronić. Że był inny. Że był
Żydem.
Wracam do sceny w ruinach Warszawy. Samotny człowiek wśród
gruzów, kulejący, brudny, głodny, wyrusza na spotkanie
nieznanego. Jego świat umarł. Przyjdzie mu teraz żyć w świecie
jeśli nie wrogim, to przynajmniej obcym. W świecie, którego
obcość dla niego wywołała wojna. W Polsce...
Tej Polski, a właściwie tego świata Polaków przed wojną
widzimy tyle co nic - jedna scena w Polskim Radio, gdzie Władysław
Szpilman gra Chopina, kilkanaście taktów zaledwie, bo potem
bombardowanie przerywa transmisję i niedługo potem świat Polaków
zostaje daleko poza kadrem.
Przez kilkadziesiąt następnych minut reżyser, Roman Polański
pokazuje nam świat, w którym są tylko Żydzi i Niemcy. Cała
ta wojna w filmie "Pianista" to na dobrą sprawę wojna
niemiecko-żydowska, Polacy, jeśli w tym świecie się pojawiają
to albo w dość parszywych rolach (właściciele kawiarni, z własnej
inicjatywy nie wpuszczający do niej Żydów w pierwszych dniach
wojny, sąsiadka-denuncjatorka, szmalcownik), albo pojedyncze
jednostki, których działalność polega na pomaganiu - bez
entuzjazmu - ukrywającemu się pianiście. Polacy pomagają
Szpilmanowi nie dlatego, że jest w potrzebie, tylko dlatego, że
jest znaną postacią.
Ich relacje z tą wojną są dziwne. Co prawda, dowiadujemy się
od czasu do czasu, że ktoś uciekł, że ktoś inny zginął,
ale gdzie i dlaczego, a nawet przez kogo - nie. Wybucha Powstanie
Warszawskie, ale o tym kto walczy i dlaczego to wszystko kończy
się klęską, a w obiektywie - ogranicza do kilkudziesięciu
metrów kwadratowych - tego już nie widać. Przez moment
zastanawiałem się, czy takie wypaczenie, czy może inaczej -
ograniczenie historii jest celowe, czy może jest aktem
wymierzonym w Polskę - jak by powiedziało wiadome radio. I co z
takiego obrazu wojny będą widzieć - na przykład - widzowie w
Cannes?
A co o wojnie wiedzą na przykład - niech mi Polański wybaczy
porównanie - widzowie filmu "Casablanca"? Film
fabularny to nie dokument, reżyser nie ma obowiązku relacjonować
wydarzeń, to już przedtem robili inni.... I drugie, ważniejsze
- toż przecież tak to właśnie musiało wyglądać zza muru
getta! To była wojna niemiecko-żydowska! Polacy mieli wojnę
niemiecko-polską, Rosjanie - niemiecko-rosyjską...
To hitlerowcy i ich antysemicki obłęd stworzyli ten podział świata.
Naturalnie, nie Hitler wymyślił i pierwszy stosował
antysemityzm do celów politycznych. Był na świecie od wieków.
Przed wojną w Polsce kwitł w małych miastach i na
uniwersytetach w postaci getta ławkowego, rozkwitał na łamach
"Małego Dziennika", redagowanego pod kierunkiem
Maksymiliana Kolbe, zapełniał całe łamy innych czasopism. Ale
był - jakby - elementem folkloru, a nie doktryny państwowej,
lokując się między szmoncesem Lopka Krukowskiego a
szapoklakami żydowskich bankierów, między czulentem a koszerną pejsachówką. Gdzieś tam, w podtekstach, niekiedy, wyczuwało się obcość,
może nawet wrogość światów żyjących obok siebie od wieków,
rzadko kiedy razem. Doktryna państwowa Hitlera zwalnia ze smyczy
powściąganą dotąd sforę bestii. Teraz już można - niektórzy
uważają, że trzeba - sekować Żydów, pogardzać nimi, bić,
zabijać...
Ten obłęd nienawiści narasta i sam sobą się nakręca. Niczym
nie jest umotywowany. Najpierw na drzwiach polskiej kawiarni
pojawia się napis "Żydom wstęp wzbroniony" i Żyd
tam nie wchodzi, bo jest znanym Żydem... nie na tyle jednak
znanym, by choć przez moment pomyślał, że ktoś z jego
polskich przyjaciół da w mordą polskiemu kelnerowi, który
zechce go wyrzucić.
O tym, że Żydzi są "inni" praktycznie decydują
opaski z Gwiazdą Dawida, które zarządzeniem gubernatora
Fischera muszą nosić na ramieniu. Odtąd każdy Niemiec może
już każdego Żyda upokorzyć tylko dlatego, że ma opaskę. I
czyni to chętnie. Od spychania do rynsztoka, przez nocne obławy
w getcie i wyrzucanie nie mogącego wstać z wózka inwalidzkiego
staruszka przez okno po beznadzieję Umschlagplatzu. Kapitalne
zdjęcia opustoszałego dworca kolejowego, zaścielonego
porzuconymi walizkami i tobołkami, których już nikt nigdy nie
będzie potrzebował - ukazują koniec pobytu Szpilmana w getcie.
Za kilka dni ucieknie i nie będzie musiał ginąć jak powstańczy
Machabeusze, których daremną, choć bohaterską walkę
starannie przemilczał świat poza murami.
