Tygodnik Podhalański, 14 lutego 2008
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim
Maciej Pinkwart
Opinie
Za mały otwór…
Poczta Polska słynie z nowoczesności, o czym Zakopane może zaświadczyć, bowiem poza dworcem kolejowym i urzędem gminy właśnie poczta była ostatnią instytucją, która wprowadziła u siebie oświetlenie elektryczne. Aliści ostatnio mamy do czynienia z krokiem tak dalece nowatorskim, że przypomina się stare powiedzenie: nie bądź taki do przodu, bo ci z tyłu zabraknie… Otóż na jednym z większych osiedli w Nowym Targu listy polecone nie są w ogóle doręczane, a zwykłe po uważaniu, według trudnej do uchwycenia reguły. Listonosz nie fatyguje się chodzić po piętrach z poleconymi, tylko zostawia w skrzynce awizo. Pewny bezkarności monopolisty, w ogóle nie zabiera przesyłek z poczty, nosząc jedynie awiza, które wypisuje od razu w urzędzie, stwierdzając już z góry, że adresata nie zastał. Kilka dni temu wyprowadzająca psa lokatorka owego osiedla spotkała listonosza, a zapytawszy, czy nie ma czegoś do niej, otrzymała do ręki awizo na list polecony. Awizo, na którym było oczywiście napisane, że przesyłka nie została doręczona, gdyż adresata doręczyciel nie zastał.
Zamiast poszczuć listonosza psem, oburzona legalistka zatelefonowała na pocztę, gdzie od naczelnictwa otrzymała informację, że przesyłki nie są doręczane, gdyż skrzynki na osiedlach mają za mały otwór. Gdy przypomniała, że polecony list ma być w myśl przepisów oddany do ręki adresatowi, a nie wrzucony do skrzynki – jakikolwiek by nie był jej otwór – dowiedziała się, że listy są niekiedy ciężkie i listonosz nie może ich nosić po piętrach, bo by się nadwyrężył. W Zakopanem zaś zdarzało się i tak, że nawet awizo nie zostało doręczone, a przesyłka spokojnie wędrowała z powrotem do nadawcy z informacją – zupełnie prawdziwą – że nie została podjęta w terminie…
Wypada przypomnieć, że naklejenie znaczka, a jeszcze w większym stopniu nadanie listu poleconego oznacza zawarcie z Pocztą Polską umowy. Płacimy za to, żeby nam list doręczono, a nie zachęcano do spacerów. A jeśli adresat jest starą, samotną i niesprawną ruchowo osobą, dla której zejście z piętra i dreptanie na pocztę jest niemożliwe? Czy taki problem trzeba rozwiązywać przy pomocy wolontariatu, lub pisać podania do premiera? A może po prostu trzeba niektórym powiększyć otwór, dolać oleju i mieć nadzieję, że na poczcie zrozumieją, na czym polega uczciwość w pracy? Bo może pan listonosz nie kapuje, ale w ten sposób wydawane przez nas na funkcjonowanie poczty pieniądze są zabierane bez odpowiedniego ekwiwalentu. Inaczej mówiąc – kradzione.
Po dłuższych dywagacjach mieszkańcom osiedla poradzono, by napisali skargę na listonosza. To, że opłacając nadanie listu zawieramy umowę z instytucją, a nie jej pracownikiem, wydaje się także nie trafiać do niektórych głów. Za mały otwór.