Maciej Pinkwart
Pigułki koncepcyjne
22 lutego 2024
Chciałem choć przez jakiś czas trzymać się z dala od polityki i
pomyślałem o czymś najbardziej intymnym i osobistym. Nie da się. Nawet seks i
jego konsekwencje dostały się w brudne łapy polityków.
Sprawa przerywanej ciąży traktowana jako temat polityczny
przerzucana jest od lat jak gorący kartofel - od opcji do opcji, od partii do
partii, od kadencji do kadencji. Teraz znów wróciła z pełną mocą - ale ciągle
jest to głównie kwestia polityczna czy światopoglądowa, może też społeczna, w
pewnym stopniu oczywiście moralna - ale bynajmniej nie ludzka. Przynajmniej w
dyskusjach podchodzi się do niej całkowicie niepraktycznie, żeby nie powiedzieć
technicznie i kalendarzowo, stosownie do wyznawanych poglądów, płci i wiedzy
biologicznej. Nie zamierzam wydawać się w dyskusję na temat tego, od którego
momentu człowiek żyje w ciele swojej matki - czy od samego momentu poczęcia, czy
jak dawni doktorowie kościoła uważali - nieco lub zdecydowanie później.
Dyskusyjne jest nawet to, kiedy kształtujący się mózg zaczyna być niezbędny do
ukształtowania się iskry bożej - duszy – świadomości. Jak wiemy z wielu
przykładów, posiadanie, a już na pewno używanie mózgu nie jest dla wielu osób w
ogóle potrzebne do później starości i nie przeszkadza w robieniu kariery. Dla
większości ludzi ciąża jest to stan odmienny czy nawet stan
błogosławiony - a więc nie jest zwykłym życiem i nie powinno się życia
płodowego traktować jak życia po urodzeniu – bo inaczej w Urzędach Stanu
Cywilnego zaczną się ustawiać kolejki do wydawania ciążowym dzieciom dowodów
osobistych ze zdjęciami z USG, a szczęśliwi rodzice poczętych w lutym dzieci już
w marcu wyciągną rękę po zasiłek 800 plus.
Może się mylę, ale obecności dziecka w
brzuchu matki nie można zobaczyć przed piątym tygodniem ciąży. Przez kolejne
dziesięć tygodni dziecko jeszcze nie ma widocznej w USG płci, a dokładniej –
narządów nie widać w USG, choć oczywiście płeć jest już zdeterminowana.
Ginekolodzy zwykle bardziej stanowczo o płci wypowiadają się dopiero w
odniesieniu do 18-20 tygodnia ciąży. To wszystko, rzecz jasna, nie ma żadnego
związku z dyskusjami na temat dopuszczalności przerywania ciąży w tym, czy innym
tygodniu. Czy aborcja ma być dopuszczalna aborcja do 12 tygodnia, czy ze
względów społecznych, czy medycznych, czy prawnych... Co za bzdura! Przecież, na
miłość boską, tu nie chodzi o kalendarz, o kwestie prawne, religijne czy
demograficzne – tylko o to, czy chcemy tego dziecka, czy nie. A także: czy
możemy go mieć, czy nie. Kościół katolicki, stawiając sprawę aborcji na ostrzu
noża wydaje się nie brać pod uwagę tego, że zdecydowanie lepiej pod każdym
względem byłoby mieć przyszłą populację złożoną z dzieci, poczętych z ochoty do
ich posiadania, a nie z dzieci, będących żałosnym dziełem przypadku,
nieświadomości czy innych przyczyn, ogólnie definiowanych jako wpadka.
