Zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

Co słychać?

1 lipca 2017

 

Deszczowy lipiec. Po kilku dniach upalnych pogoda się załamała i wróciła do podhalańskich standardów, a lipiec zaczął się tradycyjnie - ulewą. Po południu się przejaśniło i ociepliło, a wieczór już całkiem jest znośny, do czego przyczyniają się rozmaite, zalecane przez Sienkiewicza na scjatykę medykamenty i płyta z Cohenem w audycji Wojtka Padjasa w RMF Classic. Prognozy na lato są, jak zwykle od ściany do ściany: lato wyjątkowo ciepłe i suche - lato zimne i deszczowe. Mnie tam wszystko jedno: swoje wakacje plenerowe już odsłużyłem. W dodatku dziś zauważyłem mocno już kwitnącą wierzbówkę - gdy zacznie przekwitać to znaczy, że jesień już ante portas. A od kilku dni słońce wstaje o minutę później niż poprzedniego dnia i zachodzi o minutę wcześniej. No, ale o oponach zimowych jeszcze na szczęście nie myślimy.

 

Imigracja. Po paru tygodniach w świecie tym razem jeszcze wróciłem do kraju i patrzę na wszystko dookoła zdziwionymi oczami imigranta. Nie chodzi tu o różnice klimatyczne, stan dróg czy jakość jedzenia w sklepach (tu zdecydowanie na naszą korzyść!), nawet nie o dziwacznych ludzi sprawujących tu władzę bądź też się jej przeciwstawiających; brakuje mi tego luzu południa, ludzkiej życzliwości i tej głośnej ciszy, której podkład daje szum morza. Tam, na południu wyjściowo ludzie są wobec siebie życzliwi i uśmiechnięci, tu wyjściowo patrzymy na siebie - chciałem powiedzieć bykiem, ale za bardzo cenili to zwierzę tam, skąd przyjechałem, żeby szargać jego imię nadaremno. I irytuje mnie, że muszę chodzić w koszuli wpuszczonej w spodnie, a nie na wierzchu, i to, że zastanawiam się co ludzie pomyślą, gdy ubiorę się tak czy tak, lub jak zrobię to czy tamto, w dodatku żenuje mnie to, że jestem gruby i stary. Tam starość jest otoczona szacunkiem i sympatią, a jak kto gruby, to znaczy, że mu się dobrze powodzi i ma szybki samochód... I w dodatku nie mogę zrozumieć tego, że tutaj poważni, zdawałoby się, ludzie, mają czas i zacięcie, by zajmować się takimi rzeczami jak bojkot wody mineralnej produkowanej przez kogoś, czyje poglądy im nie odpowiadają, a inni na to reagują piciem podwójnej ilości tej wody, że telewizja podaje w głównych programach relacje z tego, który z ministrów był na jakiej mszy i czy przyjmował komunię świętą, że minister od gospodarki uznaje za przykłady swej dobrej pracy to, że paru jego kumpli się dorobiło, a jednocześnie mówi, że wszyscy będą teraz mieć coraz lepiej... To nie jest kraj dla starych ludzi...

 

