Zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

Co słychać?

6 sierpnia 2017

 

Upał! Koniec Lipca i początek sierpnia stały pod znakiem prawdziwego lata - temperatury, przynajmniej w centralnej i południowej Polsce w dzień znacznie przekraczały 30 st. w cieniu, bywały miejsca, że dochodziły do 40. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, przeciwnie: czułem się świetnie. Jednak jestem zdecydowanie ciepłolubny. Inna rzecz, że były po temu sposobne warunki, o czym niżej.

 

Nie ma takiej bzdury i takiej podłości, która nie zostałaby wprzęgnięta w działania walca drogowego, jaki kierowany przez faceta bez prawa jazdy rozjeżdża Polską. Wiceprzewodniczący PiS, Joachim "Komuniści i złodzieje" Brudziński, nazwał swoich twitterowych polemistów "polaczkami", co w sumie jest dość normalne dla reprezentanta "Narodu Panów". A rzecznik PiS-u, pani (?) Beata Mazurek zapowiedziała skierowanie sprawy do sądu przeciwko Jerzemu Owsiakowi (wg pani Mazurek: Owsiakowi) za to, że doradził pani poseł Krystynie Pawłowicz, żeby ta spróbowała seksu. W związku z tym mam dwie refleksje: do niedawna, jeśli władza wybierała kobietę na rzecznika prasowego, to była ona mądra, albo kulturalna, albo przynajmniej ładna. Teraz nastąpiła zauważalna zmiana. Po drugie: zgadzam się z panią Mazurek, że wypowiedź Jurka Owsiaka (wypowiedź Owsiaka) jest skandaliczna. Namawianie Krystyny Pawłowicz do uprawiania seksu wydaje się być obrazą dla seksu, który powinien się kojarzyć miło, sympatycznie i progenituralnie. A nie wywoływać odruchów wymiotnych. Wstydź się, Owsiaku. A swoją drogą to pani Mazurek obraża panią Pawłowicz mówiąc, że jeśli ją ktoś zachęca do seksu to ją po chamsku obraża. Czyli seks + działacz PiS = przestępstwo. Et voilà.

 

Ja nie rozumiem, czemu ludzie się dziwią, że byłego premiera, obecnie przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska przesłuchiwano osiem godzin w polskiej prokuraturze jako świadka w sprawie nie zarządzenia powtórnej sekcji ciał ofiar katastrowy smoleńskiej. To, że sprawy sekcji, ekshumacji i w ogóle śledztwa w tamtych czasach prowadziła niezależna prokuratura pod kierunkiem Andrzeja Seremeta, mianowanego przez Lecha Kaczyńskiego po prostu nie mieści się w głowie PiS-owców, którzy uważają, że każdą sprawą w Polsce steruje jakiś führer, który rządzi wszystkim, co się rusza. Poza tym nie chodzi nawet o to, żeby się na Tusku zemścić za to, że Kaczyński przegrywał z nim przez osiem lat wszystko, co można było przegrać: chodzi o to, żeby Tuska i wszystkich liczących się polityków, którzy mogliby próbować odebrać Kaczyńskiemu władzę w wyborach postawić w stan oskarżenia i przy pomocy własnych sądów skazać, choćby w zawieszeniu - wówczas nie mogliby z mocy prawa kandydować w wyborach. Ale czy Kaczyński się nie boi, że prezydent Duda może ich także ułaskawić jeszcze przed prawomocnym wyrokiem? He, he, żartowałem.

