Zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

Co słychać?

29 lipca 2017

 

Leje i zimno. Początek tygodnia deszczowy i chłodny, potem ma się poprawić, a na przełomie lipca i sierpnia znów ma być upał. Już nie wiem, co gorsze.

 

Cieszyn i marycha. W sobotę, 22 lipca (dawniej E. Wedel) świętowaliśmy 8 rocznicę mojej operacji bajpasowej na wyjeździe. Najpierw pojechaliśmy do Cieszyna i w jego polskiej części zwiedziliśmy pozostałości romańskiego i gotyckiego zamku. Potem "Mostem Przyjaźni" przeszliśmy na drugą stronę Olzy i znaleźliśmy się w... Chinach. Nie, nie dostaliśmy się do korytarza czasoprzestrzennego (jaki opisywałem w swojej powieści Dziewczyna z Ipanemy), tylko po prostu Ulica Główna (Hlavní třída) zdaje się została wynajęta przez Czechów Chińczykom: niemal same chińskie sklepy, chińskie restauracje i chińskie sklepy z alkoholem i zagrychą. I prawie na każdym produkcje spożywczym etykieta z charakterystycznym listkiem marihuany. Zdaje się, że Czesi wykorzystują fakt, iż głośne stało się uwolnienie cannabisu i dopuszczalność używania jej w celach medycznych na receptę. Posiadanie do 5 gramów konopi indyjskich na własny użytek i uprawa do 5 krzaczków jest jedynie wykroczeniem, którego zdaje się nikt nie ściga. Wątpię, czy sprzedaż przetworzonej marychy jest legalna, ale wątpię też, czy zaetykieowane pięcioramiennym listkiem produkty choćby leżały koło konopi. Nie mogę tego stwierdzić: ani wódka "Biała Wdowa" (White Widow, sprzedawczyni reklamowała ją jako Łajt Uindous), ani czekolada z 10% dodatkiem cannabisu, ani orzeszki ziemne z marihuaną nie skłoniły mnie nawet do spróbowania. Nie, żebym miał coś przeciwko marihuanie: nie lubię tylko wódki, czekolady i orzeszków ziemnych. Reszta mogłaby być.

Z Cieszyna pojechaliśmy do Górek Wielkich, gdzie odwiedziliśmy ciocię Renatki - kobietę, którą uważam za lepsze i poprawione wydanie Marii Skłodowskiej-Curie. Jest miła, ciepła, sympatyczna, uśmiechnięta i jest prof. dr hab. w Instytucie Inżynierii Chemicznej PAN i na Uniwersytecie w Opolu, kierownikiem katedry i pracowni bioreaktorów i procesów biokatalitycznych. Autorka wielu publikacji, których same tytuły sprawiają, że odczuwam do niej nabożny szacunek (np. Badania eksperymentalne dyspersji wzdłużnej w przepływie dwufazowym na wypełnieniu). W wolnych chwilach czyta te same pisma co ja i grube współczesne powieści.

 

Madonna od weta. Po wielodniowych masowych protestach ulicznych, których skali nie przewidzieli ani PiS-owcy, ani antypisowcy, prezydent Andrzej Duda zawetował dwie z trzech ustaw prawniczych, przy pomocy których rządzący - a konkretnie minister Ziobro, zarazem prokurator generalny - zamierzali przejąć ręczne sterowanie polskim wymiarem sprawiedliwości. Oczywiście nie jest to pełen sukces, tylko 2/3 sukcesu (kto jeszcze pamięta taki kryminał młodzieżowy Joanny Chmielewskiej?), ale na początek dobre i to, bo przynajmniej do końca wakacji Sąd Najwyższy nie zostanie rozwiązany i spokojnie będzie mógł rozpoznać kasację w sprawie Mariusza Kamińskiego (którego tenże prezydent Duda ułaskawił zanim sąd wydał na niego prawomocny wyrok), na razie Kaczyński i jego ludzie nie przejmą Trybunału Stanu ani Państwowej Komisji Wyborczej. Czy prezydent tym samym się usamodzielnił od prezesa? Ale skąd! Lekko mu się postawił i odwinął za dotychczasowe lekceważenie. Tylko jedno jest wstrętne: głównymi argumentami prezydenta za wetem było to, że parlament z nim projektu ustawy nie konsultował, że nie uwzględnił jego wcześniejszych uwag, i że za duża władza dostałaby się w ręce ministra i prokuratora generalnego. Z którym, jak wiadomo, PAD dawno drze koty. O tym że ustawy są sprzeczne z konstytucją - ani słowa. Podobno prezes teraz szykuje się do ataku na prezydenta, na którego ma haki. Czyżby jakaś agenturka? Dziadek z Wermachtu? Bo że żona trefna, a teść koszerny to chyba Kaczyńskiemu nie przeszkadza? Prezydent jednak skontrował jeszcze zanim prezes wyprowadził lewy lipcowy - podał do wiadomości publicznej, że decyzję o wecie podjął po długiej modlitwie przed obrazem Czarnej Madonny na Jasnej Górze. Jeżeli Bóg ze mną, to któż przeciwko mnie? - mógłby, parafrazując list Pawła do Rzymian, zapytać PAD. Niektórzy spekulują, że Duda stworzy na prawicy organizację alternatywną dla PiS-u. Wolne żarty...

