Maciej Pinkwart
Salceson
gordyjski
18 lipca 2024
Aborcja? Oczywiście, nie – wielokrotnie
już pisałem, że jestem jej przeciwnikiem. Ale jestem też przeciwnikiem ustaw
antyaborcyjnych. Aborcja jest dramatyczną ingerencją w integralność ludzkiego
ciała – nie tylko płodu, czyli potencjalnego człowieka, także, a może przede
wszystkim kobiety. Nie jestem fanatykiem ideologii „Pro Life”, ani jakiejkolwiek
innej i nie sprzeciwiam się aborcji ze względów religijnych: dla mnie
samodzielnie życie zaczyna się od pierwszego oddechu dziecka i przecięcia
pępowiny. Przedtem „to coś” w środku jest kochaną bądź znienawidzoną jemiołą.
Naturalnie, żeby doszło do pierwszego oddechu i oddzielenia od ciała kobiety,
dziecko musi się urodzić. Skuteczna aborcja to wyklucza.
Aborcja nie jest zabójstwem człowieka –
ale uniemożliwia powstanie życia. A poczęcie, samo w sobie, życia nie
gwarantuje: 15-20 procent ciąż kończy się samoistnym poronieniem przed dwunastym
tygodniem. Liczba blastocyst, które muszą mieć od kilkudziesięciu do kilkuset
komórek i zagnieżdżają się w macicy 6-10 dni po zapłodnieniu jest oczywiście nie
do dokładnego obliczenia (o tym, że proces taki nastąpił, świadczy hormon HCG,
który pojawia się w moczu kobiety w 10 dni po zapłodnieniu). Szanse na
bezpieczne i prawidłowe zagnieżdżenie się zarodka w endometrium lekarze oceniają
na 10 procent w pierwszym tygodniu, na początku drugiego 30-40 procent. Zatem, o
zgrozo, po udanym spotkaniu jajeczka z plemniczkiem ponad 70 procent efektów to
aborcje naturalne…
Oczywiście ktoś może mi w tym miejscu
zarzucić demagogię: tego, że dziecko się nie urodzi winne są tak samo osoby
stosujące antykoncepcję czy bezpłodne (ciekawe, że przeciwnicy aborcji są
zarazem przeciwnikami in vitro...), impotenci, grzeczni absolwenci seminariów
duchownych, mieszkańcy klasztorów i członkowie zakonów przestrzegający tzw.
czystości czy wszyscy, którzy zamiast iść na randkę poszli na mszę, albo na
randce woleli zajmować się smartfonem niż czym innym. Chwała Bogu, że nasze
XXI-wieczne ustawodawstwo to przegapiło i abstynencja płciowa jeszcze nie jest
spenalizowana. Wiem, że to dopiero jest demagogia!
A więc nie trzeba być zwolennikiem
postarzania ludzi o dziewięć (lub trochę mniej) miesięcy w dowodach osobistych
ani wypłacania zasiłku 800+ o dziewięć (lub trochę mniej) miesięcy dłużej ani
nawet troski o to, by odprawiono więcej chrztów (co łaska plus Vat) – żeby
uważać, że aborcja nie jest OK. Swoją drogą, co za kretyn (-ka) wymyślił (-a)
hasło, że aborcja jest OK... OK jest uświadomienie seksualne, świadome
macierzyństwo i należycie stosowana antykoncepcja. I, oczywiście, przyjemności
obcowania z kim się chce – jeśli ten ktoś tego chce. Każda aborcja jest dramatem
i traumą.
A dlaczego ustawy antyaborcyjne też nie
są OK? Bo w ostatecznym rachunku ingerują w życie i fizjologię kobiety, są
niepotrzebne i nieskuteczne. Jeśli zdaniem prolajfowców nawet zygota jest
już człowiekiem, to mamy w kodeksie karnym art. 148: „Kto zabija człowieka...”.
Przepis w kodeksie jest, przykazanie z góry Synaj jest, a ludzie wciąż się
zabijają. Także z powodów światopoglądowych i religijnych.
