Niezatapialni?

Partii Kaczyńskiego nic nie jest w stanie zaszkodzić. Przeciwnie, kiedy wydaje się, że wpadła w wielkie kłopoty, staje się coraz silniejsza. Skąd to się bierze?

SŁAWOMIR SIERAKOWSKI



Być może największym przegranym tej kampanii nie są wcale partie opozycyjne, ale media. A przecież wydawało się, że jest dokładnie odwrotnie. Choć osła­bione ekonomicznie, wykonały bezpre­cedensowy wysiłek w celu prześwietlenia władzy, która biła rekordy nepotyzmu, arogancji, niekompetencji, a także zwy­kłej nieuczciwości. Polskie dziennikarstwo śledcze stało na światowym poziomie i nie bez powodu zgarnia światowe nagrody. Od kiedy PiS doszedł do władzy, Dzienni­karzami Roku Grand Press zostają wyłącz­nie dziennikarze śledczy. (W2016 r. Bianka Mikołajewska za ujawnianie afery SKOK i senatora PiS Grzegorza Biereckiego, w 2017 r. Wojciech Bojanowski za kom­promitującą wiceministra spraw we­wnętrznych Jarosława Zielińskiego sprawę śmierci Igora Stachowiaka na komendzie we Wrocławiu, w 2018 r. Bertold Kittel za wniknięcie do grupy neonazistów obchodzących urodziny Hitlera i nagranie jednego z nich, współpracownika posła Roberta Winnickiego). Kolejna nagroda czeka już na Tomasza Sekielskiego.

Każdy poprzedni rząd nie przetrwał­by w niezmienionym składzie jed­nego takiego kryzysu jak afera KNF, Srebrnej czy gruntowa premiera. A gdyby okazał taką niespotykaną bezczelność i arogancko zlekceważył dobrze udoku­mentowane zarzuty, to koszty wyborcze dla obozu władzy byłyby podwójne. Dla­tego ministrowie podawali się do dymi­sji. Od czasu objęcia rządów przez PiS do dymisji z powodu ujawnionej afery nie podał się ani jeden.

Jest tak, jakby ujawnianie afer przyno­siło odwrócone efekty. Ale tylko dla PiS. Zamiast kampanii wyborczej obóz wła­dzy zajmował się głównie tłumaczeniem się z ujawnionych afer. W tym samym

czasie swoje pożary gasiła Wiosna (mobbing działacza młodzieżówki, zarzuty dla kandydata z Lublina, oddanie psów do schroniska przez Joannę Scheuring-Wielgus). PiS za afery dostał od wyborców nagrodę. Wiosna została ukarana.

Wyborcy krytykują PiS w badaniach, gdy chcą powołania świeckiej komisji dla Kościoła (84 proc.!), a później gremialnie głosują na jedyną partię, która taką komisję odrzuca. Identycznie było z Macierewiczem i Misiewiczem, Trybunałem Konstytucyjnym, strajkiem niepełnosprawnych, nauczycieli, a wreszcie z samą Unią Europejską, której entuzjastami są Polacy. Za każdym razem społeczeństwo podzielało krytykę wyrażaną przez liberalne media, rząd miał większość zdecydowanie przeciwko sobie, a na koniec po wyniszczających dwóch tygodniach samych afer dostał jeszcze więcej władzy do pozwalania sobie na kolejne. Jakby społeczeństwo oczekiwało tych skandali od PiS. O co tu chodzi?

Jeśli naprawdę mamy do czynienia z takim paradoksem, to co teraz media mają robić? Siedzieć cicho i nie drażnić wyborców? Usypiać kołysankami? Gdy opozycja leżała na ringu po porażce w 2015 r. i nie umiała się podnieść, to media stały się głównym obrońcą demokracji liberalnej. Nic w tym nienaturalnego, bo populizm wszędzie uderza w wolne media. Innych niż podporządkowane nie toleruje.

Uczciwość dziennikarzy czyni nierówną walkę jeszcze bardziej nierówną.  

Już dawno wiadomo, że oni grają z nami w dupniaka, ale my i tak musimy grać z nimi w szachy, jeśli chcemy być dziennikarzami (publicyści są w trochę innej sytuacji, mogą, ale nie muszą być bezstronni). Zrozumiała frustracja sublimuje się w moralizatorstwo. Chcielibyśmy, żeby ludzie zauważyli, jak nierówną walkę prowadzimy. Sprawa wydaje się beznadziejna, bo ci, co nas czytają, już to wszystko wiedzą, więc moralizatorstwo, z którego przebija frustracja, odbierają jako irytującą bezradność i besserwisserstwo.

