TUTAJ Nowinki archiwalne, ładny oksymoron, co?

Nowinki

17-10-2006

 

Jesień 2006, fot. Renata PiżanowskaJak to miło jest wiedzieć, że ktoś te kolumnę podgląda i z czerpanej tu wiedzy czyni użytek! Nawet przeciwko mnie... Po to to piszę, Kocie, po to... Pamiętać jednak należy, iż każdy piszący o sobie i swoich sprawach jest niejako podwójnym agentem: pisze to co ma do napisania i to, co chce ujawnić innym... A więc trzymamy się faktów tak, jak je sami widzimy, pamiętając jednocześnie o tych, którzy powołując się na te informacje będą z nich czynić użytek taki, jak im to będzie pasować... Jestem jednak już w tym wieku, że niewiele mnie obchodzą cudze opinie... A nawet własne, w pewien sposób, są mi też obojętne... Honi soit qui mal y pense, jak powiedział Edward III Plantagenet, podnosząc z ziemi podwiązkę Countess of Salisbury. Możecie mi skoczyć..., w wolnym przekładzie. Ćwierciaki i proste niewykształciuchy niech idą się paść.

Jesień jak malina. Kilka dni przymrozków (dziś było minus 5 i skrobałem auto z 10 minut...), ale przepiękne kolory... Zauważam jednak w tym roku, że nie ma prawie czerwonego. Dekomunizacja objęła najpierw liście. Zbliża się Święto Zmarłych, znów w tym roku z kontekstami osobistymi... Psiakrew, to już coraz częściej. Jedna z cech wieku. Drugą cechą wydaje mi się być to, że coraz więcej rzeczy zwala mi się na głowę i coraz mniej efektywnie funkcjonuję. A może rzeczy jest tyle samo co zwykle, tylko jestem mniej skuteczny? A niech to...

W sobotę, 14-go, byłem z Lidką, Renatką i Michałem na Zakopiańskich Zaduszkach Elektronicznych, na których w pierwszej części wystąpił Tadeusz Łuczejko z Gorlic, a w drugiej Juras Gruszczyński z Kingą na skrzypcach. Łuczejko ma być podobno wielkim guru ambientu, który to nurt w elektronice jest ponoć, jak mówił Jurek we wstępie, naśladowaniem, a czasem małpowaniem natury. Zanim artysta zanudził mnie niemal na śmierć milionami powtórzeń tych samych lub lekko tylko zmodyfikowanych fraz, wsłuchiwałem się w to udawanie natury i tak sobie myślałem, że dawniej sztuką był film niemy, do którego dopiero w kinach w czasie projekcji  taperzy dorabiali muzykę, ilustrującą akcję. Jeśli Charlie biegł szybo - muzyka biegła szybko po fortepianie, jeśli upadał - muzyk walił klastrem w klawisze... Tu zaś nie było filmu, tylko sama ilustracja muzyczna. Czy zatem możemy mówić o filmie ślepym? Żarcik niestosowny, jako że jednym ze współorganizatorów był prezes Związku Niewidomych Jurek Zając, który jak zwykle pojawił się z Atosem, ponoć jedynym w Zakopanem psem - przewodnikiem. Może mi obaj wybaczą, nie mogłem się powstrzymać... Juras Gruszczyński grał bardzo pięknie, choć motywy były w większości znane od lat, to jednak miło się ich zawsze słucha. Ale tęsknię już do całkowicie nowej, przewracającej świat do góry nogami kompozycji, które wyzwoli z Jurkowych klawiszy i Kingowych skrzypiec nowe pokłady talentu, do kompozycji zwartej, niemal fabularnej, na miarę pierwszego wielkiego dzieła Jurka - "Suity Małołąckiej", która rzuciła mnie na kolana 20 lat temu tak bardzo, że do dziś o Jurasie mówię z nabożnym uwielbieniem, którego nie zmienia fakt, że kandyduje do zakopiańskiej rady miejskiej, o którym to ciele mam tak zwaną ustaloną opinię. Potwierdził ją jeszcze sobotni koncert, na którym włodarze miasta świecili pustką, jak kaganki płonące bynajmniej nie przed ołtarzem... Ani słowa więcej o ogniu... Może właśnie trzeba w zakopiańskiej radzie prawdziwych twórców, którzy przypomną, że to miasto nie zawsze składało się tylko z urzędników, handlarzy i nauczycieli zawodu... Juras na burmistrza!

Z tej mojej diatryby wyłączam naturalnie radnego Krzysia "Żabę" Wiśniowskiego, który pobył chwilkę na koncercie z uroczą żoną i niemniej uroczymi córkami, ale musiał popędzić po kilkudziesięciu minutach, by je wszystkie ułożyć do łóżek. I tak podziwiam, że Żabcie wytrzymały w miarę spokojnie tak długo. Swoją drogą, czy dzisiejsi artyści muszą tworzyć takie ogoniaste kawałki bez końca? Beethoven zawarł IX Symfonię w 67 minutach dbając przy tym, żeby finał zdołał obudzić wszystkich mniej odpornych. Warto by z mistrza brać przykład.

W poniedziałek świtkiem popędziłem do Krakowa, bo w Muzeum Narodowym była pierwsza prezentacja nowej internetowej strony muzealnej. Mam wrażenie, że się okropnie starzeję, bo ta nowa podoba mi się jeszcze mniej niż stara. Ale podobno jeszcze wszystko jest do zmiany, więc nie tracę nadziei. Potem długa rozmowa w dyrekcji, bo podobno jednak ma być ten Rok Szymanowskiego, w związku z czym liczymy na jakiś podsyp kaski i możliwość zorganizowania kilku niezłych koncertów. Musimy to pewno robić sami, bo coś nie koniecznie dobrze nasza krakowska dyrekcja dogaduje się z Towarzystwem Muzycznym. A propos - jakby byli chętni do działania w Towarzystwie Szymanowskiego, to poproszę na maila... W pierwszej kolejności jednak musze się zająć tą książką na 30-lecie Atmy, to pilne - do stycznia musi być gotowa. A ja tymczasem jeszcze się grajdam w Paryżu... Mam jednak nadzieję do końca miesiąca się uwinąć - został mi ostatni rozdział.

Po południu w poniedziałek byłem w Rabce, gdzie miałem wykład inauguracyjny na powstałym tam właśnie Uniwersytecie III Wieku. Mówiłem o Tatrach jako źródle inspiracji artystycznej, udało mi się nie zanudzić i po jakichś 85 minutach zejść żywy ze sceny. Bo rzecz się odbywała w teatrze "Rabcio", studentów było coś koło 60, w sumie bardzo miło. Mam nadzieję na następne spotkania, bo zawsze podziwiam osoby, które po przejściu na emeryturę chcą coś jeszcze robić. I to nie był jakiś tam klub emeryta spotykający się pod hasłem: "Jak polubić swoją prostatę", tylko ludzie, którzy chcą się autentycznie uczyć. Ciekawe, dlaczego Nowy Targ nie ma czegoś takiego?