Zniesienie prawnego zakazu aborcji nie
znosi zastrzeżeń etycznych, światopoglądowych czy moralnych. Nie jest też
nakazem aborcji: kobieta, która chce i może urodzić dziecko – nie przerwie ciąży
i urodzi je. Ta, która nie chce – przerwie ciążę, bez względu na istniejące lub
nie istniejące przepisy prawa. Często będzie to zmuszona robić pokątnie, w
obrzydliwy sposób, niekiedy ryzykując własnym życiem. Bardziej uświadomieni
ludzie dobrze wiedzą, dlaczego symbolem ruchu na rzecz dopuszczalności aborcji
stał się druciany wieszak…
Albo urodzi dziecko i natychmiast się go
zrzeknie. Albo podrzuci do okna życia. Albo zabije, już oddychające, po
przecięciu pępowiny, w dramatyczny, często obrzydliwy sposób.
Albo zdecyduje się urodzić, ochrzcić (lub
nie), wychować i nienawidzić go przez całe życie. Na szczęście, zawsze można
próbować liczyć na obudzony po pewnym czasie instynkt macierzyński, miłość
rodzicielską, która pojawi się gdy dziecko zacznie gaworzyć i uśmiechać się do
świata, na babcię, przyjaciół, pomoc państwa: tę obiecywaną pomoc
psychologiczną, darmowe żłobki i przyjazne przedszkola, babciowe i inne zasiłki.
Może kiedyś będą… W sumie, można dziecko potraktować jak inwestycję: ono się nam
na starość stosownie odpłaci. Stosownie.
Po niedawnej
aborcyjnej awanturze w Sejmie wrogami publicznymi ekipy rządzącej i tzw.
komentariatu stali się posłowie Giertych, Sawicki, Kosiniak razem z Kamyszem
oraz kilku nieobecnych i to na nich wylewają pomyje posłanki Lewicy, władze PO i
niezliczeni mądralińscy na Facebooku i Iksie. A przedmiotem debaty publicznej
jakoś nie stało się głosowanie przeciw przez PiS i Konfederację ani
zapowiedź prezydenta, że ustawy depenalizujacej aborcję nie podpisze,
niezależnie od tego co w niej będzie, bo jest przeciw zabijaniu. Wszystko to się
usprawiedliwia powiedzeniem, że „oni” – czyli polska prawica wspierana przez
kościół – tacy są. Ale inni „oni”, PSL i Giertych też są jacy są, czego nie
ukrywali. Mówili o tym od miesięcy, może tylko Giertych trochę bujał, ale bujać
to my, ale nie nas. No, fakt. Bujał. Ale mu uwierzyli. A ludzie go wybrali, bo
widzieli w nim młot na pisowskie czarownice. Które kiedyś kochał, ale się z tego
nie cieszył. Nie kochał też Gombrowicza, a teraz może trochę polubił i
trawestując Ferdydurke mówi nam: Koniec i bomba, a kto uwierzył, ten
trąba.
W takiej sytuacji cała ta awantura
wygląda jak podniesiona pięść La Pasionarii, krzyczącej na barykadach ¡No
pasarán! Niestety, pasarán. Może dlatego, że ani Katarzyna Kotula,
ani Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, ani Anna Maria Żukowska, ani nawet Włodzimierz
Czarzasty, Robert Biedroń i Donald Tusk nie są współczesnymi odmianami Dolores
Ibaruri. Nikt nie zrozumiał tej metafory? Nie szkodzi. Asystent w telefonie Wam
wytłumaczy.
Barykady pozostały, problem też. Problem
nierozwiązywalny, podobnie jak niemożliwe wydaje się być w tym tysiącleciu
zgodne z prawem ukaranie Kaczyńskiego, Ziobry i jego wiceministrantów, ani
Brauna, ani Macierewicza, ani Dudy i całej brygady demonów, która siedzi nam na
gardłach jak strzygi i wciąż zabiera nam poczucie wolności, bezpieczeństwa i
zdrowego rozsądku. Już nawet nie ma co liczyć na egzorcystyczne wygnanie
demonów: przez Tuska nawet salceson podrożał.