Maciej Pinkwart

Ej, przeleciał ptaszek

11 lipca 2024 

Najbardziej efektownym elementem nowotarskiego pikniku lotniczego (6-7 lipca 2024) były dwudziestominutowe popisy myśliwca F-16, mającego pseudonim Jastrząb. Ze wzruszeniem wspominam prezesa NBP, profesora Adama Glapińskiego, mówiącego o sobie, że jest jastrzębiem, bo mówił cicho i wesoło, sympatycznie się uśmiechał i nigdzie nie odlatywał, chyba że mentalnie. Samolot F-16, kosztujący podatników polskich ok. 260 milionów złotych wykazywał swoje możliwości bojowe poprzez ryk silnika i wyrzucanie w powietrze świecących rac, czym niewątpliwie najbardziej ucieszeni byli kibice i działacze stowarzyszeń narodowych, w taki sam sposób objawiający swoje uczucia patriotyczne. Godzina lotu F-16 kosztuje 70 000 złotych, licząc tylko koszt paliwa. Ale, oczywiście, patriotyzm nie ma ceny, a imprezy, prezentujące sprawność naszego wojska są niewątpliwie kursami patriotyzmu: jeśli F-16 tak ryczy (choć oczywiście nie cały czas, potrafi też latać cicho) i strzela pięknie płonącymi w powietrzu racami, to musi być twardym zawodnikiem i świetnie, że gra w naszej drużynie.

Poza amerykańskim myśliwcem, który przyleciał do nas z Krakowa (ale tam chyba F-16 nie stacjonują, więc do Krakowa pewno dotarł z Łasku pod Łodzią albo z Krzesin pod Poznaniem) nasz patriotyzm wzmagały nieco mniej decybelowo wydajne grupy samolotów akrobacyjnych, m.in. ze słynnego teamu „Żelazny”, reklamującego firmę „Orlen”. Czwórkami, trójkami i dwójkami, a niekiedy solo pomalowane patriotycznie samoloty wywijały nad moim balkonem efektowne hołubce, puszczając dymy, nierzadko kolorowe i łagodne opadające na bloki, ogrody i teren rekreacyjny nad Dunajcem. Publiczność oczywiście dopisała tłumnie, ale ponieważ zapowiedzi prezydenta o tym, że już niebawem będziemy mieli do dyspozycji mnóstwo prywatnych samolotów, jeszcze się nie sprawdziły – dojechała samochodami, które nie mieszcząc się na darmowych i płatnych parkingach, stanęły na poboczach wszystkich okolicznych ulic, na osiedlach, terenach zielonych i rekreacyjnych. Naturalnie, mandatów nie było: kto by karał ludzi za to, że popierają tak patriotyczne przedsięwzięcie!

Przez dwa dni licznie przebywający w Nowym Targu Ukraińcy mogli się poczuć jak u siebie w domu, a Nowotarżanie poczuli się jak u siebie w Nowym Targu, bo od 1930 roku tutejsze lotnisko jest przedmiotem dumy, a niekiedy nawet sławy i chwały mieszkańców. W końcu, wiadomo, kto po nim stąpał! Od zakończenia pikniku jesteśmy na pewno nie tylko wzmożeni patriotycznie (nikt tak nie puszcza rac i nie wyje jak nasze Jastrzębie, nikt tak nie robi zadymy w kręconych na niebiesiech kółkach jak grupa profesjonalnych kaskaderów lotniczych!), ale i silniejsi militarnie. Za mundurem nie tylko panny sznurem, ale także sznury samochodów i brygady pieszych miłośników nowotarskich odlotów. Aha, informację o tym, że do nowotarskiego lotniska przyciąga ludzi nie tylko miłość do awiacji, sympatia dla wylatywania nad poziomy (o to w Nowym Targu dość łatwo) i ogólna miłość do wspaniałych mężczyzn i ich latających maszyn, ale także pasja poszukiwania rosnących tu grzybków halucynogennych – należy stanowczo zdementować: sezon na łysiczkę lancetowatą, zawierającą psylocynę zaczyna się dopiero w połowie września.

