TUTAJ Nowinki archiwalne, ładny oksymoron, co?
28-10-2007
STRASZNY ruch... Ale na szczęście z imprezami powoli zmierzam do finału. No to tak ostatni z grubsza tydzionek, w remanencie: 19 października była impreza Akademii Muzycznej z Warszawy w Atmie, koncert i spotkanie towarzyskie, uczestniczyłem w początku koncertu, bo ich witałem. To był piątek. W sobotę, w galerii miejskiej - uroczyste otwarcie międzynarodowych kursów Zakopiańskiej Akademii Sztuki, gdzie musiałem wygłosić przemówienie o Szymanowskim. W niedziele były wybory - bardzo się cieszę, ale ptasia grypa poza rządem może zarażać wirusami jeszcze skuteczniej. No ale może atmosfera zastraszania się skończy... W każdym razie jest PO ptokach i to stwarza pewną nadzieję... W poniedziałek Atma i szkoła, a wieczorem w Miejskim Ośrodku Kultury w Nowym Targu wieczór autorski Krzysztofa Kokota, jednego z uczestników moich warsztatów, gdzie czytałem głośno jeden z jego wierszy, a potem uczestniczyłem w sympatycznym bankiecie, wtorek luzik, Atma i spotkanie środowiska działaczy kultury z władzami miasta, dyskusja o promocji, w zasadzie o wszystkim i o niczym, naturalnie jedyną konkluzją ze spotkanie jest to, żeby spotkać się ponownie, nienawidzę tych nasiadówek... W środę pojechałem do Krakowa na spotkanie koordynatorów projektów w Muzeum Narodowym. Nader charakterystyczne... Mimo moich próśb, żeby przesunąć termin tych narad na 10 - pozostawili 9-tą, co mnie zmusza do wstawania o 6-tej... Autobus o 7-mej, PKS do Łodzi (pozdrawiam w ty miejscu całą Łódź, a szczególnie, M., A., J., E. drugiego J., A., drugiego A., K., drugą A., Wł., P. no i innych, których literek nie pamiętam. Jechało się fajnie aż do Krakowa, gdzie przestało się jechać prawie w ogóle. O 8.30 byliśmy na wysokości Media-Marktu "Solway", a do muzeum dotarłem o 9.30. Jeszcze kierowca powiedział, że w Krakowie zatrzymuje się dopiero na dworcu, co było o tyle nieprawdziwe, że w zasadzie cały czas był zatrzymany. Wysadził mnie łaskawie na moście Dębnickim, skąd piechotką, wyprzedziwszy autobus, dotarłem do muzeum - spóźniony, ale mniej niż wielu innych, miejscowych. Zresztą chyba niewiele straciłem, bo dyskusja obracała się wokół jakże ważnego problemu konieczności podpisywania faktur z projektów przez ich koordynatorów pod pieczątką "sprawdzono pod względem merytorycznym". W każdym razie po pół godzinie interesujących rozważań na temat tego gdzie i kto ma co podpisywać mogłem wracać do domu. I dla tego wzniosłego celu w sumie spędziłem w autobusie ponad 5 godzin... Na szczęście miałem jeszcze własny plan pobytu w Muzeum i w ogóle w Krakowie, bo bym był wściekły. Ale i tak nie mogłem być na multimedialnej prezentacji "Króla Rogera" w inscenizacji Trelińskiego, co było wieczorem w Galerii Miejskiej w Zakopanem. W czwartek tylko Atma i Warsztaty Literackie w Nowym Targu, w piątek szkoła - pięć lekcji, potem koncert Zakopiańskiej Akademii Sztuki w Atmie, który musiałem otworzyć. W sobotę rano pojechałem autobusem do Krakowa, skąd do Warszawy ekspresem, na dworcu spotkałem się z Sergiuszem, Wiktorem i Liwią. Pojechaliśmy najpierw odwieźć Wiktora do Dziekanowa na urodziny koleżanki, a potem do Akademii Muzycznej n Okólniku, gdzie była uroczystość 60-lecia Szkoły im. Szymanowskiego z ul. Krasińskiego, którą kończył Sergiusz i gdzie dziś chodzi Wiktor. Ja byłem zaproszony jako gość honorowy, no i miałem prowadzić koncert. Część oficjalna trwała ponad półtorej godziny, a po przerwie miałem 10-15 minut na przemówienie, a potem Sergiusz odwiózł mnie na dworzec, pojechałem do Krakowa, a tam odebrali mnie samochodem Michał z Renatą, po północy byliśmy w domu. No a dziś - niedzielne zakupy, interesujące, ale szczegóły w przyszłym tygodniu.
A w tablicy Szymanowskiego, która zawisła staraniem urzędu miejskiego (ale na mój wniosek) na Pęksowym Brzyzku, "zrobił się" błąd w dacie urodzenia - zamiast 1882 znalazło się 1887. Oczywiście, wszyscy co to zauważyli wyjechali z pretensjami do mnie. Artyści już to podobno poprawili, ale za nich ja się nasłuchałem...
Trochę się ociepliło, ale straszne mgły rano i w nocy. No i przeszliśmy na czas zimowy, co mnie zawsze bardzo przygnębia.