Maciej Pinkwart

Cień Kościelca

 

Tutaj skan artykułu

 

Styczeń przed 106 laty był równie mało śnieżny, jak obecny. Dopiero pod koniec miesiąca sypnęło mocniej i po kilku dniach zawieruchy wyjrzało słońce, a góry pokazały się w srebrno-białym blasku. Planowana wycieczka na Czerwone Wierchy, na której miał wypróbować nowozakupiony w Warszawie aparat fotograficzny musiała ulec odłożeniu, z uwagi na niebezpieczeństwo lawin. Wybrał trasę na Halę Gąsienicową i do Czarnego Stawu, gdzie kilkanaście dni wcześniej prowadził uczestników kursu narciarskiego, na którym sam był instruktorem. Był 8 lutego 1909 r. Poniedziałek.

 

Mieczysław Karłowicz – kompozytor, taternik, narciarz i fotografik - wyszedł z domu około szóstej rano. Pół godziny później widział go leśniczy w Kuźnicach, jak przypinał narty i zaczął podchodzić na Boczań. Pierwsze zdjęcie wykonał w miejscu, gdzie i dziś zatrzymują się turyści, podziwiający widok na Tatr Zachodnie i oryginalnie wyglądający stąd Giewont. Ostrożnie podchodził dalej Skupniowym Upłazem, na Hali Królowej ominął dołem letnią ścieżkę, drugie zdjęcie wykonał na Karczmisku. Widać na nim malowniczy okryty śniegiem smreczek – poprzedniego wieczora obiecał takie zdjęcie uchodzącej za jego narzeczoną Elżbiecie Trenklerównie, którą odwiedził w willi „Szałas” na Kasprusiach.

Koło dziesiątej zjechał do niezagospodarowanego wówczas schroniska Towarzystwa Tatrzańskiego, przygotował sobie śniadanie, powiesił płaszcz na gwoździu i wpisał się w księdze frekwencyjnej, informując, że nie będzie korzystał z noclegu. Odnotował też, że okiennicę w jednym z okien zastał otwartą. Zjadł kanapki, potem w pięknym słońcu przed schroniskiem przymocował do nart zwiększające tarcie długie pasy futra – foki, ułatwiające podchodzenie. Wsadził do plecaka aparat fotograficzny i wyruszył w stronę Czarnego Stawu.

W opisie wyprawy poszukiwawczej, uznawanej za pierwszą akcję tworzonego właśnie Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, pisał założyciel TOPR i przyjaciel Karłowicza – Mariusz Zaruski:

Za śladami nart dalej dążymy w górę ku Kościelcowi (...) Droga i tu z wielką rozwagą wybrana: kierując się w górę ominąć chciał widocznie strome zbocze w pobliżu rozłożystego drzewa z tabliczką TT na letniej ścieżce, na którym to zboczu jednej zimy strąciłem nartami lawinę ze 20 m szeroką. Na grani odsłania się widok straszny: ślady nart idące po zboczu gubią się w bruzdach i pokruszonych bryłach śniegu już spadłej ogromnej lawiny... Z drugiego końca już nie wychodzą! Naga i bezduszna prawda: to jego mogiła!

 

Tragicznie zakończona historia związków Karłowicza z Zakopanem liczy zaledwie dwadzieścia lat. Pierwszy raz 13-letni Mieczysław, z matką Ireną i starszym rodzeństwem – Wandą i Edmundem przyjechali pod Giewont 9 lipca 1889 r. zatrzymując się wcześniej na jeden dzień w Krakowie. Ojciec – wybitny lingwista i etnograf Jan Karłowicz – przebywał w tym czasie w sanatorium w podwarszawskim Grodzisku Mazowieckim, lecząc tam dokuczliwe lumbago. Do niego żona i dzieci kierują swoje pierwsze zakopiańskie listy.

