Maciej Pinkwart
Traktory zdobędą wiosnę?
29 lutego 2024
Pamiętam, jak wyglądały podsycane przez polski kościół i nacjonalistyczną
prawicę protesty rolników przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej.
Dotyczyły one przede wszystkim „wtrącania się” UE do polskiej produkcji rolnej.
Najgoręcej protestowano przeciwko zasadom higieny w hodowli, proporcji wody w
mleku, czystości zbóż i tak dalej. Kiedy okazało się, że rolnicy to najbardziej
finansowo wspierana przez Unię grupa ludności – protesty ucichły. Dziś Bruksela
w ramach programu Wspólnej Polityki Rolnej dotuje polskie rolnictwo kwotą ok.
4,5 mld euro rocznie. O preferencjach podatkowych i kredytowych w rolnictwie,
zapewnianych przez Polskę, wiedzą wszyscy, choć może niezbyt dokładnie. W 2023
r. do każdego hektara rolnik dostawał 502,35 zł, dodatkowe subwencje za
specjalistyczne uprawy warzyw i owoców dawały możliwość osiągnięcia nawet 3,5
tys. zł dopłat za hektar. Są też dopłaty za hodowlę bydła i trzody („krowa plus”
– 439,41 zł z sztukę, krowa mleczna – 595 zł, owca – 116,41, koza – 47,84,
trzoda chlewna - 100 zł do każdego prosięcia
- maksymalna stawka pomocy dla jednego producenta świń to 500 tys. zł.).
Dziś podczas protestów rolnicy domagają się usamodzielnienia od Brukseli i
zniesienia dopłat w zamian za – no, właśnie nie wiadomo za co? Wprowadzenia ceł
na towary importowane, zapewne przy pozostawieniu bezcłowego eksportu polskich
towarów na rynki unijne? Jesteśmy ważnym, ale nie najważniejszym europejskim
producentem towarów rolnych. Jakoś nie mówi się o tym, że spadek opłacalności
polskiej produkcji rolnej na rynkach światowych – na co narzekają rolnicy i
domagają się żeby rząd „coś z tym zrobił” – zapewne żeby Tusk nakazał importerom
unijnym płacić za polskie zboże więcej niż chcą płacić – to efekt obniżenia cen
na światowych giełdach. A to z kolei jest efektem zalania rynków tanim zbożem
produkowanym w Rosji i ukradzionym w Ukrainie. Tutaj sankcje i embarga nie
działają. Żeby ten proceder ustał – sytuacja na rynku powinna wrócić do normy,
czyli powinna się skończyć wojna, i to nie na warunkach rosyjskich.
Protestujący (nie chcę używać kolektywnego określenia: rolnicy, bo na blokadach
są i producenci rolni, i przedsiębiorcy, handlujący na wielką skalę, także z
Rosją, są myśliwi, górnicy, transportowcy, brakuje tylko kapelanów, ale to pewno
kwestia czasu) domagają się całkowitego zamknięcia granic z Ukrainą. To jest
oczywiste odmrażanie uszu na złość mamie Unii i tacie Tuskowi: Ukraina dużo
więcej od nas kupuje, niż do Polski sprzedaje. Do grudnia 2023 r. Polska
wyeksportowała do Ukrainy towary za 10,1 mld euro, importując w tym czasie
z Ukrainy produkty za 4 mld euro. Zamknięcie granicy byłby to strzał w kolano: w
ramach retorsji granicę z Polską zamknęłaby też Ukraina i polscy rolnicy
zostaliby ze swoimi wyrobami mlecznymi i nabiałem jak Himilsbach z angielskim. A
Ukraina poszukałaby innych dróg wywozu towarów: z polskich kaprysów granicznych
już korzystają Rumuni, dla których zalew towarów ukraińskich nie jest narodowym
nieszczęściem, tylko doskonałym interesem, jaki potrafią robić na tranzycie
przez swój kraj. Ekspresowo budują Autostradę Mołdawską, przyjmują towary z
Ukrainy i reeksportują je w świat. Przypomina mi się postkolonialna anegdota z
lat 60-tych ub. w.: do wyzwalającej się Afryki pojechali przedstawiciele
handlowi z Polski i z Czechosłowacji, by zorientować się w możliwości
sprzedawania wyrobów obuwniczych. Po rozeznaniu się w sytuacji obaj telegrafują
do swoich rządów. Polak: katastrofa, tu nikt nie chodzi w butach. Czech: sukces
murowany, tu nikt nie chodzi w butach.
