Włodek
Niech to szlag… W Dolinie Złomisk zginął Włodek Cywiński: taternik, ratownik, pisarz. Przyjaźniliśmy się, kiedyś bardzo blisko. Był wielkim melomanem - znawcą muzyki klasycznej. Dawno temu w radiu Alex robiliśmy nocne audycje muzyczne. Podziwiałem go za wiedzę, a nawet erudycję w dziedzinie sztuki (nie tylko muzyki) bardziej jeszcze niż za niebywałą znajomość gór. Był chyba jedynym, który potrafił "w oczy" postawić się Witoldowi Paryskiemu i zwyciężyć z sporze - a mimo tego zawsze mówić o nim per "Mistrz". Pisał świetne, szczegółowe przewodniki wspinaczkowe, o epokę nowocześniejsze od Paryskiego. Był w Tatrach dosłownie wszędzie, wszystko widział na własne oczy i wszystko co opisywał przeszedł osobiście. Kiedyś zabrał się do opisywania tego wszystkiego - byłem przy tym, jak z pasją zaczął uczyć się obsługi komputera. Wszystko robił z pasją: gdy był dobry, i gdy był wściekły. To ostatnie rzadko. Miał niezwykłe poczucie humoru - i żelazną kondycję. Gdy świętowaliśmy jego 70-lecie urodzin (w 2009) - wyglądał i czuł się, jakby skończył 50-tkę. Banał: został wśród tego, co kochał. Żegnaj, Włodku. Szkoda...
Niech to szlag jeszcze raz. Diabli mnie podkusili i sięgnąłem to Włodkowej biograficznej książki Góral z Wilna. Tatry, seks, polityka (2002). Dał mi w niej Włodek taką dedykację: 26-09-02. Maćkowi, z którym tworzę zakopiańsko-tatrzański kombinat wiedzy wszelakiej… A tam, pod koniec książki, taki - niech to szlag - tekst:
Trzeba się powoli szykować. Coraz częściej o tym
myślę. Poza kresem naturalnym – oby nie – wybieram między dwoma sposobami
zejścia z własnego wyboru: skok lub otrucie się w tajemnym zakątku. W obu
wypadkach – truchło nie do znalezienia. W razie zejścia tradycyjnego: spalenie i
rozrzucenie z… (to będzie wiedziała tylko Ania). Absolutnie żadne pogrzeby.
Stypa i owszem. Ale pod solidnym rauszem i na wesoło. Najbliżsi znają moje
upodobania: dobre piwa (Kaper.
Palm,
40 lat temu byłem miłośnikiem prozy Hemingwaya.
Taka była moda. Upodobanie szybko minęło. Dziś uważam jego literaturę i życie za
absolutnie niezgodne z moimi późniejszymi (i dzisiejszymi) poglądami. I gustem.
Corrida, polowanie, boks. Wszystko wzbudza we mnie wstręt. Zdecydowanie
podzielam tylko smak do whisky amerykańskiego pseudo-macho. Jeszcze bardziej niż
whisky podoba mi się jego sposób rozstania się z tym światem. Przeżyć swoje i
zejść przy pierwszych oznakach niedołężnienia. Jan Brzechwa, z zupełnie innej
literackiej półki – też imponuje mi sposobem opuszczenia tego najlepszego ze
światów. Gdy był ciężko i nieuleczalnie chory, napisał cudowny wiersz:
Umierać trzeba z taktem. Ci, co innych
cenią,
Nie sprawiają pogrzebów zbyt późną
jesienią.
Ja nie chciałbym, na przykład, by ludzie
zmoknięci
Klęli i uwłaczali mnie lub mej pamięci,
By katar czy też grypę ściągali na
siebie
Dlatego, że bawili na moim pogrzebie.