A to Zakopane wyszło trochę z przypadku. Zapewne wcześniej czy później by tu trafili, jak wiele osób kierujących się modą czy kwestiami zdrowotnymi (współczesnym ludziom trudno w to uwierzyć, że kiedyś przyjeżdżano do Zakopanego po zdrowie!) – ale latem 1889 mało brakowało, by na wakacje Karłowiczowie wybrali Sopot czy Ciechocinek. Paszport na wyjazd z Rosji do Austrii (czyli z Warszawy do Zakopanego) Irena Karłowiczowa dostała dopiero 5 lipca, 8 lipca wyjechali z Warszawy i wieczorem – po postoju w miejscowości Granica i rewizji w Szczakowej – dotarli do Krakowa, gdzie nocowali, zwiedzali miasto, a potem odjechali do Chabówki. 9 lipca byli już w Zakopanem.

10 lipca 1889 r. Irena Karłowiczowa pisze do męża w Grodzisku:

Otóż i u stóp Giewontu jesteśmy, mój najdroższy, nie przesadzają ci, którzy mówią, że to cudownie piękna okolica; co spojrzę, to myśl jedna, żeby też spojrzeć z Tobą razem.(…) Miecio znalazł tu swoich dwóch kolegów od Górskiego [gimnazjum w Warszawie – MP], poszedł więc na paszę z nimi i pewną jestem, że nudzić się nie będzie. (…) Mam chęć wyeksploatowania swojej tu bytności do gruntu; początek dobry, bo się wymknęłam już dziś o 5-ej. Byłam tędy i owędy, aby już coś poznać. Śliczności skończone, a Górale sami – jakie to sympatyczne: czym starszy, tym piękniejszy, bo poważniejszy, a powaga to jego rys główny…

Tego samego dnia pierwszy swój list pisze z Zakopanego Mieczysław Karłowicz, kierując go do przyjaciela, przyszłego wynalazcy i konstruktora Kazimierza Prószyńskiego:

Jest tutaj bardzo ładnie. Widać Tatry i Dunajec o parę kroków od nas płynie. Byłem w Krakowie; nic tam nadzwyczajnego nie ma, zwyczajnie – dziura. (…) Mamy tu mały domek najęty, składający się z dwóch pokoi i przedpokoju. Jest i mała weranda do siedzenia. Droga do Krakowa bardzo nudna, a adresować potrzeba tak:

Przewielebny M. Karłowicz – Austria, Galicja – Via (przez) Chabówka – Zakopane N. 171.

Woda z Dunajca jest tak dobra, że nigdy lepszej nie piłem.

Ten wspominany dwukrotnie Dunajec to najprawdopodobniej Potok Foluszowy, a nie Bystra, którą uważa się za potok źródłowy Dunajca (choć Irena Karłowiczowa w jednym z listów pisze: czasem uciekam na swoją ławeczkę zasłuchać się szumem bystrej i zapatrzyć na Giewonta… ), do którego z domu nr 171 było całkiem blisko. Dom ten należał do Jana Stopki, przewodnika tatrzańskiego, z którym Karłowiczowie odbywali pierwsze tatrzańskie wycieczki: do Doliny Kościeliskiej, na Czerwone Wierchy i na Giewont. Byli też w Jaskini Magurskiej, na Gubałówce (sam Mieczysław), w Dolinie Strążyskiej, na Sarniej Skale, w Dolinie Za Bramką, by zakończyć pierwszy sezon wyprawą do Morskiego Oka przez Zawrat, z powrotem przez Waksmundzką. Wybrali się także przez Nowy Targ do Czorsztyna, a następnie odbyli spływ tratwami przez Przełom Dunajca. Projektowali też wycieczkę do Szmeksu (Smokowca) przez Polski Grzebień, z planowanym za powrotem zwiedzaniem Jaskiń Bielskich, ale z powodu fatalnej pogody odkładano to z dnia na dzień tak, że w końcu nie wiemy, czy wyprawa się odbyła.

