Maciej Pinkwart
Związki nadal
niebezpieczne
9 maja 2024
Może nie jest to najlepszy czas na tę tematykę, ale wydaje się,
że jest teraz nienajlepszy czas na wszystko. Zwłaszcza kiepskie czasy są dla
ironistów... Dawno, dawno temu, kiedy w Egipcie już stały piramidy, a Jarosław
Kaczyński był obiecującym młodym politykiem po przejściach (traumatyczne
przeżycia z Księżycem!) można było żartować, że jedynym związkiem, jaki jest dla
nowoczesnego człowieka nie do zaakceptowania, jest Związek Radziecki. Teraz
nawet nie można tak mówić, bo tak mówią tylko komuchy i neomarksiści, a
prawdziwy Polak-katolik zamiast radziecki musi mówić sowiecki,
choć na szczęście do lekarza czy adwokata jeszcze chodzi po radę, a nie
po sowiet. Inna rzecz, że jedyny związek, jaki ma go interesować, to
powinien być związek sakramentalny. Chociaż podobno jakoś interesuje go coraz
rzadziej. Nawet na Podhalu, gdzie przywiązanie do tradycji jest wciąż
sakramencko duże, przemoc domową coraz częściej realizuje się bez związku z
wiązaniem stułą. Raczej wiąże się paskiem od spodni.
Jako niedoszły chemik zawsze byłem zainteresowany związkami i
właściwie od pierwszej klasy podstawówki w jakichś byłem, nie bacząc na to, że
do szkoły poszedłem rok wcześniej - do dziś nie wiem, czy dlatego, że byłem taki
zdolny, czy taki uciążliwy w domu. Pierwszy mój związek to był związek z Jolą
Ł., z tym, że ona była w tym czasie raczej związana z Markiem L. Oni mieli po
siedem lat, ja – sześć. Wtedy wszyscy zaczynaliśmy dość wcześnie, może dlatego,
że karmiono nas opowiadaniami o Pawce Korczaginie i Aleksieju Stachanowie, więc
realizowaliśmy się wręcz rewolucyjnie. W tamtych, czerwono-czarnych straszliwych
czasach moje związki przeważnie były nieszczęśliwe i to spowodowało, że zacząłem
się żenić dopiero pod koniec drugich studiów, co jest niewątpliwym dowodem na
to, że fakultety wybierałem właściwie. Nadmienię tylko, że żadnym z nich nie
była chemia, czego nie żałuję, bo wtedy interesowała mnie chemia polimerów.
Jeszcze dziś jako ówczesny entuzjasta polichlorku winylu czuję się
współodpowiedzialny za światowe dramaty z plastikiem, który w nadmiarze pojawia
się teraz w żołądkach wielorybów oraz w różnych częściach ciała różnych pań i
niekiedy także panów. Na szczęście porzuciłem chemię, nie związałem się z fizyką
i ostatecznie wybrałem filologię. Ale i ten związek okazał się trudny.
Teraz jako emerytowany filolog za
szczególnym niepokojem obserwuję postępującą degenerację związków
frazeologicznych. Już prawie nikt ich nie stosuje prawidłowo, a nawet nikt z
nich nie żartuje, mówiąc kto rano wstaje ten leje jak wół do karety, ani
nie rób drugiemu między drzwi, bo ci go przytną... Przykładów złych
związków nie przytaczam, żeby ich nie upowszechniać. Zresztą, związek tych
związków z logiką, a nawet regułami językowymi jest tak luźny, że w zasadzie
jest to rozwiązek.
Wiem, że nie ma takiego słowa, ale tworzenie neologizmów -
potworków postępuje z siłą huraganu i to nie tylko poprzez inkorporację do
języka literackiego rozmaitych skrótowców ze slangu internetowego czy żargonu
korporacyjnego, pseudojęzyka młodzieżowego czy grypsery więziennej. Czasem są
całkiem logiczne i zapewne utrwalą się także słownikowo. Parę lat temu jako
opozycja wobec znanego słowa ciężarówka pojawił się wyraz osobówka.
Tu znaczenie jest jasne i pozostaje w związku ze słowem terenówka, a
także drogówka czy tirówka. Ciekawym trendem jest
uczasownikowywanie rzeczowników: słowo monetyzować brzmi lepiej niż
sprzedawać czy zamieniać na pieniądze. Ledwo zacząłem się
przyzwyczajać do twitterowania, a już Twitter został zmieniony na X i
tylko patrzeć jak prezydent Polski zacznie sobie po nocy iksować z jakimś
Ruchadłem Leśnym. Na szczęście nie oglądam tego ani nie słucham, choć jestem
zaokularowany, a niebawem pewno będę zaaparatowany. O pewnym słynnym
z bujnego życia parafialnego księdzu usłyszałem ostatnio, że zaczął
proboszczować na drugim końcu diecezji, nikt wszelako nie poinformował ani o
tym, kto na opuszczonej parafii teraz wikaruje (wikarzy?), ani o
tym, czy ów transfer zdołał zhamować wybujały temperament proboszcza, czy też
wszedł on w nowe związki partnerskie. Prasa donosi, że Elżbieta Witek wciąż nie
może przeboleć tego, że została pozbawiona marszałkowania.