Uchodźcy. Już nie wiem, czy bardziej mnie bulwersuje stanowisko polskiego rządu, odrzucającego możliwość wpuszczenia do Polski choćby jednego arabskiego uchodźcy, który mógłby przyczynić się do - nie wiem - wysadzenia w powietrze drabinki pana prezesa, czy może do tego, żeby Pierwsza Dama zaczęła chodzić w hidżabie, czy stanowisko opozycji, która ustami przewodniczącego Schetyny zapowiedziała, że PO będzie dążyć do przyjęcia do Polski kilkudziesięciu uchodźców, wyłącznie kobiet i dzieci. Kilkudziesięciu! A wiceprzewodniczący Platformy Siemoniak z dziecięcą szczerością powiada, że dlatego nie mężczyzn i nie więcej, bo opinia publiczna mogłaby się temu przeciwstawić. No to ja mam pytanie: jak już przyjmiemy te kobiety i dzieci, to co potem? Będziemy wspierać niepełne rodziny? Te kobiety dostaną 500+? A może przymusowo damy im do towarzystwa jakichś jurnych katolików? A co zrobimy, jak te dzieci wyrosną i staną się, nie daj Boże, młodymi mężczyznami? Wypieprzymy ich z powrotem do Syrii? Czy wcześniej będziemy karmić wódką, żeby nigdy nie urosły? Jest jeszcze kilka innych rozwiązań, ale lepiej nie wywoływać wilka z lasu. Panowie politycy, przejedźcie się, do cholery, do Turcji, do Grecji, czy do Włoch i popatrzcie na tych uchodźców, co to zdołali się wydostać z piekła syryjskiej czy erytrejskiej wojny lub może niemniej groźnej afrykańskiej beznadziei podszytej głodem. Są już bezpieczni - na nieszczęście dla bogatej Europy nie wypadli z pontonu i nie utopili się w Morzu Śródziemnym, są dobrze ubrani, wyposażeni nawet w telefony i inne takie zabawki. Czasem wychodzą na przepustki ze swoich obozów koncentracyjnych, w których zamiast Arbeit macht frei jest napis Welcome! Snują się wtedy po poboczach dróg, po dwóch-trzech, sami mężczyźni (kobiety z dziećmi nie wychodzą, pewno żeby ich nie wywieziono do Polski), a dominujący w ich wyglądzie jest smutek. Starsi siadają czasem na molo, gdzieś na Sycylii czy na greckich wybrzeżach i godzinami, aż do zmierzchu patrzą w morze, na południe. Czy wypatrują swoich krewnych, którzy może też tu nadpłyną, czy zastanawiają się nad tym, kogo z ich bliskich dziś wyrzucono z przepełnionych pontonów? A może po prostu tęsknią? A nowi płyną ciągle i będzie ich przybywać. Pan Schetyna chce łaskawie ugościć kilkadziesiąt kobiet i dzieci. Pan Kaczyński twierdzi, że ci ludzie (a może to podludzie? już nie drugi, a siódmy sort?) mogą nas zarazić pierwotniakami, a pan Błaszczak zaklina się, że noga żadnego arabskiego uchodźcy u nas nie postanie. Niech więc mi powie pan minister, co zrobi, jak oni przełamią wszystkie mury, uciekną ze wszystkich obozów i znajdą się na polskiej granicy? Nie kilkadziesiąt osób, jak chce Schetyna, nie 6-7 tysięcy, jak deklarowała Kopacz, ale sto kilkadziesiąt milionów? Bo tylu ludzi w najbliższych latach z samej Afryki przybędzie do Europy. Naturalnie, wszyscy przy zdrowych zmysłach będą omijać Polskę szerokim łukiem, ale czy wszyscy są przy zdrowych zmysłach? Zresztą w porównaniu z Czadem, Sudanem, Saharą Zachodnią i innymi miłymi miejscami Afryki Polska, nawet będąca w garści Kaczyńskiego, jest rajem. Więc co zrobi pan Błaszczak z panem Macierewiczem? Zwrócą się o pomoc do Niemców z NATO, czy sami będą do Arabów i Murzynów strzelać? Czy Macierewicz już kupił 150 milionów naboi dla snajperów z Wojsk Obrony Terytorialnej? I w ogóle, co zrobi Europa z tym fantem? Nie wiem i przyznam się - nie chcę wiedzieć. Mówię sobie, że ten problem mnie nie dotyczy, bo nie dożyję. To pewno typowy egoizm starca.

Ciekawi mnie czy pan minister Błaszczak wie (pewno wie, bo minister spraw wewnętrznych jest magistrem historii), że w latach koszmarnego stalinizmu do Polski uciekło około 14 tysięcy uchodźców z objętej wojną domową Grecji. Większość pozostała u nas, pożenili się, dziś trzecie czy czwarte pokolenie wzbogaca swoją "greckością" polską kulturę. Pamięta pan minister Eleni Dzokę z domu Milopulos? Jest córką takich uchodźców. Kilkaset osób powiększyło tę kolonię w czasach rządów junty "czarnych pułkowników", na przełomie lat 60. i 70. Przyjęliśmy ich wszystkich serdecznie i z otwartym sercem, co do dziś wspominają - mówił mi o tym w zwykłej rozmowie sprzedawca w jednym ze sklepów w Lutraki. Powie pan Błaszczak, że nie byli muzułmanami. No, nie byli. W większości byli prawosławnymi ortodoksami, albo ateistami. Zaś już w XXI wieku w Atenach powstała cała polska kolonia ludzi, którzy przyjechali tu za chlebem. W stolicy jest polski kościół, parafia i księża, działający bez sprzeciwu greckiego kościoła ortodoksyjnego, który w Grecji jest religią państwową. Byli więc imigrantami zarobkowymi, ale zostali gościnnie przyjęci, znaleźli pracę, dziś w znacznej części są naturalizowanymi Grekami, ale jeżdżą do Polski często, po krakowską suchą i kabanosy... Wędliny greckie są w zasadzie niejadalne.

