PlakatMaciej Pinkwart

Brzydkie bestie i piękne bestie...

 

Popularne porzekadło głosi, że jeśli mężczyzna po 40-ce budzi się rano i nic go nie boli, to znaczy, że w nocy umarł. To samo w pewien sposób odnosi się do otaczającej nas rzeczywistości: jeśli dookoła wszyscy są w miarę normalni, sympatyczni i zadbani, to znaczy że nam się to śni, albo przenieśliśmy się w czasie do innej epoki. Stąd współczesny film, jeśli w ogóle ma się liczyć na światowym rynku, musi opowiadać o dewiantach, ofiarach wojny, frustratach, osobach molestowanych i molestujących, zdziczałych dżentelmenach i bandytach o obyczajach dżentelmenów. Do czasu, oczywiście, bo dżentelmeni muszą choć kląć jak szewcy lub góralska młodzież.

Jeśli zaś aktorka chce liczyć na Oskara za rolę pierwszoplanową, to powinna się oszpecić, wyglądać odrażająco i koniecznie jeszcze mówić tak niewyraźnie, że gdyby nie napisy tłumaczące, możnaby zrozumieć tylko przekleństwa, głównie zresztą dlatego, że język angielski jest pod tym względem wyjątkowo ubogi, do pięt nie dorastając takiemu np. niemieckiemu, polskiemu czy rosyjskiemu, o językach egzotycznych nie wspominając.

A więc film „Monster” spełnia wszystkie takie warunki, a grającaCharlize Theron główną rolę Charlize Theron zrobiła więcej niż wszystko, żeby się oszpecić, więc Oskara miała jak w banku. Notabene po „Godzinach”, za rolę w których obrzydzona Nicole Kidman dostała Oskara w 2003 roku, wiadomo już, że jest to przepis na sukces.

Film był reklamowany jako dzieło „oparte na faktach” i to też zaczyna być plagą współczesnego kina, dlatego może sukcesy filmów fantastycznych, które pięknie opowiadają baśnie. Ale „Potwór” to historia obrzydliwa, choć interesująca: molestowana i wykorzystywana we wczesnym dzieciństwie, brzydka jak noc i kompletnie nieatrakcyjna dziewczyna jest Christina Ricciprzyautostradową prostytutką. Któregoś wieczoru spotyka młodziutką i ładniutką dziewczynę o lesbijskich upodobaniach i doznawszy z jej strony akceptacji najpierw, a potem uczucia – żegluje w kierunku miłości delikatnej i bezinteresownej, tak bardzo różniącej się od tego, z czym miała do czynienia na co dzień. Naturalnie, zerwanie z przeszłością jest niemożliwe, z czegoś trzeba żyć, ale doprowadzona do skrajnej frustracji Aileen zaczyna zabijać swoich klientów. Najpierw w obronie własnej. Potem z zemsty za wiele lat upokorzeń. Na koniec zwyczajnie, dla pieniędzy.

Christina Ricci (Shelby) i Charlize Theron (Eileen)Ale myliłby się ten, kto by sądził, że to ona jest tym tytułowym potworem. To znaczy tak, owszem, jest. Ale nie tylko ona i nie przede wszystkim ona. „Monster” to gwarowe określenie na młyn diabelski – wielkie koło, którym chciała się przejechać najpierw mała Aileen, a po latach Aileen z przyjaciółką, Selby. Realizacja marzenia kończy się w pierwszym przypadku chorobą, w drugim – frustracją. Jednakże prawdziwym potworem okazuje się właśnie Selby. Mała, śliczna, wielkooka i delikatna jak kwiatek dziewczynka (Christina Ricci) najpierw ogromnie współczuje swojej dużej, grubej i brzydkiej partnerce, potem namawia ją do kontynuowania pracy, bo brak im pieniędzy na realizację jej marzeń, później akceptuje zmianę form pracy Aileen, której narzędziem pracy staje się nie tyle jej ciało, ile pistolet. Na koniec zdradza przyjaciółkę przed policją i staje się głównym świadkiem oskarżenia w jej procesie.

W wywiadach prasowych Charlize Theron odrzucała oskarżenia, iż dostała nagrodę na szpetotę, że Akademia Filmowa doceniła po prostu jej grę tak samo jak rok wcześniej nagrodziła Nicole Kidman nie za jej sztuczny nos Virginii Woolf, tylko za talent. Być może... Tylko że w filmie „Monster” gra aktorów jest po prostu schematyczna. Charlize potwierdza znaną tezę, że najłatwiej gra się postacie pijaków, wariatów, ćpunów i.. potworów.  Najsłabiej w jej wykonaniu wypadają wszelkie niuanse i wahania moralne, których przecież postać Aileen ma niemało. Ciekawiej prezentuje się Christina Ricci, ale i tu konwencja roli przyjęta na początku w dalszej części filmu działa jak gorset.

Reżyserka Patty Jenkins i Charlize TheronNajsłabszą stroną filmu jest koncepcja reżyserska. Patty Jenkins rozgrywała pewniaka znaczonymi kartami, ogrywając aż do upojenia kontrasty między głównymi bohaterkami (wysoka - niska, potężna – drobna, prostytutka – panienka z dobrego domu, blondynka – brunetka, wycieruch – zadbana...). I pokazując morał, słuszny aż do bólu – za wszystkie zło, które innym i sobie wyrządzają kobiety, winni i tak są mężczyźni. Odnosi się wrażenie, że stojąca obok operatora (Steven Bernstein) reżyserka z satysfakcją odczuwa każdy strzał, jaki dosięga kolejnego przedstawiciela męskiego rodu, który sięga po wdzięki (?) Aileen, zamiast kontentować się spokojnym życiem na łonie rodziny czy wśród kolegów...

Piękna i bestia... zarazem: Aileen (Charlize Theron), Shelby (Christina Ricci) i reżyserka Patty Jenkins. Rekomenduję paniom, panów zniechęcam. Mimo wszystko, dziękuję Hiszpance za namówienie mnie do obejrzenia tego filmu.