Kadr z filmu, dzięki Film.Onet.pl)width=Maciej Pinkwart

Asemantyka Lyncha

Film, podobnie jak inne sztuki semantyczne, ma trojakiego rodzaju relacje z rzeczywistością: odtwarza ją, deformuje, lub kreuje własną. Quartum, w zasadzie, non datur... We współczesnej kinematografii relacja pierwsza walczy o prymat z trzecią i reprezentowane są one obficie i, by tak rzec, zależnie od długości geograficznej: kino polskie, wciąż rozliczające się z przeszłością albo też stanowiące element w przekształcaniu teraźniejszości, w znacznej mierze zdominowane jest przez reportaże, niekiedy tylko z lekkim makijażem fantazji. Podobnie zresztą dzieje się ze współczesną prozą. Filmy Cześć Tereska, Edi, Dzień Świra czy Superprodukcja są tego dobrym przykładem, podobnie jak powieść Doroty Masłowskiej Wojna polsko-ruska, czy twórczość Jerzego Pilcha. Twórczość Andrzeja Sapkowskiego czy (wczesnej) Olgi Tokarczuk wydają się należeć do mniejszości. Kinematografia czy beletrystyka Zachodu znacznie mniej interesuje się opisywactwem, wprzęgając w rydwan twórczości magię (Harry Potter, Władca Pierścieni), fantastykę naukową (Solaris), czy demonizm (Inni). Interesującymi propozycjami pośrednimi są na przykład filmy Almodovara czy właśnie Dawida Lyncha.

Ale Mulholland Drive idzie jeszcze krok dalej. Tutaj Lynch kreuje dzieło sztuki niemal asemantycznej, posługując się tylko filmowymi narzędziami. Transformacja rzeczywistości w kierunku nierzeczywistości i z powrotem wydaje się być głównym celem artystycznym autora, który niejako na marginesie tej zabawy tworzy świetne dzieło filmowe. Cóż bowiem stanowi o jakości filmu? Scenariusz reżyseria – aktorzy – efekty techniczne. W Mulholland Drive wszystko jest w doskonałym stanie.

Scenariusz, dzieło samego reżysera, pokazuje w kilku warstwach akcyjnych – najogólniej mówiąc parę obrazów, parę wątków powiązanych terytorialnie, a z czasem – funkcjonalnie również. Wszystko dzieje się w Hollywood, w okolicach tytułowej arterii o nazwie Mulholland Drive. Wypadek samochodowy, do którego dochodzi na moment przed zamordowaniem pięknej brunetki, pasażerki luksusowej limuzyny pozbawia ją pamięci i przypadkowo wiąże z inną piękną dziewczyną, blondynką, z którą razem próbują ustalić tożsamość dziewczyny z wypadku. Osoba blondynki jest określona jasno, choć do czasu jesteśmy wszak w filmie Dawida Lyncha... Równolegle obserwujemy działania hollywoodzkiego reżysera, który zmuszony jest do kręcenia kaszanów przez mafię, działania samej mafii, po ekranie pęta się zawodowy morderca, znajdują się jakieś zwłoki, bohaterki uczestniczą w jakimś niesamowitym przestawieniu teatralnym, no i jest pięknie pokazany wątek miłości i zazdrości dwóch kochających się pięknie pięknych kobiet...

Reżyseria (nominacja do Oskara dla Lyncha) jest oczywiście znakomita, trzyma cały czas w napięciu, autor sięga wielokrotnie do środków wyrazu charakterystycznych dla thrillerów i choć od połowy filmu już w zasadzie nie próbujemy śledzić powikłanej intrygi, poddając się urokowi kamerowej narracji, to jednak wierząc do końca w to, że jak w starych dobrych kryminałach detektyw powie nam na końcu kto i co zrobił, pod skórą czujemy niepewność: a może to po prostu my przegapiliśmy gdzieś coś ważnego i dlatego czujemy się w tej hollywoodzkiej dżungli zagubieni?

Aktorzy – tak w rolach głównych, jak i epizodach są znakomici. Uroda obydwóch ównych bohaterek (Laura Elena Harring jako Ruth-Camilla i Naomi Watts jako Betty-Diane) wprost powala z nóg, ale i gra aktorska dorównuje urodzie. Przyznam szczerze, że gdy Betty odgrywała scenkę na przesłuchaniu aktorskim, wcześniej banalnie ćwiczoną z Ruth miałem dreszcze, bo dawno nie widziałem tak świetnie zagranego epizodu. Nominacje dla Naomi jako najlepszej amerykańskiej aktorki roku 2002 i do nagrody Saturna, mnóstwo innych nagród i nominacji lokalnych, nagroda dla najlepszej latynoamerykańskiej aktorki dla Laury (Harring jest Meksykanką) to, moim zdaniem jeszcze za mało. Dla mnie są obie gwiazdami pierwszej wielkości.

Perfekcyjnie obsadzone i zagrane także postacie drugoplanowe. Przede wszystkim Justine Theroux jako reżyser Adam Kersher, ale także Ann Miller jako niesamowita Catherine 'Coco' Lenoix (rola jakby zacytowana z postaci Minnie Castevet – granej przez Ruth Gordon – z Dziecka Rosemary Polańskiego), oraz wspaniale zagrani gangsterzy – Vincenzo Castigliane (Dan Hedaya) i jego brat Luigi, w której to roli Lynch obsadził autora znakomitej muzyki do filmu, Angelo Badalamentiego.

Świetne zdjęcia, montaż, dyskretnie używana scenografia i efekty techniczne pogłębiają niesamowity nastrój i podkreślają walory filmu. Jeden z bywalców kina zapytał mnie po seansie:

- Ty, możesz mi powiedzieć, o co tu chodzi?

Mogę. Jakbym się uparł, to nawet potrafiłbym może film streścić i wyjaśnić wszystkie roztrzepane po scenariuszu wątki, które prawie wszystkie układają się pod koniec w dość logiczną całość. Rozrzucenie puzla było oczywistym i nie od dziś stosowanym w sztuce zabiegiem (wystarczy wspomnieć Pulp Fiction). Można go, powiadam, poskładać, choć me nie całkiem gładko. Tylko po co? Mulholland Drive Dawida Lyncha jest dziełem sztuki i nie koniecznie trzeba je rozumieć.

- Nie rozumiem pana obrazów – powiedział ktoś do Picassa.

- A śpiew słowika pan rozumie? odparł malarz.