 

Tydzień w Busku-Zdroju. Nawet polityka odeszła na daleki plan, choć nie odpuszczałem sobie oglądania "Faktów" w TVN. Ale temperatura plus 34 stopnie jednak chciał nie chciał zmusza do dystansu. Dwie refleksje pozakuracyjne: na spacerach w Parku Zdrojowym prawie wszyscy rozmawiają przez telefony. Nie rozmawiają tylko osoby młode - one piszą na Messengerze. A że rozmawiają osoby starsze, więc po pierwsze - przez telefon usiłują kontrolować i prowadzić wszystkie sprawy domowe, od jakich właśnie odjechali, po drugie - rozmawiają przez telefon tak głośno, jakby rozmawiali bez telefonu, tylko ich głos miałby bezpośrednio dotrzeć z Buska do Szczecina, Warszawy czy Wrocławia. W zasięgu wzroku zawsze miałem siedem-osiem osób rozmawiających przez komórki. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć tych, którzy komórek nie mieli przynajmniej w ręku, żeby w każdej chwili odebrać. Prawdziwym nieszczęściem było to, że małżeństwa, wychodzące razem na spacer rozmawiały z rodzinami, sąsiadami, znajomymi na funkcji głośnomówiącej. Dodatkowymi bodźcami słuchowymi były dziejące się naraz występy muzyczne w muszli koncertowej i koło niej oraz msza święta w pobliskim kościele Św. Anny, nagłośnionym tak, jakby chciał przekrzyczeć nie tylko całe Busko, ale nawet Przystanek Woodstock. Skądinąd pięknie śpiewała tam pani organistka. A więc: organistka, Indianie z Boliwii, siedmiu krzyczących do komórek staruszków, i ja, słuchający na komórce (ale przez słuchawki) Radia RMF Classic... Refleksja druga: w samym sanatorium niewiele jest okazji, żeby jakoś zwrócić na siebie uwagę: w ciągu dnia kuracyjnego wszyscy najpierw usiłują nie zabłądzić w labiryncie korytarzy, potem zdążyć na zabiegi, potem zdążyć na posiłek. I właśnie stołówka dla wielu pań jest czymś w rodzaju pokazu mody. Część z nich przychodzi na posiłki w domowych peniuarach, niekiedy wielce frywolnych, niezależnie od wieku zawartego w owych dezabilach. Inna część, większa, przebiera się do każdego posiłku w inną suknię i zakłada inną biżuterię. Ciekawe jako objaw.

 

Umarła Wanda Chotomska. Co za okropny rok. Znaliśmy się mnóstwo lat, już nawet nie pamiętam z jakiej okazji się poznaliśmy - chyba przez Ewę, jej córkę, którą spotkałem po raz pierwszy w Atmie. Pani Wanda była osobą absolutnie genialną - nie tylko doskonałą poetką, ale wielką erudytką, obdarzoną niesłychanym poczuciem humoru, a zarazem dystansu. Spotykaliśmy się wielokrotnie i u Niej w warszawskim mieszkaniu na Tamce, i u mnie w Zakopanem. Namówiłem ją kiedyś na książkę o Szymanowskim, taką jak wcześniej napisała o Chopinie. Książka powstała i jest bardzo piękna. Ostatni raz widzieliśmy się w 2007 r., kiedy to z okazji Roku Szymanowskiego zorganizowałem Jej spotkanie autorskie, z tą właśnie książką, w Atmie. Strasznie mi żal. Obok na zdjęciu z tego właśnie spotkania Wanda Chotomska stoi pierwsza z lewej.

 