Panowie Błaszczak, Waszczykowski, Macierewicz - oni wszyscy powiedzą, że większość uchodźców to mężczyźni w sile wieku, którzy powinni nie szukać poprawy warunków bytu, tylko walczyć z wrogiem. Pewno w domyśle - i tam zginąć, jak miliony Polaków... No to weźcie swoich ochroniarzy, dyspozycyjnych dziennikarzy, słodkich grubasków Misiewicza czy Zielińskiego, stańcie naprzeciw tych tysięcy ludzi, którzy właśnie wylądowali na brzegu i przypadkiem nie utonęli - i powiedzcie im to w twarz. Niech pan Błaszczak powie, że zostali oszukani przez przemytników ludzi, że stracili swoje 2 tysiaki, więc teraz zurück i krytą żabką z powrotem do Afryki. Stanie pan i powie im pan to? Nie, powie pan to na wiecu wyborczym w Kobyłce i wywoła pan burzę oklasków, a post z tym tekstem dostanie na FB milion lajków...

 

Λημοκρατία. Mój przyjaciel w rozmowie ze mną użył pojęcia "imperium greckie". To w zasadzie termin, który może się odnosić tylko do czasów despotycznego panowania Aleksandra Macedońskiego, zwanego też Wielkim. Zaś "naród grecki" istnieje dopiero od XIX wieku. W Grecji najbardziej podoba mi się jej różnorodność. Wielkie góry i kilka mórz, wyspy i kontynent, wielkie miasta i wioseczki, gdzie życie obraca się wokół kościoła i tawerny pod platanem, Achajowie czyli Mykeńczycy, Jonowie, Dorowie i przede wszystkim Minojczycy, których uważam za prawdziwych Atlantów... Ile Grecji jeszcze przede mną do odkrycia? Ile zdążę odkryć? Z tej greckiej różnorodności rodzi się demokracja, czyli forma ustroju państwa, w którym uznaje się wolę większości obywateli jako źródło władzy i przyznaje się wszystkim obywatelom swobody i prawa polityczne zapewniające im udział w sprawowaniu władzy, bezpośredni lub pośredni za pośrednictwem przedstawicieli... Zauważcie: żadne z greckich polis nie było rządzone przez lud, tylko przez jego przedstawicieli, którzy trwali na swoich stanowiskach dotąd, dopóki umieli ów lud utrzymać w ryzach i zapewnić mu bezpieczeństwo, to jest ochronę przed innymi Grekami z innych polis i przed barbarzyńcami. Ale owa dimokratija pozostawiła nam po sobie nazwiska wielkich mężów stanu, filozofów, poetów i dramaturgów, uczonych, prawodawców... Arystoteles, Solon, Sokrates, Sofokles, Safona, Archimedes, Perykles, Fidiasz, Tales, Heraklit, Homer, Hezjod, Eurypides, Anaksymander, Platon, Pitagoras, Temistokles... Dziesiątki, setki nazwisk wybitnych jednostek, które kształtowały opinie owego demos, w myśl zasady równowagi między duszą i ciałem. Stadiony, teatry i świątynie... Czy polscy władcy chodzą do teatru ot, tak sobie, żeby obejrzeć sztukę? Nie, a po co? Sami robią sobie teatr, a niektórzy nawet teatrzyk kukiełkowy...

Grecja - początek i koniec. Byliśmy z Renatą i Michałem prawie trzy tygodnie w Grecji - najpierw w Atenach (lot świetną linią Aegean Airlines, polecam!) i okolicy, potem na Peloponezie i pobliskich wyspach Elafonisos i Kithira, znów na Peloponezie i znów w Attyce. Głównym terenem eksploracji był Peloponez, który jednak zwiedziliśmy tylko "punktowo" - trochę na wschodzie, trochę na południu, trochę na zachodzie i wreszcie na północy. Miejscowości, gdzie mieszkaliśmy: Ateny, Tolo, Kato Nisi (Elafonisos), Neapoli, Agia Pelagia (Kithira), Marathopoli, Luthraki. Co zwiedziliśmy i jak było? Niebawem zobaczycie na tych łamach.