TUTAJ Nowinki archiwalne, ładny oksymoron, co?
6-05-2007
Tala zmarła 1 maja 2007, rano. Była przy niej do końca Asia, która opiekowała się nią przez ostatnie tygodnie, praktycznie mieszkając w Gliwicach, z krótkimi przerwami na zajęcia i egzaminy w Krakowie. Po złamaniu nogi poruszała się z trudem, leczenie i rehabilitacja szły bardzo pomału, ale wciąż mieliśmy nadzieję, bo była bardzo dzielna, bo choć bardzo ją bolało, to jednak próbowała chodzić i wierzyła, że wróci do sił. Stało się jednak to, czego obawialiśmy się od kilku lat - Tala miała na aorcie brzusznej tętniaka, który był największym zagrożeniem przy wszystkich operacjach, jakie przechodziła w ostatnim czasie, przy stresach których jej nie brakowało, nieprzespanych nocach i wysiłku fizycznym, jakiego wymagało jej życie w ostatnim czasie. I i ten tętniak pękł. Błyskawiczne przewiezienie do szpitala już nie mogło pomóc.
O śmierci Tali zawiadomiła nas Asia, na którą to wszystko zwaliło się w jednej chwili. Byliśmy wtedy w Awinionie i nic nie mogliśmy pomóc. Asia z własnej woli przyjęła na siebie obowiązki związane z Talą i postanowiła wywiązać się z nich do końca. Mogła liczyć w Gliwicach tylko na siebie, Harrego i kilkoro przyjaciół Tali. Poradziła sobie wspaniale, choć lepiej, żeby takie testy życiowe zdawała w innych dziedzinach. Tala była moją najbliższą kuzynką - córką mojego stryja Huberta. Była chrzestną córką mojego ojca. Choć dzieliła nas różnica prawie całego pokolenia, to rozumieliśmy się z nią świetnie, jak zresztą wszyscy członkowie mojej rodziny, od Lidki, przez Asię i Sergiusza, po Wiktorka. Spędziła z nami Święta i Nowy Rok, w Sylwestra będąc u nas w domu z Sergiuszem i jego dziećmi. Od wielu lat była głową naszej rodziny i chodzącym archiwum jej dziejów. Ledwo pół roku temu zmarł jej mąż, nasz przyjaciel Jurek Tyszkowski. Trudno coś mówić. Pogrzeb jest w środę, 9 maja, o 14, w Gliwicach.