Główną entuzjastką Tatr stała się Irena Karłowiczowa i ten swój entuzjazm przekazała Mieczysławowi – starsze dzieci miały zwykle muchy w nosie i do Zakopanego się nie przekonały.

Z ciekawej korespondencji wymienianej latem 1889 r. między Karłowiczami przebija przede wszystkim niezwykła wprost miłość i zrozumienie między szykującymi się do 25-lecia małżeństwa rodzicami Mieczysława. Irena Karłowiczowa, zazwyczaj przedstawiana jako osoba nieprzystępna, zaborcza czy wręcz niesympatyczna jest tu kapitalnym reporterem, zakochaną kobietą i pogodnie znoszącą humory swych starszych dzieci matką. O Zakopanem dowiadujemy się z tych listów sporo, choć może nas to i owo szokować, jak na przykład takie zdanie:

Melodie góralskie to coś podejrzanego, bo dziwną jest ta rasa niemuzykalna, uważamy to od dawna i ciągłe mamy tego dowody…

Piszę o tym pierwszym pobycie tak szczegółowo, bo dopiero w 2010 roku, prawie dwa lata po ukazaniu się ostatniego wydania mojej książki o Karłowiczu, Andrzej Spóz z Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego opublikował w niszowym kwartalniku „Muzyka” zbiór kilkudziesięciu nieznanych wcześniej listów Ireny i Mieczysława do Jana Karłowicza, z których owe tatrzańskie pierwociny naszego kompozytora poznajemy dokładniej.

A późniejsze zakopiańskie szlaki twórcy Odwiecznych Pieśni znane są już lepiej. W 1892 r. w Dworcu Tatrzańskim wystąpił pierwszy raz jako skrzypek i wtedy też debiutował jako dziennikarz na łamach prasy zakopiańskiej. Rok później zdobywa Łomnicę, dwa lata później – Gerlach. Po odbyciu studiów kompozytorskich w Berlinie, od 1902 r. zaczyna przyjeżdżać do Zakopanego systematycznie, dzieląc tutaj swój czas na intensywne zwiedzanie wszystkich zakątków Tatr i pracę kompozytorską. W 1905 r. Zakopane poznaje pierwszy utwór Karłowicza – muzykę do melodeklamacji Na Anioł Pański. W 1907 r. Mieczysław Karłowicz z matką zamieszkują tu na stałe. W grudniu tego samego roku odbywa kurs narciarski pod kierunkiem Mariusza Zaruskiego. Pod koniec 1908 r. zostaje wiceprezesem Zakopiańskiego Oddziału Narciarzy. 8 lutego 1909 r. wyrusza na wycieczkę fotograficzną do Czarnego Stawu pod Kościelcem.

Dom Stopki przy Krupówkach, gdzie spędził pierwszy swój sezon zakopiański – już nie istnieje. Znikła „Klemansówka” – Zakład dra Piaseckiego, gdzie mieszkał kilka lat później. Hotel „Warszawski” w Jaszczurówce zmieniono nie do poznania. Jest Dworzec Tatrzański, gdzie występował. Jest „Fortunka” na Bystrem, gdzie przyjeżdżał i komponował najwięcej. W ruinę popada „Limba”, gdzie mieszkał w 1907 r. (niektórzy uważają, że w sąsiedniej „Kalinie”). Jest wreszcie „Lutnia” przy ulicy Sienkiewicza, gdzie był jego ostatni adres.

Jest też w Zakopanem Szkoła Muzyczna, nosząca imię Mieczysława Karłowicza i od kilku lat – Stowarzyszenie im. M. Karłowicza. Warto, by była też trwała pamięć o człowieku, który w jednym z artykułów napisał:

Idealnym typem turysty byłby dla mnie ten, co by wyruszając w góry z jasno określonym pragnieniem szukania wrażeń w pierwszym rzędzie estetycznych posiadał jednocześnie tyle silnej woli, odwagi i wyrobienia, ażeby wszelkie trudności stały się dlań tylko urozmaiceniem wyprawy.