Maciej Pinkwart

Pochwała niemoralności

 

Czy niemoralne może być piękne? Cóż, niektórzy uważają, że w pewnych dziedzinach tylko niemoralne jest piękne, podobnie jak tylko niezdrowe jest smaczne, a tylko niedozwolone jest pociągające... Ale czy piękne może w ogóle być niemoralne? Są to dwie różne sprawy i mierzenie ich tą samą miarką nieuchronnie prowadzi do zaciemniających uproszczeń.

Film Denysa Arcanda „Inwazja barbarzyńców” (w oryginale lepiej – Inwazje barbarzyńców) jest niezwykle piękny i wzruszający. Bo jak może nie wzruszać historia o umierającym na naszych oczach 50-letnim profesorze historii, którego przez wrota śmierci prowadzą żona, syn i (zdalnie, przez Internet) córka, dwie kochanki z rodzinami, gromadka przyjaciół, byli studenci i najlepsi lekarze Kanady i USA. W rozmowach przy winie, ciasteczkach, wykwintnych daniach kuchni francuskiej, przeplatanych zmienianiem kroplówek i podawaniem środków uśmierzających ból motyw śmierci pojawia się rzadziej niż motyw życia, czy nawet – używania życia, niż motyw miłości i seksu. Rémy w końcu umiera – każdy w końcu umiera... – ale bez większych cierpień, przytomnie, otoczony miłością i wybaczeniem.

Niestety, nie dzieje się to samo z siebie. Dobra śmierć i życzliwa, choć nie pozbawiona patosu atmosfera otaczającego chorego na raka profesora jest, podobnie jak odpowiednia opieka medyczna, towarem, który można kupić za pieniądze. Duże pieniądze, dla ścisłości. Dysponuje nimi syn Rémy’ego, Sébastien, wysoko usytuowany w sferach europejskiego biznesu. Syn ojca nie znosi i od wielu lat nie utrzymują ze sobą bliższych kontaktów. Ojciec-erudyta uważa syna za nieokrzesanego prostaka, który umie czytać tylko ceduły giełdowe i e-maile, a nie przeczytał w życiu ani jednej książki. Syn widzi ojca jako starego rozpustnika, który złamał życie żonie i dzieciom i nie osiągnął w życiu niczego, nawet przyzwoitego poziomu finansowego. Przylatuje jednak z Londynu do Kanady na prośbę matki, która choć rozwiedziona mężem od kilkunastu lat, jednak trwa przy jego łożu śmierci. A ojciec umiera w zatłoczonej zbiorowej sali szpitala państwowego w Montrealu, w którym chorzy leżą także na korytarzach, samotni, bezimienni, albo źle „zaksięgowani” w szpitalnym komputerze. Nawet komunii świętej nie udziela im ksiądz – księża odeszli do biznesu – tylko ubrana po cywilnemu zakonnica... Po kolejnej kłótni z upartym ojcem, który nie chce wyjechać do Stanów na kurację, syn początkowo zamierza wracać do Londynu, ale na prośbę matki zostaje i zastępując serce portfelem – najpierw kupuje ojcu pojedynczą salę na nieużywanym piętrze szpitala, potem – lepszą od standardowej opiekę, wreszcie ściąga do Montrealu jego przyjaciół, opłaca studentów, by odwiedzali „ukochanego profesora”, a na koniec wchodzi w kontakt z dilerami narkotyków, by przy pomocy rosnących dawek heroiny zmniejszyć jego cierpienia z zachowaniem pełnej świadomości.