Żydzi w warszawskim getcie, ukazani na filmie Polańskiego swoje
żydowstwo manifestują właściwie tylko opaskami. Nie mają nic
wspólnego z Tewie Mleczarzem, próżno szukać tu jakichkolwiek
folklorystycznych odniesień do religii czy kultury. Nikt tu nie
obchodzi szabasu, nikt nie śpiewa i nie wzywa Jehowy. Są dobrzy
Żydzi i źli Żydzi, są biedni i bogaci, są policjanci i są złodzieje.
I wszyscy umrą. Przed powstaniem w Getcie z blisko pół miliona
warszawskich Żydów pozostało 60 tysięcy. Po powstaniu -
pojedyncze jednostki. Antysemityzm przeżył semitów. Jedwabne
przeżyło Umschlagplatz. Radom pojawił się po Treblince.
Marzec 68 był tego ciągiem dalszym.
W polskiej tradycji Żyd nigdy nie miał "dobrej prasy".
Literaci jakoś próbowali przemycić go do swych dzieł w
dobrych kontekstach - jak Mickiewicz Jankiela czy Wyspiański
karczmarza i jego córkę Rachelę. Ale i u nich występowali
jako obcy, inni. Dawniej Żyda uważano za "obcego".
Teraz obcego uważa się za "Żyda". Obcego w polskiej
tradycji się niezbyt poważa, stara się wykorzystać, odsunąć
- najczęściej dlatego, że się go obawia. Obawia się, bo się
go nie rozumie.
Film Polańskiego pokazuje, dokąd prowadzi taka droga. Najpierw
jest naznaczenie innością. Potem izolacjonizm. Potem pogromy.
Na końcu - "ostateczne rozwiązanie". To jest prawda
ogólnie obowiązująca, a jej realizacja zależy tylko od tego,
czy będzie dość siły, dość czasu i dość milczenia wokół.
I dlatego nie można milczeć, gdy polski (były już) prezydent
tłumaczy, że nie ma nic przeciw Żydom, ale każdy musi wiedzieć,
kto jest kto, i niech się określą. To tak, jakby wydawał
polecenie noszenia opasek z Gwiazdą Dawida. Kiedy biskup przemyski, zastępca prymasa
namawia, żeby Polak głosował na Polaka, a Żyd na Żyda, to
jakby otwierał bramę do getta. Gdy największe radio katolickie
nawołuje do wyrzucenia Żydów z rządu - to już wchodzimy w
cień bramy Treblinki. Gdy biskup sandomierski, profesor, członek Rady Naukowej Episkopatu Polski odmawia - władzom kościelnym! - usunięcia z katedry i kościoła św. Pawła cyklu antysemickich obrazów przedstawiających rzekome mordy rytualne Żydów na chrześcijanach, twierdząc, że jego zdaniem pewna część "złych Żydów" takich mordów dokonywała - to jest uzasadnienie "ostatecznego rozwiązania". Biskup trwa nadal na stanowisku i pewno nie poszedł na "Pianistę", bo nie wiedziałby czy ogląda dobrych, czy złych Żydów...
Ale na Umchlagplatzu już nie ma Żydów dobrych i złych, artystów
i bankierów. Są tylko oprawcy i ofiary. I gdyby los tak postawił
wśród tych walizek, umierających dzieci, porzuconych okularów
- prezydenta, biskupa przemyskiego, biskupa sandomierskiego czy Ojca Dyrektora - kim by chciał
zostać? Mordercą? Ofiarą? A może "bezstronnym świadkiem"?
Takich, panowie, w ekstremalnych sytuacjach nie ma. Żydzi w
getcie mówili, że przestali wierzyć w Boga, bo dopuścił do
tego wszystkiego. Tak, Bóg wtedy umarł - w sercach ludzi.
Umiera zawsze, gdy rodzi się Szatan.
Los dopisał do dziejów Szpilmana holywoodzki happy-end, kiedy
to hitlerowski oficer odkrywszy jego schronienie po Powstaniu nie
tylko darował mu życie, ale ofiarował mu jedzenie, a nawet swój
ciepły płaszcz. Przez który mało go nie zastrzelili Polacy,
widząc wychodzącą z ruin sylwetkę w niemieckim szynelu.
Pytanie, czy gdyby kapitan Wilm Hosenfeld nie był lepszym
Niemcem od innych, albo gdyby nie lubił muzyki - czy wtedy Władysław
Szpilman by ocalał jest pytaniem niezasadnym. Szpilman ocalał,
Hosenfeld zmarł w sowieckim obozie, symetria historii została
dopełniona.
Chwała Romanowi Polańskiemu za "Pianistę".
Chwała Władysławowi Szpilmanowi, za to, że przeżywszy w
Warszawie piekło - po wojnie żył w niej i dla niej tworzył, z
uśmiechem i pogodą ducha przez tak długie lata, oglądając
wszystkie te miejsca, które powstały z ruin jego świata.
Wielkie uznanie dla Adriena Brody'ego, który swoim wspaniałym
talentem stworzył postać, jakiej od lat nie było w światowym
kinie - człowieka, który uniósł na swoich barkach zrzuconą
na niego górę nienawiści i niewyobrażalnej pogardy dla
najprostszych relacji międzyludzkich.
- To absurdalne - powiedział młody człowiek w Zakopanem. Oby
tak było w przyszłości!
---------------
"Pianista", reż. Roman Polański, scen. Ronald
Harwood, na podst. książki Władysława Szpilmana, wyst. Adrien
Brody, Thomas Kretschmann, Frank Finlay, Maureen Lipman, Emilia
Fox, Julia Rayner, muz. Wojciech Kilar, zdjęcia Paweł Edelman,
scenografia Alan Starski, UK-F-D-P 2002, 148'