Z transparentów, wypowiedzi wiceministra rolnictwa Michała Kołodziejczaka
(któremu na pewno byłoby bardziej do twarzy w kamizelce antyunijnej po tamtej
stronie barykady) i skandowanych haseł na obecnych protestach wyłania się
katastroficzny obraz Polski, zalewanej milionami ton produktów ukraińskich,
które wyparły z rynku produkty rodzime, polskie, patriotyczne i zdrowe. A tak
naprawdę w 2023 roku do Polski wjechało 73,4 tys. ton rzepaku, podczas gdy
polscy rolnicy produkują go przeszło 50 razy więcej (3,7 mln ton), 347 tys. ton
pszenicy (13,2 mln ton produkowanych w Polsce), 23,9 tys. ton mrożonych malin
(Polska - 96 tys. ton), 8,6 tys. ton miodu (Polska - 24 tys. ton). A co do
jakości, o której mówi się jak najgorzej, a minister Kołodziejczak wręcz oskarża
poprzednią władzę o tolerowanie wprowadzenia do obrotu w Polsce „trującego”
zboża z Ukrainy – czy ktoś zna choć jeden medycznie potwierdzony przypadek
zatrucia się ukraińskim zbożem lub jego przetworami (nie mam tu na myśli
ukraińskiego bimbru…)?
Jeśli blokady potrwają dalej, Ukraina zamknie swoją granicę dla polskich
produktów – na przykład mlecznych. Eksportujemy ich pięć razy więcej niż
importujemy. Pewno odniesiemy patriotyczny sukces, ale w efekcie kto będzie
płakał? W ogólności sprzedaliśmy w ubiegłym roku Ukrainie żywność wartą około
miliarda dolarów. Ukraina jest też największym odbiorcą polskich nawozów
mineralnych. Może to ukraińskie zboże jest zatruwane polskimi nawozami?
Naturalnie, trwające od dłuższego czasu perturbacje graniczne (celowo nie
poruszam tu pojawiających się wcale nie incydentalnie na blokadach perfidnych
haseł antyukraińskich czy wręcz prorosyjskich, bo to z pewnością efekt
infiltracji politycznej, a może i agenturalnej) przynoszą Ukrainie wymierne
straty - o stratach, jakie
przynoszą Polsce na razie się nie mówi. W grudniu 2023 roku ukraińska Służba
Celna ogłosiła, że w tym miesiącu straty w postaci utraconych wpływów do budżetu
wyniosły blisko 11 miliardów hrywien, czyli 1,1 mld złotych. Za tę sumę na front
do walki z Rosjanami mogłoby trafić 650 tys. dronów FPV lub 76 tys. pocisków 155
mm. W dyskusjach pozadyplomatycznych pojawia się ze strony ukraińskiej jeszcze
jeden argument: jak to jest, że przy całej antyrosyjskiej retoryce polskich
rządów w pierwszej połowie ub. roku 50,8 procent zakupionego przez Polskę gazu
LPG pochodziło z Rosji? Dane Eurostatu za jeszcze poprzedni rok pokazują, że w
2022 r. kupiliśmy od Rosjan LPG za 710 mln euro, podczas gdy reszta UE łącznie
- 417 mln euro. W 2023 roku import był podobno jeszcze większy, choć oficjalnych
danych jeszcze nie ma. Tak czy inaczej, co roku kwotą ponad 700 mln euro
finansujemy rosyjską gospodarkę. Czyli finansujemy broń, którą Rosja zabija
Ukraińców.
Polscy rolnicy mówią, że ich protesty to przecież część ogólnoeuropejskiej
kampanii, w której demonstruje się przeciwko unijnemu ekologizmowi (Zielony Ład)
oraz nierównościom w handlu artykułami rolnymi. Choć różnice w rodzaju tych
protestów są widoczne, to jednak ich skala i kalendarz są zastanawiające. Na
wspieranie rolnictwa i próby regulowania handlu ziemiopłodami Unia wydaje jedną
trzecią swojego budżetu – mimo, że rolnictwo dostarcza tylko 1,4 procent
unijnego PKB. W rolnictwie w Unii Europejskiej pracuje 17 milionów osób, co
stanowi 3,7 procenta obywatelu UE (450 milionów). Ale jest w Unii ok. 10
milionów gospodarstw rolnych, a w zakładach rolno-spożywczych pracuje prawie 40
milionów osób. To spory elektorat, którego znaczenie gwałtownie rośnie – co w
przededniu (czerwiec 2024) eurowyborów na duże znaczenie.
(źródła: „Polityka” nr 10/2024, Joanna Solska, Edwin Bendyk, Tomasz Bielecki,
O co komu chodzi, serwis dlahandlu.pl, serwis money.pl, wiadomości rolnicze
wrp.pl)