Tygodnik Podhalański, 19 czerwca 2008

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim

Maciej Pinkwart

Pieśń o podrzynaniu gardeł

 

Szli przez kolejne osiedla, obchodząc rytualnie każdy blok, depcąc po kwiatach i warzywnikach. Dom za domem, blok za blokiem… Dźwięk doleciał najpierw od strony Szaflarskiej, potężniał przy Maczka i nabrał pełnej siły przy Sikorskiego. Mieszkańcy, którzy najpierw z ciekawością wyglądali przez okna, sądząc, że może ujrzą nadjeżdżające wesele - co ponoć przynosi szczęście (zabawne…), albo będą mogli uczestniczyć w obrzędzie „ogrywania moja”, co ponoć daje szanse na wesele, które przynosi szczęście (zabawne…) - teraz w panice zamykali okna, zasłaniali je kocami, matki tuliły do piersi dzieci w konwulsjach, a mężczyźni w bezsilnym gniewie pogłaśniali telewizory, co oczywiście muzyki nie było w stanie zagłuszyć.

A dźwięk potężniał i jego ostinato przywodziło na pamięć niesamowitą melodię, która w filmie „Rio Bravo” zapowiadała krwawą rozprawę z szeryfem Johnem Waynem i jego zastępcami. „Pieśń o podrzynaniu gardeł” wciskała się każdą szczeliną źle uszczelnionych domów i pozbawiała ludzi ostatnich strzępów nadziei, że zdarzy się wreszcie zapowiadany cud, a ciemne siły, które pogoniliśmy w wyborach, już nigdy nie wrócą.

Było ich trzech, a działali na morale jak cała wielka armia, lub nie przymierzając klub parlamentarny. Dwóch na tubach, jeden na prostej trąbce. Brzmiało świetnie, bez wyraźnych fałszów, melodia zasadniczo się nie zmieniała, tylko trochę modyfikowana wariacyjnie. Pewno był to ich sposób na zarabianie pieniędzy i rzeczywiście od czasu do czasu ktoś przez okno rzucał monetę. Wtedy jeden z tubisiów przestawał grać i w gęstej trawie lub wśród rabatek grzebał tak długo aż znalazł. Chował wtedy pieniążek do kieszeni, wytrząsał z tuby naplutą ślinę i podejmował drugi głos lub basso continuo, w zależności od tego, czy grał sekund, czy bas. Trudno było jednak zawczasu rozróżnić, który jest który, bo każdy z nich wyglądał jak trzeci bliźniak.

Na niebo wypłynęła czarno-czerwona chmura i wtedy ludzie na osiedlu zrozumieli, że tak naprawdę „Pieśń o podrzynaniu gardeł” płynie przez Nowy Targ dla zupełnie innych celów.  Niewypowiedziane pytanie „Leo, why?” zawisło im ciszą na zbielałych ustach, ale oczekiwana odpowiedź „For money!” nie padła. Muzyka powoli oddalała się, a przybliżała się świadomość, że jeśli czegoś nie zrobimy – muzykanci powrócą. Ale tym razem nie po to, by grać „Pieśń o podrzynaniu gardła”. Po to, by podrzynać gardła.