Święty prezydent. Trochę śmieszno i trochę straszno czytać spekulacje o jakiejś rzekomo istniejącej "wojnie na górze" w łonie PiS-u, który zaczyna się dzielić na zwolenników ostrego kursu Kaczyńskiego i łagodnego podobno kursu Dudy. Moim zdaniem to banialuki: żadnej wojny na górze nie ma, a prezydenckie weta sądowe nie są żadnym przejawem usamodzielniania się "Adriana", tylko wynikają ze sporu miedzy prezydentem a ministrem sprawiedliwości, mającego za źródło zadawnione podległości między nimi. W tych wetach przecież nie chodzi o niezgodność zawetowanych ustaw z prawem i konstytucją, ale o kompetencje. Nic nie przekreśliło i nie przekreśli wcześniejszych działań prezydenta, którego długopis nie zawahał się przed podpisywaniem dziesiątków ustaw, rujnujących nasz system prawny i wprowadzających opresyjność jako zasadę. Było nie podpisywać ułaskawienia Kamińskiego i likwidacji niezależności prokuratury - nie trzebaby teraz sięgać lewą ręką do prawego ucha i opowiadać dyrdymałów o tym, jakiego mamy teraz dobrego prezydenta, bo go Kaczyński uznał za zdrajcę. Nie uznał. Będzie jeszcze moim zdaniem tańczył tak, jak mu Nowogrodzka zagra - choć nie wiem dlaczego. A raczej wiem: nie tyle mu zależy na drugiej kadencji (Kaczyński juz na pewno nie poprze jego kandydatury, bo wystawi Szydło, a na czele rządu postawi Brudzińskiego), tylko na tym, żeby nie zostać samotnym Don Kichotem, walczącym z wiatrakami. Poza tym nikt, kto był raz uzależniony od władzy Kaczyńskiego, który część swojej uzurpacji przelał na niego, nie wyzwoli się z tego nałogu. Miłosz pisał o "ukąszeniu Heglowskim" jako wytłumaczeniu zjawiska poparcia reżimów totalitarnych przez znaczną część intelektualistów, którzy nie chcąc przyznać się do fascynacji komunizmem jako ideą, wywodzili swoje zaangażowanie z przedkomunistycznych założeń ideowych niemieckiego filozofa z przełomu XVIII i XIX w. Jego współczesną odmianą jest "ukąszenie Kaczyńskie" - moim zdaniem, nieuleczalne. Bo nawet antypisowska retoryka, jakiej teraz używają dawni współpracownicy prezesa - Dorn, Marcinkiewicz, Staniszkis, Giertych - to dla mnie coś nieszczerego, z dającym się wyczuć "cuszkiem" chęci odegrania się za to, że im z Kaczyńskim się nie powiodło. I na marginesie - równie żałosne są próby rozgrywania przeciwko sobie Lecha i Jarosława. Ze to niby Jarosław be, bo przedtem nie słuchał się mądrzejszego Lecha, a teraz, gdy Lecha zabrakło, rozpasane ego Napoleona Wschodu zmiata pod dywan wszystkie mądrości brata. Guzik prawda. Oczywiście, zupełnie nieźle wychodzi opozycji punktowanie tych różnic między bliźniakami w celu wkurzenia prezesa, ale te wychwycone różnice to krople w morzu wspólności. Nie zapominajmy, kto komu meldował o wykonaniu zadania, kto w kancelarii prezydenckiej tworzył alternatywną Polskę, kto się obrażał na najmniejszą krytykę (casus: sraczka Weimarska, sapienti sat), kto wrzeszczał "spieprzaj, dziadu!", kto w końcu rozpoczął tragifarsową wojnę o krzesła i samoloty, której bezpośrednim skutkiem był Smoleńsk. Szukając dziury w pisowskim monolicie warto nie zamykać oczu na rzeczywistość. A rzeczywistość jest taka, jaką wyrażają i wyrażali wszyscy pisowcy, od braci Kaczyńskich, przez Brudzińskiego, Suskiego, Terleckiego, Kuchcińskiego, Pawłowicz, Piotrowicza aż po Dorotę Arciszewską-Mielewczyk z Gdańska, która dała ostatnio taki właśnie popis w TVN 24, do najmniej znanych posłów PiS, którzy wyrwani do odpowiedzi przez dziennikarzy najpierw zawsze mówią: trzeba o to zapytać pana prezesa premiera doktora Jarosława Kaczyńskiego, a potem recytują formułki, które dostali w esemesowych "przekazach dnia" z Nowogrodzkiej. Bo walka z PiS-em to nie jest walka z Kaczyńskim, to jest walka z pewnym stanem umysłu, który może powodować takie reakcje. A największa przepaść, której nie zasypią nawet kolejne przegrane przez PiS wybory jest taka: PiSowiec nigdy nie zrozumie, że jakieś rzeczy mogą dziać się spontanicznie, przypadkowo, indywidualistycznie, a postęp społeczny, polityka wewnętrzna i w pewien sposób tworzenie systemu prawnego jest działaniem ewolucyjnym, w którym działa swoista genetyka społeczna. Nie, on zawsze będzie święcie wierzył w to, że ktoś powiedział coś, bo mu kazał Tusk, że jakieś postępowanie było wynikiem już przed laty ukartowanego spisku, że czymś takim jak życie społeczne i ekonomiczne steruje mafia, oligarchia czy mutatis mutandis Rada Mędrców Syjonu z Sorosem na czele. U PiSowca nic nie może się dziać poza Nowogrodzką, więc uważa, że każdy jego oponent jest sterowany przez jakąś inną Nowogrodzką. Jeśli fakty przeczą takiemu założeniu - to, oczywiście, tym gorzej dla faktów.

