Maciej Pinkwart

Antymateria w Watykanie

 

 

Wszyscy czepiają się tego, że w tym filmie ktoś chce wysadzić Watykan w powietrze przy pomocy bomby z antymaterią. Nie czepiają się Watykanu, tylko antymaterii. Jakby w podziemiach Stolicy Piotrowej terrorysta schował głowicę jądrową, a jeszcze lepiej ruską rakietę Iskander byłoby lepiej? Ale antymateria jest nowocześniejsza, bardziej elegancka i ładnie wygląda. No i odgrywa jeszcze pewną istotną i bynajmniej nie terrorystyczną, a teologiczną i zarazem kosmogoniczną rolę, ale wymiany kilku zdań na ten temat między profesorem Langdonem a jednym z kardynałów przeciętny widz nie zauważy, wciągnięty w tempo akcji i niesamowitą atmosferę filmu.

 

Anioły i demony to dość okrojona adaptacja powieści Dana Browna, której akcja toczy się głównie w Rzymie i Watykanie, a jej główny wątek polega na tym, co zawsze filmach akcji: ktoś chce spowodować gigantyczne „bum”, a ktoś inny – doskonały fachowiec w swojej branży – musi mu w tym przeszkodzić. Ile razy to już było… Każdy Bond, każdy Forsythe, niemal wszystkie thrillery amerykańskie zbudowane są wokół tego samego schematu. Czemu więc ten film potępiły kręgi zarówno klerykalne, jak i intelektualne?

Bo akcja toczy się w Watykanie. Niedawno w podejrzanych okolicznościach zmarł papież i zbiera się konklawe, które ma wybrać jego następcę. Ale ktoś, podszywający się pod miano rozbitej przez Kościół 400 lat temu organizacji „Illuminati”, czyli oświeconych, porywa czterech kardynałów, głównych kandydatów do tronu papieskiego i w dodatku umieszcza bombę z tą nieszczęsną antymaterią gdzieś w Watykanie. Kardynałowie są zabijani co godzinę w różnych miejscach Rzymu, a bomba wybuchnie o północy. Terrorysta nie stawia żadnych żądań – chce się zemścić za to, że Kościół niszczył naukę. W powietrze wyleci Watykan, całe konklawe i pół Rzymu na dodatek, jeśli ktoś – a konkretnie profesor Robert Langdon, specjalista od symboliki kościelnej i antykościelnej na uniwersytecie w Harvardzie – czegoś nie zrobi. Więc robi i to w tempie błyskawicznym: dwie godziny filmu mijają jak teledysk Dody i choć trzech kardynałów ginie w męczarniach, a główny winowajca odkryty zostaje w zasadzie przypadkiem i to dosłownie w ostatniej chwili – to jednak mamy tu do czynienia ze znakomicie zrobionym filmem akcji. Filmem - dodajmy - nieporównanie lepszym od książki, co zdarza się niezmiernie rzadko!

Na Browna i jego dzieła wylewa się pomyje od czasów słynnego Kodu Leonarda da Vinci, któremu przypisywano demoniczną niemal zdolność psucia umysłów niewinnych owieczek. Kod… jako książka był ciekawy, choć przegadany i naciągany historycznie jak guma do żucia, jako film zanudzał dydaktyką zawartą z ciastowatych dialogach, okropnie przeszkadzających akcji. No i na upartego można było go oskarżyć o antyreligijność. Nic z tego nie ma w ostatnim filmie. Książka Anioły i demony ukazała się trzy lata przed Kodem Leonarda da Vinci, ale kolejność filmowania była odwrotna. Na potrzeby filmu, w Aniołach… pojawia się kilka aluzji do poprzednich „nieżyczliwych dla kościoła” prac profesora Langdona, co odbieramy jako wspomnienie Kodu…, ale to w zasadzie jedyne, co te dwa filmy łączy. Poza, rzecz jasna, osobą głównego bohatera (w obu filmach Langdona gra Tom Hanks, tutaj zdecydowanie lepiej niż w Kodzie…, ale dobrze mu zrobiło to, że się bardzo zestarzał…), a także głównych twórców filmu: reżysera Rona Howarda, scenarzysty Akivy Goldsmana i twórcy kapitalnej muzyki Hansa Zimmera.

Anioły i demony to film głęboko moralny i kompletnie niehollywoodzki: zło zostanie ukarane, a jego knowania wyjdą na jaw, nie ma cienia spraw męsko-damskich, nikt nie wypija ani szklaneczki whisky (zdecydowanie nie ma na to czasu), papierosy palą tylko dwie osoby z grona statystów, a i to są to kardynałowie przed konklawe, nie pada ani jedno wulgarne słowo. Jak można więc oskarżać Browna o „kolejną napaść na kościół”? Czy dlatego, że w ostatnich minutach filmu kardynał, który o mało nie został papieżem, prosi profesora Langdona, by w swoich książkach potraktował Kościół łagodnie, bo Kościół nie jest doskonały, jako że tworzą go ludzie, a ci jak wiadomo nie są doskonali. Doskonały jest tylko Bóg. I to On wybrał Langdona do tej roboty, mimo że Langdon w Niego nie wierzy…

Nowotarskie kino „Tatry”, które do końca miesiąca wyświetla Anioły i Demony dzień po polskiej premierze Aniołów… było niemal puste, a szkoda – bo to jeden z lepiej zrobionych filmów akcji. A że nie jest to film ani apologetyczny, ani naukowy? Tych pierwszych mieliśmy w ostatnim okresie sporo, a podejrzewam, że ta fala będzie zmieniać się w tsunami. A żeby pokazać prawdziwą naukę w filmie akcji – na to pewno musimy jeszcze poczekać.

 

Przeczytaj też moją recenzję książki „Anioły i demony”.