Niemoralne? Ależ tak, całkowicie! Rémy jest niemoralny – ma kochanki, uwodzi studentki, nie ma wpływu na dzieci, walczy z Bogiem i co gorsza – z papieżem-Polakiem i choć za chwilę umrze, to jeszcze nawet in articulo mortis woli świntuszyć niż się modlić. Sébastien jest niemoralny, bo myśli, że wszystko może kupić za swoje pieniądze (co gorsza, ma rację...), bo koniec-końców akceptuje swojego niemoralnego ojca, a nawet w pewien sposób przejmuje jego styl, bo kupuje heroinę dla swojej przyjaciółki z dzieciństwa po to, by ta pomogła ojcu przejść przez śmierć, aplikując mu na koniec „złoty strzał” – przedawkowanie narkotyku. Niemoralna jest Louise – żona Rémy’ego, która choć go porzuciła, to jednak w trudnych chwilach chce mu pomóc, zamiast się na nim za swoje krzywdy odegrać, która mu wszystko wybacza i potrafi śmiać się z jego wad, co tak boleśnie ją dotknęły. Niemoralni są lekarze, którzy biorą łapówki za lepszą opiekę nad bogatym pacjentem, mimo że to się dzieje w Kanadzie a nie w Polsce. Niemoralni w najwyższym stopniu są przyjaciele Rémy’ego, którzy nie wypominają mu jego grzechów, tylko akceptują zarówno jego wady, jak i to, że jego śmierć jest przesądzona, a nawet uczestniczą w jego ostatniej wieczerzy, po której dokonana zostanie eutanazja chorego.

Rémy, jak Sokrates, jest skazany i być może jego barbarzyńsko rozwijające się, zbuntowane komórki wydały na niego wyrok za niemoralność, jak ateńskie mieszczuchy na Sokratesa... Rémy, jak Sokrates wie, że musi umrzeć, ale za sprawą sprzyjających okoliczności może to zrobić z godnością, otoczony przyjaciółmi i rodziną, uczestnicząc – a potem już tylko będąc świadkiem uczty i rozmowy. Filozofujący przyjaciele profesora dowodzą, że inwazja barbarzyńców na naszą cywilizację zaczęła się niemal u jej narodzin, i ciągle postępuje. Ale zawsze gdzieś jest jakaś elita, która się inwazji tej przeciwstawia samym swoim istnieniem. Jeśli zaś nie może się przeciwstawić – to choć próbuje ją oswoić. Ostatecznym wyrazem inwazji barbarzyństwa jest śmierć, widziana jako destruktywny wzrost entropii organizmu. Ją też można oswoić, ale nie da się jej pokonać. Śmierci, niestety, przekupić się nie da. Trzeba więc pięknie pożegnać przyjaciela i dać działać Natalie, wnoszącej na tacy, jako ostatnie danie tej uczty, dziesięć strzykawek z heroiną – ostatnią kroplówkę Rémy’ego.

To piękny film o niepięknych sprawach, słusznie nagrodzony tegorocznym Oskarem dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. W Europie oceniony także wysoko, nagrodzony w Cannes, zdobył Cezara we Francji, nagrodę Donatello we Włoszech i wiele innych cennych trofeów. To film o apoteozie życia, docenianej w obliczu śmierci – śmierci sokratejskiej. Jakże daleko posunęli się barbarzyńcy, żeśmy śmierć uznali za coś kłopotliwego, nieco wstydliwego, zawsze uciążliwego! Memento mori – pamiętaj o śmierci – napominali w średniowieczu. A dziś staramy się o tym zapomnieć, jak najszybciej ją odbyć i wrócić do codziennej bieganiny. Rozmowy o życiu u łoża umierającego, obdarowywanie go na ostatnią podróż bagażem dobrych wspomnieć i ludzkiej przyjaźni, zapewnień o tym, że jego życie było o tyle potrzebne, że zostanie w pamięci bliskich? Akurat... Nerwowa krzątanina wokół aparatury, prosta linia na oscyloskopie, brudny i dziurawy parawanik wokół łóżka i już można z powrotem pogłośnić telewizor na szpitalnej sali. Duszę zabrał Bóg na Sąd Ostateczny. Ciałem zajął się agent firmy Charon. A gdzie podział się Człowiek?