 

Wahadłowy Poronin. Do końca sierpnia w Poroninie wprowadzono światła (czerwone na zakopiance świeci 4 razy dłużej niż zielone, na którym może przejechać zaledwie kilkadziesiąt samochodów jednorazowo) i obowiązuje ruch wahadłowy. Jak mówią w RMF, korki na zakopiance widać już z kosmosu. To zapewne wyczyn na miarę rekordów Guinessa. A ja muszę teraz w środku sierpnia (i w okolicach długiego weekendu maryjnego) bywać w Zakopanem codziennie, w związku z Targami Książki. Mam, oczywiście, swój plan awaryjny, ale i jego realizacja jest czasochłonna. Jednak lepiej dla systemu nerwowego jest tracić czas jadąc nawet dłuższą drogą, niż stojąc na krótszej. Wczoraj wróciłem z Buska nie "dotykając" ani A-4, ani zakopianki, trasą przez Koszyce - Brzesko - Limanową - Kamienicę - Krościenko. Jechałem 3 godziny, na co w znacznej mierze złożyły się emocjonujące wyścigi z traktorami i mijanki z kombajnami, a także pięć wesel, które spotkałem po drodze. Ale lepsze to niż stanie w korku.

 

Dominikanin na Woodstocku o władzy: Ojciec Paweł Gużyński, dominikanin z Łodzi, zapytany o to, czy Woodstock, na którym wystąpił w Akademii Sztuk Przepięknych jest rzeczywiście imprezą podwyższonego ryzyka, powiedział w TVN: To jest impreza podwyższonego ryzyka, ale dla obecnej władzy, która jeśli nie ma wszystkiego pod kontrolą, nie sprawdza wszystkich kieszeni, głów i serc, to jest cała zaniepokojona. Oczywiście, na portalach prawicowych rozpoczęła się zajadła kampania opluwania dominikanina. Niewykluczone więc, że spotka go los ks. Lemańskiego czy ojca Bonieckiego. Tischner, gdyby żył, też miałby kłopoty ze strony, która rzekomo jest kwintesencją chrześcijaństwa. Cóż, papież Franciszek też nie jest przez nich uznawany za duchowego przywódcę katolików.

 

Zapraszam! W przyszłą niedzielę i poniedziałek (13 i 14 sierpnia) pokażemy po raz pierwszy publicznie nową książkę Wydawnictwa "Wagant" - Pleban spod Giewontu, mojego autorstwa. Jest to obszerna naukowa biografia pierwszego proboszcza zakopiańskiego, ks. Józefa Stolarczyka (1816-1893) - twórcy zakopiańskiej cywilizacji i ojca-założyciela przyszłej kariery modnego uzdrowiska. 13 sierpnia, w niedzielę, spotkanie na temat Stolarczyka jest na Placu Niepodległości o godz. 14.00 (potrwa 40 minut, obiad można zjeść później, albo wcześniej...), natomiast oficjalna promocja książki będzie 14 sierpnia, w poniedziałek, w kawiarni "Kmicic" w Parku Miejskim, o godz. 19.00. Wstęp wolny. Książka ma ponad 500 stron, jest formatu 23,5 x 16,5 cm, okładka miękka. Znajomym przypomnę jeszcze osobnym mailem.