 

 

Minister i wicepremier Gowin zaprotestował przeciwko ustawie o Sądzie Najwyższym poprzez nieklaskanie po jej przyjęciu i grymas niesmaku na twarzy. Ręka jednak była posłuszna prezesowi i powędrowała do przycisku z napisem "za". Twarz twarzą, a stołek stołkiem: minister zachował twarz i stanowisko. Tu przypomina się powiedzenie ś.p. Jana Kosińskiego, plastyka zakopiańskiego, wypowiedziane o kimś zupełnie innym: gdybym ja miał taką twarz, to bym raczej na niej siedział.

 

Całkowicie nietrafne wydają mi się wszelkiego rodzaju zachwyty, a nawet choćby tylko wyrazy aprobaty wobec okazanej ostatnio przez pana prezydenta Dudę postawy "względnej samodzielności". Ani te dwa weta specjalnie niczego nie zmieniają, ani ten jeden brak weta. Trzeba by słuchać tego co prezydent mówił w uzasadnieniu: głównymi powodami dla weta nie były względy prawne (a powinny być!), tylko rzekomo ustrojowe: za dużo władzy w ręce prokuratora generalnego i fakt zmanipulowania prezydenckiej poprawki do ustawy o KRS. Czyli jakby względy osobiste, związane z niechęcią Dudy do Ziobry. Ale jakoś wcześniej ręka panu prezydentowi nie drgnęła, gdy podpisywał ustawę o połączeniu stanowiska ministra sprawiedliwości ze stanowiskiem prokuratora generalnego. Mówił, że to byłoby niezgodne z zasadami ustrojowymi, gdyby prokuratorowi dać uprawnienia do mianowania sędziów Sądu Najwyższego. Bynajmniej jednak nie przeszkadza mu to, że podpisując ustawę o ustroju sądów powszechnych dał prokuratorowi generalnemu prawo do mianowania i odwoływania prezesów sądów wszystkich szczebli. Tak czy inaczej - sędziami teraz rządzi prokurator. I nie jest to żadne wybijanie się pana prezydenta na samodzielność wobec prezesa PiS: w dalszym ciągu prezes śmiało i bezwzględnie krytykuje owe prezydenckie weta, a prezydent na to ujadanie nie odpowiada, puszczając do boju tylko swego rzecznika, który naturalnie też nie śmie zawarczeć na prezesa, więc szczypie po łydkach wiceministra Jakiego i posła Suskiego. Hierarchia musi zostać zachowana. Chwaląc pana prezydenta, że się rzekomo postawił panu prezesowi i znalazł się na pozycji strażnika Konstytucji, pamiętajmy o jego długopisie w sprawie Trybunału Konstytucyjnego: zaprzysięganiu sędziów-dublerów, niezaprzysięganiu sędziów prawidłowo wybranych, zatwierdzeniu pani magister Przyłębskiej, wybranej na stanowisko przewodniczącego po profesorze Andrzeju Rzeplińskim niezgodnie nawet z tą ustawą, którą prezydent parę godzin wcześniej podpisał, o ułaskawieniu Mariusza Kamińskiego przed wyrokiem, o ustawie o inwigilacji, ustawie o zgromadzeniach itp. Ja rozumiem politykę opozycji, która gra na rozmiękczenie i podziały wewnątrz obozu władzy, ale to złudzenie: póki w rękach jednego szeregowego posła znajduje się władza, siła i majątek państwa, póty wszyscy jak jeden mąż będą strać na straży pierwszej kuwety Rzeczpospolitej. Prezydent, który jako jedyny jest nieodwoływalny z Nowogrodzkiej, gra na pokazanie ludziom, że nie jest Adrianem, no i trochę chce się prezesowi i panu Zbyszkowi odwinąć. No i trochę mu się to udało. Tylko przy okazji zapędził się sam w kozi róg deklarując o jedną rzecz za dużo: że teraz to on napisze ustawy o sądownictwie. OK, załóżmy że napisze. Przedstawi je Sejmowi, Sejm się ucieszy i odeśle do komisji. A tam prokurator Piotrowicz z panem Zbyszkiem i panem Jakiem przerobią to tak, że będzie po ich myśli, a może wręcz zmienią to tak, żeby było jak dawniej, w każdym razie w stosunku do projektu pana prezydenta będzie to nie do poznania, nie do wrocławia. Sejmowa maszynka do głosowania przyjmie to jako ustawę - i wciąż będzie do ustawa pana prezydenta. I teraz co: pan prezydent to podpisze, czyli zaneguje własny projekt, czy zawetuje własną ustawę? Jakbyś się nie odwrócił, zawsze D.... z tyłu...