Jak nie przekraczać granicy między dziennikarstwem i polityką (z natury rzeczy subiektywni publicyści są w łatwiejszej sytuacji), gdy trzeba się bronić, bo otwarcie atakują? I co robić, gdy opozycja nabroi? Trzeba krytykować, inaczej zniknie różnica między wolnymi mediami i podporządkowanymi władzy. Efekt może doprowadzić do frustracji, bo jedna strona ujawnia afery tak samo władzy, jak i opozycji (reprywatyzacyjna albo ostatnio Fundacji „Nie lękajcie się”, w której zasiadają politycy opozycji), gdy druga nie ujawnia żadnych. Zamiast tego wymyśla je na opozycję, a przede wszystkim służy rządowi do tworzenia fałszywych usprawiedliwień. Jeśli krytyka rządu ma spełniać standardy dziennikarstwa, dziennikarz powinien przed ujawnieniem afery zadać pytania politykowi, żeby dać mu możliwość wyjaśnienia nieprawidłowości. Od tego rządu prawie nigdy nie dostaje odpowiedzi. Polityk za to dostaje czas,

żeby przygotować obronę. Używa do tego mediów podporządkowanych władzy, które jednocześnie finansuje. Wzywa dziennikarza „Super Expressu”, wPolityce albo tygodnika „Sieci” i dogaduje się na temat obrony.

Dziennikarz śledczy Jacek Harłukowicz ujawnia podejrzane transakcje premiera Mateusza Morawieckiego z Kościołem. „Gazeta Wyborcza” zgodnie z etosem dziennikarskim wysyła do Kancelarii Premiera szczegółowe pytania. Premier zamiast wytłumaczyć się, jak cudownie pomnożył stukrotnie wartość ziemi, przywołuje do siebie „dziennikarzy” z wPolityce i udziela im wywiadu o – nie zgadniecie o czym! – swojej ziemi, żeby uprzedzić atak i podyktować linię obrony wiernym czytelnikom i politykom.

Wiadomo, że na rynku ukaże się biografia premiera „Delfin”, w której były bliski współpracownik premiera jeszcze z czasów szefowania bankowi m.in. ujawnia czekającą na niego gigantyczną odprawę. Tym razem Morawiecki dyktuje wywiad w „Super Expressie”, w którym zalany łzami oskarża autora, że przez jego nieodpowiedzialną pisaninę jego małe dzieci dowiedziały się, że są adoptowane. Premier okazuje się prawy i sprawiedliwy, a winny jest niemający sumienia autor. Później okaże się, że dzieci dawno wiedziały, a w książce jest o tym dosłownie pół zdania. Ale Morawiecki jest zadowolony. Wykorzystał własne dzieci, ale się obronił i jeszcze nakręcił swoich wyborców.

Takie metody to ta subtelniejsza strona PiS. Resztę roboty wykonują media publiczne. Zostaje zamordowany Paweł  Adamowicz podczas finału znienawidzonej przez PiS Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. I to przez człowieka, który motywuje atak nienawiścią do PO. Dzień przed atakiem podporządkowane media publiczne pokazały antysemicką bajkę o Jerzym Owsiaku, w dzień charytatywnej zbiórki zbojkotowały całą akcję WOŚP, a przez cały rok wypuściły setki oszczerczych materiałów na temat Pawła Adamowicza. Już kilka godzin po śmierci Adamowicza „Wiadomości” zrzucają winę na organizatora imprezy Jerzego Owsiaka i opozycję, która uprawia politykę nienawiści. O przekonaniach politycznych zabójcy, którymi uzasadnił zabójstwo, nie ma mowy. Cytowanych jest kilka wypowiedzi polityków opozycji pozbieranych z ostatniej dekady i ani jednej polityka PiS. Jarosław Kaczyński nauczył swoją drużynę, że przegrywa ten, kto ma skrupuły. „Wiadomości” ich nie mają. Niezależne media tak.