Kobieta jeśli chce urodzić dziecko to je urodzi - jeśli dziecko
będzie zdrowe, jeśli ciąża przebiegnie prawidłowo, jeśli okoliczności będą
sprzyjały. Jeśli nie chce – to nie urodzi, a jeśli nawet się ją do tego zmusi,
to ryzyko, że nowy obywatel nie znajdzie się w przytulnym łóżeczku z misiami,
lampionami i dzwoneczkami tylko w śmietniku, muszli klozetowej, oknie życia czy
będzie zostawione do szpitalnej adopcji – jest jednak dość spore. Ostatnie lata
i ostatnie regulacje prawne są nie tylko bestialskie, ale i bezsensowne:
praktycznie wygląda to tak, że w przypadku trudnego, albo patologicznego porodu,
gdy powstaje alternatywa, czy ratować dziecko, czy matkę – lekarze nie robią
nic, zostawiając kwestię rozwiązania tego dylematu naturze, czy Panu Bogu, wedle
światopoglądu. Gdy traci się dziecko w czasie ciąży czy podczas porodu, jest to
oczywiście wielkie nieszczęście i trauma dla całej rodziny. Trauma ta zwykle
mija po szczęśliwym urodzeniu się następnego dziecka. Ale jeśli umrze matka - to
nie będzie już następnych dzieci...
Dodam tu coś, co jakoś dyskretnie ukrywane
jest przez uczestników toczących się w tej sprawie dyskusji: wielka trauma, może
nawet większa od tej, wywołanej naturalnym poronieniem czy urodzeniem martwego
dziecka jest także skutkiem przerwania ciąży. Także – skutkiem samego
podejmowania takiej decyzji. A więc nie opowiadajmy głupot, że aborcja musi być
zakazana, bo inaczej przez rozszalałe seksualnie kobiety będzie stosowana jako
środek antykoncepcyjny po wesołej prywatce. Być może są osoby, które tak myślą.
Czy, gdy się je zmusi do urodzenia dziecka, staną się dla tego dziecka dobrymi
matkami? Cóż, tego też wykluczyć nie można. Ale to czysta spekulacja, nie
poparta żadnymi dowodami poza tzw. widzimisiem.
Kwestia moralna? Tak, na pewno. Ale, czy się to nam podoba, czy
nie - moralność jest sprawą dyskusyjną i względną: zależy od kultury, wiedzy i
środowiska. Przerywanie ciąży jest zawsze złem z rozmaitych powodów i wydaje się
niecelowe by je tutaj wymieniać. Choć, wiadomo – nie zawsze i nie wszędzie tak
uważano. Kwestie moralne, światopoglądowe, religijne i polityczne, a nawet
medyczne zostawmy na razie na boku i zajmijmy się czymś, co w moim przekonaniu
ma znaczenie fundamentalne. Przeczytałem w ostatnich tygodniach dziesiątki
artykułów i wysłuchałem dziesiątek dyskusji na temat kwestii dopuszczalności
przerywania ciąży, sejmowych ustaw aborcyjnych, które nie uzyskają większości
albo je zawetuje prezydent, a episkopat rzuci na posłów ekskomunikę,
rozpisywania referendum czy wszczynania wojny domowej. Padają wielkie słowa:
mordowanie nienarodzonych, aborcyjny Holokaust, cywilizacja śmierci... A z
drugiej strony: podmiotowość kobiety, ręce precz od naszych macic, nasze ciało –
nasza sprawa, wolność, piekło kobiet... Religia zabrania przerywania ciąży, ale
aby ludzie religijni stosowali się do tego zakazu – a niereligijni przy okazji
także – rzekomo trzeba zaostrzyć kodeks karny, bo Dekalog już od dawna nikogo
nie obchodzi... We wszystkich tych awanturach brakuje podstawowej rzeczy: jak
doprowadzić do tego, by nie trzeba było ciąży przerywać. By kobieta mogła i
chciała zdrowo przejść przez ciążę i bezpiecznie urodzić, a potem by rodzina z
pomocą państwa mogła bezpiecznie wychować dziecko, by było nas na nie stać.
Oraz, żeby - jeśli tego nie chcemy – nie doprowadzać do zajścia w ciążę.