Złudzenia, że manifestacje promilitarne wzmacniają nasze siły wojenne są tak samo stare jak wojny i inne ludzkie fikcje. Przerabialiśmy to wielokrotnie w naszym kraju, także na Podhalu. W latach 30. dawny zakopiańczyk Mariusz Zaruski kierował pracami polskiej Ligi Morskiej i Kolonialnej, a w Zakopanem z jego inicjatywy powstał oddział Komitetu Floty Narodowej, nazywający się kołem Ligi Morskiej i Rzecznej. Kierował nim nauczyciel miejscowego gimnazjum, Artur Seelieb. Pod Giewontem mówiono, że nie mógł generał wynaleźć lepszego ambasadora spraw morskich w Tatrach. Przynajmniej jeśli chodzi o nazwisko. Mimo wszystko, liczba marynarzy, jakich dzięki działalności Ligi pozyskała polska flota wojenna, była znikoma, choć po morzach i oceanach świata pływały liczne statki wiążące się z Zakopanem, jednak stało się to dopiero po wojnie. Od 2010 r. w rejestrze polskiej floty handlowej jest masowiec „Giewont”, wyprodukowany w Chinach i pływający między Chinami a USA. Jest to największy statek, jaki dotąd pływał w polskiej marynarce handlowej – ma 230 m długości i 32 m szerokości. Służy do transportu suchych ładunków masowych, takich jak węgiel, fosfaty, zboża czy ruda żelaza. Jest to trzecia jednostka pływająca pod tą nazwą. Były (i są) jeszcze pływające „Rysy”, „Zawrat”, „Ornak”, „Kasprowy Wierch”, a także „Karpaty”, „Podhale” i „Tatry”, ale wciąż góry nie zdobią polskich skrzydeł.

Inną ciekawą manifestacją patriotyczno-promilitarną był w 1938 roku odbywający się w Zakopanem zjazd rodu Krzeptowskich. Podjęto na nim inicjatywę ufundowania przez uczestników zjazdu karabinu maszynowego dla Wojska Polskiego. Głównym orędownikiem tego gestu był wybitny patriota lokalny, Wacław Krzeptowski. Jeden dodatkowy karabin nie pomógł wygrać wojny, więc lokalny patriota zapomniał o narodzie polskim i stał się przywódcą narodu góralskiego. Może gdyby Krzeptowscy zainwestowali w polski samolot, byliby do polskich barw bardziej przywiązani?

Podobno w Polsce obowiązuje zakaz odpalania petard w terminach innych, niż sylwester. Mało w to wierzę: w Nowym Targu fajerwerki zdarzają się nawet w przypadku zjazdów korporacyjnych, nie mówiąc już o rodzinnych uroczystościach i innych okazjach towarzyskich. Oczywiście, pisząc o Nowym Targu, stosuję synekdochę pars pro toto: niewątpliwie, domniemana zgoda na łamanie przepisów o ruchu drogowym przy okazji uroczystości religijnych i świeckich, lekceważenie zakazu używania petard czy łamanie ciszy nocnej przez sprawy wyższej rangi niż dobrostan obywateli (nowotarżanie pamiętają doskonale nocne wojskowe ćwiczenia lotnicze, odbywające się kilka czy kilkanaście razy w roku długo po godzinie 22-giej) nie są wyłączną domeną tzw. stolicy Podhala. Względność prawa występuje także w skali ogólnopolskiej.

A stres przerażonych bombastyką lotniczego pikniku ludzi chorych na autyzm, dzieci, psów i kotów czy zwierząt, mieszkających w położonym tuż obok lotniska rezerwacie przyrody jest czymś zupełnie nieważnym w sytuacji, kiedy możemy przy pomocy żelaznych jastrzębi wykazać, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi i naszym wrogom nie oddamy ani decybela.

Może jednak ten hurra-patriotyczno-wojskowy kontekst przypisuję piknikowi lotniczemu niesłusznie, może to była po prostu zwykła letnia rozrywka dla znudzonych mas, taka sama, jak cyrk „Korona”, który w tym samym czasie rozbił swoje namioty w Nowym Targu, kilkaset metrów od lotniska? Może spragnieni wrażeń ludzie wolą oglądać beczki i korkociągi samolotów niż salta akrobatów i błazenadę klaunów, tak jak kiedyś woleli latem czytać o potworze z Loch Ness i guźcu w Lesie Kabackim niż o spuście surówki w Hucie Katowice? Ale jeśli te arie na skrzydła i silniki to tylko zwykła zabawa ludowa, to czemu wobec jej widzów toleruje się wykroczenia parkingowe, ekologiczne i społeczne? Klienci cyrku „Korona” nie są traktowani tak pobłażliwie…

Cóż – bojowe F-16 i akrobaci samolotowi wciąż jeszcze są u nas większą atrakcją niż to, co oferują nam cyrki. A błaznów mamy na co dzień w wieczornych programach informacyjnych w telewizji. 

Inne komentarze i recenzje