W ten sposób PiS potrafi przetrwać najgorsze kryzysy. Strajkują lekarze rezydenci? „Wiadomości” TVP i TVP Info na okrętkę puszczają materiały demaskujące chciwość i lenistwo lekarzy wykształconych za pieniądze ciężko pracujących widzów. Chcieliby jeszcze wyrwać kasę z budżetu na drogę do Niemiec. Protestują sędziowie? Nie ma się co dziwić, skoro władza demaskuje wśród nich zastępy komunistów, zwalnia sędziów – pijaków i złodziei wiertarek, a przede wszystkim kończy z kolejkami w sądach i krzycząco niesprawiedliwymi wyrokami! Strajkują nauczyciele? Jak mogą, przecież prawie w ogóle nie muszą pracować! To za co mają być te podwyżki?!

Czego nie da się skompromitować, można zignorować. Stworzenie alternatywnej rzeczywistości w mediach publicznych sprawiło, że zniknął wspólny etyczny mianownik. Władza szybko wyczuła, że ignorowanie afer jest możliwe. A często konieczne, bo to sygnał dla swoich wyborców, że nic się nie stało, i komunikat, jak należy się zachować. To wyborca czerpie dziś od polityka definicję sytuacji, a nie odwrotnie.

Ordynarność mediów publicznych nie jest przypadkiem. Jarosław Kaczyński, którego wielokrotnie łapano na przydarzających mu się oskarżeniach bez pokrycia (Rosjanie i Tusk zabili mu brata, Angelę Merkel kanclerzem zrobiła Stasi, uchodźcy przenoszą zarazki itd.), postanowił doprowadzić do sytuacji, w której nic nie jest kompromitacją. Dla takiego polityka jak Kaczyński, który bazuje na strachu i brutalności, nie ma bardziej sprzyjającej sytuacji. Media i opozycja mogą sobie demaskować, co chcą. Majątki, ustawy, trybunały, nepotyzm. Nic to nie da. Gdy dziennikarze śledczy składają fakt po fakcie, faktura po fakturze, żeby po roku opublikować tekst, władza dzięki swoim mediom leje codziennie beton do głów Polaków. Ma tyle faktów kompromitujących opozycję, że niemal każdy artykuł wPolityce zaczyna się od słowa „ujawniamy”.

Tabloidy uprzedzają ataki, media publiczne wyprowadzają ataki. Jedno i drugie to pisowski model zarządzania kryzysem, który polega na przekuwaniu go na mobilizację swojego elektoratu. W efekcie im większe problemy ma władza, tym bardziej potrafi zmobilizować swój elektorat. Genialne! Zaczyna i kończy się na PiS. PiS zużywa energię swoich krytyków do zdobywania wyborców. I może sam nawet o tym nie wie. Osiąga rekordowe 45,5 proc. nie wbrew aferze pedofilskiej, strajkowi lekarzy, aferze premiera, KNF, Srebrnej, ale dzięki nim. To, co dla nas jest ujawnieniem kompromitujących faktów, dla elektoratu jest wezwaniem do obrony niesłusznie atakowanej władzy. Im więcej wysiłku opozycja i media w to włożyły, tym lepszy wynik PiS zdobył.

Może gdyby politycy PiS mieli jakieś zarzuty, byli przesłuchiwani, groziłoby im śledztwo albo kogoś by skazano.  

W czasach PiS prokuratura nie jest konsekwencją działania mediów, ale rewersem propagandy. Nie wszczyna śledztw dotyczących władzy. Jarosława Kaczyńskiego można nawet nagrać, ale nie można przesłuchać. Świętych się nie przesłuchuje. Przesłuchuje się za to dziennikarzy śledczych, którzy ujawniają niewygodne dla władzy fakty, albo domaga ujawnienia źródeł. Przesłuchano nawet rodziców Wojciecha Bojanowskiego albo operatora współpracującego z Bertoldem Kittelem. Gdyby władza pozwoliła prokuraturze na śledztwo we własnym obozie, drużyna PiS mogłaby stracić rezon, zwolnić, nie ryzykować tak, iść na kompromis. Na kompromis Kaczyński jest wyjątkowo wyczulony. Kompromis to słabość albo zdrada.