 

Orwellowskie językoznawstwo PiS-u nabiera coraz wyraźniejszych kształtów: ostatnio J. Kaczyński mówi do dekoncentracji mediów, co mogłoby zmylić niezorientowanych, bo najbardziej skoncentrowane w jednej ręce (karzącej ręce władzy) są media publiczne, nazywane też narodowymi: ani one publiczne, ani one narodowe, tylko państwowe, a właściwie: rządowe. Ale owa dekoncentracja Kaczyńskiego odnosi się do Gazety Wyborczej i wydawnictwa Agora, Newsweeka, Polityki, Radia Zet, RMF, TVN, Polsatu i innych mediów prywatnych, niezależnych od władzy. Kiedyś mówił o repolonizacji, bo spora część tych mediów korzysta z kapitału międzynarodowego. Ale współczesny kapitał nie ma narodowości - interesuje go tylko zysk, a zatem, paradoksalnie, jest najbardziej apolityczny. Jeśli uznamy, że działania osób, które wyłożyły pieniądze na rozkręcenie biznesu prasowego w Polsce są motywowane względami politycznymi i chęcią przejęcia władzy przez (konkurujący przecież ze sobą) międzynarodowy kapitał, to jesteśmy już tylko o krok od straszenia ludzi Protokołami mędrców Syjonu. Najlepsza w tej nowomowie PiS-owskiej jest pani premier Szydło, bo jej wystąpienia są tak wyprawne z emocji i konkretów, że zostają tylko hasła z propisowskich transparentów.

 

Za mordę! Tak to mniej więcej ujmuje pani poseł profesor Pawłowicz, a pan poseł Kaczyński, jak wiemy, mówi o dekoncentracji mediów. Oczywiście, przejęcie wprost prywatnych mediów nie jest możliwe - nie starczyłoby prokuratorów pana Ziobry i policjantów pana Błaszczaka żeby zrobić zamach stanu w każdej redakcji, tym bardziej, że prezes największy nacisk kładzie podobno na media lokalne, wydawane przez prywatne osoby, lub konsorcja typu "Polska - The Times". Naturalnie, można zacząć uchwalać ustawy "naprawcze", jak z Trybunałem, w których po plasterku będzie się ujmowało tym mediom praw, gnębiło finansowo, po przejęciu sądów wszczynało z urzędu o każde słowo krytyki procesy z paragrafów o próbie obalenia ustroju siłą, czy o zamachu na państwo i jego urzędników (patrz: Macierewicz i Piątek). I może to nawet się udać: lokalne tygodniki upadną, albo przejdą do podziemia, stacjom radiowym i telewizyjnym odbierze się koncesję, albo podniesie opłaty o kilka tysięcy procent. Nie wolno? hi, hi... Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi? Ale we współczesnym świecie medialnym nie da się zbudować chińskiego muru w środku Europy, blokada Internetu wywoła w ciągu 48 godzin wielomilionowe demonstracje, których Błaszczak ani nawet WOT Macierewicza, ani nawet Schetyna i Petru nie opanują. TVN, Polsat, Radio Zet i RMF będą nadawać przez satelitę z zagranicy. Tygodnik Podhalański przeniesie siedzibę na Słowację czy do Chicago - tak czy inaczej, damy radę. A pan prezes, powtarzający od dłuższego czasu ton, gesty i nawet słowa swego idola, Władysława Gomułki, zapewne zacznie niebawem powtarzać i jego kroki. W tym ten, o którym mówi słynny cytat z jednego z wystąpień towarzysza Wiesława: Za poprzednich rządów Polska znalazła się na krawędzi przepaści. I dopiero teraz zrobiliśmy ogromny krok do przodu.