Maciej Pinkwart

Hitchcock (trochę) oswojony

plakat filmu - za onet.plWiedziałem, że będzie o ptakach. Wiedząc to, nie chciałem brać serio zaleceń sloganu reklamowego głowa do góry - nie jesteś sam. Mogłoby być cokolwiek nieprzyjemnie, o czym na codzień przekonuje się pomnik Adama Mickiewicza w Krakowie, a w literaturze przypadku niemiłego skutku podniesienia głowy pod przelatującym ptakiem doświadczył pobożny Hiob. Sapienti sat...

Film francuskich autorów Jacquesa Cluzauda, Michela Debatsa, Jacquesa Perrina i Stéphane Duranda w Polsce występuje pod pseudonimem Makrokosmos - Podniebny taniec, co zapewne wynika z poczucia symetrii przejawianego przez dystrybutora: poprzedni dokument tej spółki pokazywał życie owadów. Owady są małe, stąd polski tytuł tamtego filmu: Mikrokosmos (w oryginale Microcosmos: Le peuple de l’herbe, Lud trawy). Ptaki są większe, stąd “Makro...”

W Polsce do niedawna słowo “makro” kojarzyło się z siecią supermarketów. Oryginalny tytuł filmu jest mniej obrazowy, ale za to bardziej poetycki: Le peuple migrateur, Lud wędrujący. Napisałem, że jest to dokument, ale nie spodziewajcie się zwykłego filmu przyrodniczego, pokazującego cykl życiowy ptaków: jajo, pisklak, pierwsze loty, wędrówka, tokowanie, miłość, budowa gniazda, jajo. To wszystko, naturalnie, jest w tym filmie, ale chaotyczne, nie uporządkowane, niejako na marginesie głównego tematu, jakim jest lot. Filmowany z bliska (operatorzy na motolotniach) i z daleka, lot nad śniegiem i nad pustynią, nad górami i nad morzem, obok Statuy Wolności w Paryżu i obok Statuy Wolności w Nowym Jorku. Scenografię dla działania głównych, skrzydlatych bohaterów stanowi najpiękniejszy teatr świata - Ziemia.

Jest to film głęboko artystyczny, stąd obrazy lotu - podniebnego tańca, kierowanego wiosną na północ, jesienią na południe - naturalnie dominują na ekranie. Jednak (może na szczęście?) wizja ta nie jest realizowana konsekwentnie: co i raz autorzy pokazują konkrety związane z cyklem biologicznym, poszczególne ujęcia nawiązują do zagadnień gospodarczych, ekonomicznych czy humanitarnych. Wstrząsające, ale i rażące dysonansem są sceny grzęźnięcia ptaków w rozlanym na wybrzeżu mazucie, atak krabów na ranną mewę, czy przewożenie w ciasnych klatkach zwierząt (nie tylko ptaków) w dżungli tropikalnej.

Kontrapunktująca dźwięki natury muzyka (Bruno Coulais) jest bardzo piękna i romantyczna. Jednak wplecione w nią dźwięki wydawane przez ptaki są zadziwiająco ostre, niemiłe, by nie powiedzieć - brzydkie. Nie ma w tym nic z trelów słowika, śpiewu kanarka czy miłosnego gruchania synogarlicy. Więcej tu z Hitchcocka niż Mendelsohna. Ptaki po prostu czynią ogromny hałas - ćwierkaniem, łopotem skrzydeł, klekotaniem, nurkowaniem w wodzie... Rywalizują z tym dźwięki natury - deszcz, wiatr, lawiny, spadające do morza góry lodowe oraz dźwięki wytworzone przez człowieka: płynący statek, działająca fabryka, jadący traktor czy samochód...

Nieuchronnie nasuwają się porównania z ukazanym w “Mikrokosmosie” życiem owadów. Te ostatnie, w przeciwieństwie do ptaków, na ogół nie mają u ludzi “dobrej prasy”. Niemniej - maestria montażu, zdjęć i korelacji muzycznych w życiu owadziego królestwa sprawiły, że tamten przeniknięty poezją obraz był delikatny jak skrzydła motyla. Wizerunek o tyle nam bliższych i lepiej znanych ptaków wypada bardziej brutalnie i, by tak rzec - technicznie. Wychodząc z kina po długim (92 min.) jak na ten rodzaj filmu seansie z chaosem kłębiących się na ekranie ptaków w oczach i uszami pełnymi drapieżnego ćwierkania, skrzeczenia, łopotu i stukotania - starałem się mimo wszystko nie podnosić głowy, mając nadzieję, że przynajmniej aż do rana pozostanę sam, a co najwyżej w towarzystwie wyłącznie przedstawicieli mojego gatunku. I obudzi mnie ludzkie, a nie ptasie radio.