Skoro są własne media, niemające skrupułów, to nie trzeba już robić kampanii „na miękko”. To była pierwsza kampania PiS, której twarzą był Jarosław Kaczyński. Nie chowano go na ten czas, ale to on pojawiał się na plakatach  wyborczych, wspierając swoją twarzą polityków o wyższym poziomie zaufania. To nie jedyna zmiana. W poprzednich wyborach zdarzało się Jarosławowi Kaczyńskiemu wystawiać na jedynki list również polityków spośród tych najbardziej antagonizujących. Wtedy wyborcy PiS wybierali tych z dalszych miejsc. Po raz pierwszy do parlamentu dostały się wszystkie jedynki, które wystawił Kaczyński. Czyli ci, którzy mieliby być najbardziej skompromitowani albo poobijani. Tymczasem to oni zrobili rekordowe wyniki, jak Beata Szydło czy Patryk Jaki. Z dalszych miejsc wyborcy wręcz wyławiali tych „najgorszych”, jak Witold Waszczykowski, Beata Kempa czy Dominik Tarczyński. Bez problemu dostała się masakrowana przez media liberalne za katastrofalną reformę edukacji Anna Zalewska czy pancerfaust

PiS rzeczniczka rządu Beata Mazurek, według której Sąd Najwyższy – dla nas świętość – to „grupa kolesi”.

Co to znaczy? Wyborcy chcieli dokładnie tego, czego chce Jarosław Kaczyński. Chcieli jego. Skoro świat medialny i polityczny tak się sprzysiągł przeciwko władzy, atakuje adoptowane dzieci premiera, zakazuje towarzyskich spotkań prezesowi i podnosi rękę na Kościół, to trzeba bronić najbardziej atakowanych. W momencie zagrożenia gromadzimy się wokół przywódcy. Liderem tej kampanii musiał być Jarosław Kaczyński.

A najbardziej atakowani to ci sami, którym media udowodniły nieprawidłowości, niekompetencję, nepotyzm albo rażące błędy. A często wszystko naraz. Oni wszyscy mieli za to zapłacić, zamiast tego brylują i zdobywają setki tysięcy głosów. Przecież wszyscy widzieli, jak oszukiwali, grozili i brali pieniądze. I właśnie dlatego zostali wybrani.

Takich Kaczyński szukał i znalazł. W 2013 r. powiedział wprost w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Andrzejowi Stankiewiczowi i Michałowi Szułdrzyńskiemu.

Na pytanie, jak bardzo jego nowy rząd będzie się różnił od gabinetu z lat 2005–07, zapowiedział: „Tamten rząd nie był rządem IV RP. [W nowym] Nie wszyscy będą geniuszami, nie wszyscy będą nadzwyczajnie zdolni, ale będą musieli być zdyscyplinowani, uczciwi i muszą wiedzieć, czego chcą”. Czyli wierni i brutalni. Połączmy to z jego pomysłem na media publiczne. Gdy był w opozycji, proponował, żeby jeden kanał był rządu, drugi opozycji. Dziś dzielić się nie musi. Oba są rządu.

To dlatego od 2007 r. Jarosław Kaczyński pozbył się wszystkich jajogłowych, nie dość brutalnych, dzielących włos na czworo, którzy dziś tłumaczą mediom liberalnym, jaki naprawdę jest Kaczyński, bo ten organizuje tylko konferencje prasowe bez pytań. Dorn, Ujazdowski, Kluzik-Rostkowska, Kamiński czy Kowal byliby dziś szkodliwi, bo zwalnialiby dobrze skonstruowany czołg z hartowanej stali. Wstrzymywaliby się od głosu, zda-

rzyłoby się im skrytykować własny obóz w mediach, samodzielnie podać do dymisji. To dezorientowałoby wyborców.

Tak powstał pierwszy rząd w historii Polski i jedyny rząd w Europie, w którym ani jeden minister nie podał się do dymisji z powodu ujawnionej afery, niekompetencji albo nepotyzmu. I nie dlatego, że jest taki moralny, ale właśnie dlatego, że jest taki niemoralny. Nawet zajmująca się tylko wykonaniem minister finansów Teresa Czerwińska nie ma do tego prawa. Musi czekać pół roku, aż pół rządu wyjedzie do Parlamentu Europejskiego. Nie może udzielać wywiadów i odejść sama, ale dopiero w ramach szerokiej rekonstrukcji rządu. W uściskach i podziękowaniach. Żadnego unoszenia się honorem. Honor jest od pojawiania się w przemówieniach, a nie do stosowania.

Komentując wynik wyborów, historyk polityki Antoni Dudek, pytany, co może zatrzymać PiS, powiedział: „Jedyne, co może PiS pogrążyć, to jakaś wielka afera. Coś, co by zmiotło całą wierchuszkę PiS”. Nie zdziwmy się, jak znowu zmiecie opozycję.

 

SŁAWOMIR SIERAKOWSKI

POLITYKA nr 23 (3213), 5.06–11.06.2019, s. 18-21