Związki partnerskie to teraz temat gorący, a modny już od wielu
lat. Pierwsze takie związki miałem w czasach studenckich, gdy sporo grałem w
bridża, według podręczników Janusza Korwina-Mikkego, który powszechnie był znany
z trudnych związków najpierw z kobietami, potem z polityką, a na koniec z
rozumem. Wszelako moi partnerzy bridżowi (rzadziej: partnerki), a nawet
kontrpartnerzy (kontrpartnerki) nie mieli (miały) żadnych związków z niczym,
poza Culbertsonem i działali konwencjonalnie, zwykle w konwencji czterotreflowej.
Potem partnerowałem kilku, no, może kilkunastu osobom w związku z innymi
meblami niż stolik bridżowy, co skończyło się tym, że zacząłem się żenić i moje
związki partnerskie na jakiś czas diabli wzięli, ale nie poddawałem się i do
zamiłowania związkowego wróciłem jak tylko mogłem najszybciej. Dziś dowiaduję
się, że związki takie trzeba ulegalnić. Wielka mi nowina! Przez całe życie moje
związki były nielegalne, ale ani się tym nie przejmowałem, bo w czasach tamtej
okropnej komuny patriotyzmem było łamanie prawa, zwłaszcza cywilnego. Póki
dawałem radę, czyniłem to po kryjomu, no bo związki były nielegalne (poza
Związkiem Radzieckim, jak już wspominałem, oraz związkami, zrzeszonymi w
Centralnej Radzie Związków Zawodowych), a poza tym jako filolog pasjonowałem się
słówkami, szczególnie napisanymi przez Boya, w tym słówkiem o Ernestynce, a w
nim takim fragmentem, w pewnej części będącym złowrogim proroctwem:
Mówili o niej bógwico,
Że jest tylko półdziewicą.
Nie każda jest taka święta,
Żeby zaraz mieć bliźnięta.
Raz ją ojciec przez to złapał,
Bo jej narzeczony chrapał.
Straszny krzyk się zrobił w domu,
Że tak czynią po kryjomu.
Każdy wrzeszczał o czym innym,
Jak zwykle w życiu rodzinnym.
Ojciec najgorsze wyrazy
Powtarzał po kilka razy...
Skutki nieumiarkowania w życiu partnerskim podobno bywają i
takie, że czasem trafia się do szpitala, albo na cmentarz – a wtedy zgodnie z
istniejącym jeszcze prawem podobno nie można upoważnić do tego, by szpital
informował o naszym stanie partnera, z którym nie jesteśmy w legalnym związku, a
gdy już trafimy na cmentarz – partner ów nie może legalnie po nas dziedziczyć.
Bogać tam! Bywałem w szpitalu wiele razy i najczęściej upoważniałem szpital do
informowania o mnie osób nielegalnych i nikt nigdy się życzeniu ciężko
hospitalizowanego nie sprzeciwił. Choć, o ile wiem, nie informowali, bo
przeżyłem, mimo znanego stanu naszej służby zdrowia. Kwestia dziedziczenia też w
moim przypadku nie stanowiła nigdy żadnego problemu, bo nie mam nic, co mógłby
odziedziczyć jakikolwiek mój partner, gdybym go/ją miał. Pogłoski o tym, że
posiadam nieruchomość, wynikają ze złej interpretacji moich kłopotów z
kręgosłupem. Ale jeśli zwolennicy związków partnerskich chcą być związani z mocy
prawa, a węzły małżeńskie są dla nich niedostępne, albo ich nie lubią – to
proszę bardzo, czemu nie! Niech się wiążą inaczej, pamiętając o starym żydowskim
powiedzeniu: czy się ożenisz (spartnerujesz), czy nie – w każdym wypadku
będziesz żałował. Wszelako niech nas pociesza egzystencjalizm Sartre’a – życie
to nieustające wybory między złem a złem...
He, he! – jak po francusku zaśmiał się pewien hrabia spod Łomży
– już widzę miny podgolonych i karczystych łysoli z mieczykami na rękawach,
idących noga w nogę ze swymi partnerami do restauracji „Blue Oyster” i
krzyczących: Chłopak, dziewczyna – normalna rodzina. To ograniczenie
rodzinności tylko do dwojga heteroseksualnych młodych ludzi jest wzruszające,
jeśli uświadomimy sobie ograniczoność, która jest cechą takich uproszczeń, która
to ograniczoność charakteryzuje miłośników salutu rzymskiego i zamawiania pięciu
piw. Starzy ludzie, mieszkający razem po to, by się w starości wspierać, babcie
wychowujące dzieci matek, które umarły w szpitalach Pszczyny, Nowego Targu i
Częstochowy, matki z dziećmi, których ojcowie zginęli na froncie lub porzucili
je dla innych... Czy odmówicie prawa do bycia rodziną ludziom samotnym, którzy
mają tylko sąsiadów? Albo radio z Torunia? Albo kota?
Mówi się, że związki partnerskie są mniej trwałe niż związki
małżeńskie i gorzej dbają o dzieci. Bo ja wiem... Trwałość związku nie zależy od
papierka, tylko od uczucia, a opieka nad dziećmi równie często cementuje
związek, jak przyczynia się do jego rozpadu. Zresztą, Polska jest takim dziwnym
krajem, w którym o trwałości rodziny i dobru dzieci najczęściej wypowiadają się
ci, którzy się na tym najmniej znają – zgodnie zresztą z regułą, że najwięcej
mówią ci, co mają najmniej do powiedzenia. Widzimy to na co dzień, bo u nas
największymi obrońcami dzieci i rodziny są księża i Jarosław Kaczyński.