Ważniejsze
od zezwolenia na przerywanie ciąży jest zapobieganie niechcianej ciąży – albo
lepiej: doprowadzenie do sytuacji, w której zajście w ciążę będzie efektem
świadomej decyzji rodziców. A więc – upowszechnienie wiedzy najpierw o kwestiach
seksualnych, a potem – o stosowaniu środków antykoncepcyjnych. Świadomość faktu,
że współżycie seksualne może zakończyć się ciążą u osób w wieku prokreacyjnym
wcale nie jest stuprocentowa. Prasa wielokrotnie przynosiła wiadomości o tym, że
dziewczyny dowiadywały się, że są w ciąży dopiero jadąc na salę porodową, bo nie
wiązały faktów współżycia seksualnego z jego konsekwencjami w postaci ciąży...
Niemożliwe? Niestety możliwe, choć na pewno nieczęste, zwłaszcza dzisiaj, w
dobie Internetu i Netflixa. Nie
rozumiem, dlaczego głośno i gorąco spierając się o kwestię aborcji pomija się
zagadnienia pedagogiki seksualnej w szkołach. Oczywiście, wiele szkół zostało
zaczarnkowanych i ich personel, a często i rodzice uczniów uważają, że
jakakolwiek edukacja seksualna równa się bliżej nie zdefiniowanej seksualizacji
dzieci, czy namawianiem do grzechu. Tak jakby wypowiedzenie na lekcji słowa seks
(czy jego polskiego odpowiednika: płeć) automatycznie rzucało uczennice/uczniów
w ramiona uczniów/uczennic, nauczycieli czy katechetów. Zupełnym kuriozum jest
nauczanie przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie przez księży czy
siostry katechetki.
Czy się to komu podoba, czy nie – seks jest ważną częścią życia,
co więcej – jest nieodzowny do przetrwania gatunku... To, że w większości ludzie
są amatorami tego systemu przedłużania gatunku nie powinno oznaczać, że w
dzisiejszych czasach musimy podchodzić do tego po amatorsku, działając na pełen
spontan: w normalnym świecie przynajmniej od połowy lat 60. następuje
rozdzielenie przyjemności, jaką daje seks od kwestii prokreacyjnych, w czym
największą rolę odegrało rozpowszechnienie antykoncepcji hormonalnej oraz wiedzy
o seksie i rodzicielstwie. Oczywiście, nawet najszersza świadomość nie wyruguje
do końca rozmaitego rodzaju przestępczości seksualnej, zarówno wśród
indywidualnych dewiantów, jak i w przestępczości zorganizowanej, także wojennej
– w tym przypadkach prawo absolutnie i bezwzględnie musi karać sprawców i
pomagać ofiarom. Także i w interesie normalności w relacjach seksualnych.
W naszych szerokościach geopolitycznych wciąż trwają
ideologiczne dyskusje na temat antykoncepcji – o pigułkach antykoncepcyjnych,
prezerwatywach czy innych środkach zapobiegawczych dyskutują z nami nie lekarze
i psychologowie, tylko politycy i przedstawiciele kościoła. Ostatnio polscy
biskupi pochylili się z troską nad tzw. pigułką „dzień po” oświadczając, że jej
stosowanie jest niemoralne, bo zapobiega implementacji zygoty w macicy. A
przecież gdyby się ona tam zagnieździła, powstałoby nowe życie, które jest
święte. Idąc dalej w tym kierunku - ekskomuniką, a w każdym razie świadomością
grzechu objęte mogą zostać wszystkie osoby, które nie pójdą z sobą do łóżka, a
mogłyby. A jeszcze dalej – ci, którzy zdecydują się w ogóle na abstynencję
seksualną. No, bo ich nieszczęśliwe zygoty nie tylko się nie zagnieżdżą, ale
wręcz nie powstaną, co jest sprzeczne z prawem naturalnym. W rozwinięciu tego
rozumowania polskich biskupów zapewne jest zlikwidowanie celibatu i zamknięcie
zakonów, w których życie seksualne, jeśli istnieje, zapewne nie wytwarza
legalnych zygot.
Cóż... Pigułki antykoncepcyjne dawno już wynaleziono i w
cywilizowanym świecie stosuje się je dość szeroko. Niestety, wciąż nie
znaleziono pigułek koncepcyjnych, które wzmacniałyby zdolności konceptualne, czy
szerzej: intelektualne.