Maciej Pinkwart

Patriotyzm lokalny

25 lipca 2024

 

Wspominałem o nim już niejednokrotnie. I wciąż nie wiem, czy skutki patriotyzmu lokalnego są dla miejscowej społeczności pozytywne, czy negatywne. Och, ile tu pojęć niezdefiniowanych! Miejscowa społeczność, społeczność w ogóle, pozytyw, negatyw, skutek… A i sama lokalność patriotyzmu może wywoływać spory. No, bo czy lokalny patriota z Mokotowa jest zarazem patriotą warszawskim? A jeśli w swym mokotowskim patriotyzmie nie znosi patriotów z Wilanowa, którzy z definicji są też patriotami warszawskimi? Czy jeśli na poziomie bardziej lokalnym dajemy sobie po pysku, to na poziomie ogólniejszym działamy ręka w rękę? Jak warszawiacy z Mokotowa i Wilanowa, przeciwko łodzianom czy krakauerom?

No i sam patriotyzm jako taki… Cóż to jest? Poczucie wspólnoty języka, historii, tradycji? Czy patriotą francuskim może być wywodzący się z Maroka muzułmanin mówiący w domu po berberyjsku, ale mieszkający od urodzenia w pachnącym musztardą Dijon, kibicujący „trójkolorowym” być może dlatego, że gra tam Kylian Mbappé, który urodził się w Paryżu, gra w Realu Madryt, ma matkę kabylską Berberyjkę z Algierii a ojca z Kamerunu i namawiał do głosowania przeciw Marine Le Pen? Trudna sprawa… Polski patriotyzm jest prostszy: polskim patriotą jest ten, kto głośno mówi, że jest polskim patriotą. Jest tym większym patriotą, im głośniej o tym mówi. Najlepiej, żeby krzyczał – wtedy jest patriotą wybitnym. Ale najwybitniejszym patriotą jest ten, kto mówi, że ktoś inny patriotą nie jest.

Różnica między patriotyzmem a nacjonalizmem kiedyś była prosta: patriotą jest ten, kto kocha swój kraj, nacjonalistą ten, kto nienawidzi innych krajów. We współczesnej Polsce dla przynajmniej jednej trzeciej obywateli jest jeszcze prościej: patriotą jest ten, kto kocha Jarosława Kaczyńskiego i uważa go za modelowy wzór patrioty. Kto nie kocha i nie uważa, ten nie tylko nie jest patriotą, ale jest zdrajcą, agentem niemieckim i ruską onucą. A może nawet Żydem, komuchem, esesmanem, elgiebetem i islamistą. A patriotyzm Jarosława Kaczyńskiego polega na dzieleniu Polaków na tych, którzy go popierają, czyli patriotów, na tych, którzy zostali oszukani przez Tuska i na Tuska. Po dokonaniu podziału patriota popiera patriotów, rzecz jasna. Reszty nie, rzecz jasna.

Patriotyzm lokalny jest trudniejszy, nie tylko z uwagi na opisaną wyżej ewentualną sprzeczność między częścią z całością. W odniesieniu do mniejszych terytoriów przywiązanie do lokalnej tradycji może być trudniejsze, niż myślimy. W Krakowie, który dał Polsce Andrzeja Dudę i jego tatę, Ryszarda Terleckiego oraz Barbarę Nowak i który szczyci się swoim niewątpliwie patriotycznym samorządem lokalnym, mało popularna jest wiedza o tym, że pierwszym, który w X wieku opisał i dał poznać światu to miasto był Ibrahim ibn Jakub, sefardyjski Żyd z kalifatu Kordoby, podróżujący przez Europę na zlecenie muzułmańskich i żydowskich kupców z Półwyspu Iberyjskiego. Kraków należał do Związku Hanzeatyckiego, osadzony był w 1257 roku na prawie magdeburskim, a zasadźcami – pierwszymi wójtami byli Gotke Stillevogt i Dithmarem Wolke z Breslau oraz Jacobus, sędzia z miasta Neise. Protokoły rady miejskiej do XVI wieku prowadzone były głównie po niemiecku, zresztą był to codzienny język większości krakowskiego mieszczaństwa. To wszystko nie ma znaczenia, bo przecież dla wszystkich Krakowian życie w Krakowie, dawnej, a dla wielu – jedynej prawdziwej stolicy Polski to życie w cieniu Wawelu, miejscu tajemniczych kultów jeszcze pogańskich, opodal Franciszkańskiej 3, której słynne okno, z którego wychylał się Sami Wiecie Kto kazał zamurować przybyły z Łodzi arcybiskup Marek Jędraszewski, miasto przy Bazylice Mariackiej, należącej początkowo do niemieckiej gminy Krakowa, gdzie nabożeństwa odbywały się w języku ówczesnych wójtów Krakowa – Cipsara, Morsztyna, Ajchlera i Szylinga, ozdobionej pięknym ołtarzem autorstwa Veita Stoßa, rzeźbiarza urodzonego w Horb am Neckar koło Stuttgartu. O tradycji patriotycznej Krakowa przypomina też wielki dzwon Zygmunta, odlany przez ludwisarza Hansa Behema z Norymbergi na zlecenie wielkiego polskiego króla Zygmunta Starego z Kozienic, żonatego najpierw z Węgierką Barbarą Zapolyą, a potem z Boną z rodu Sforzów, urodzoną we włoskim Vigevano w Lombardii, zmarłą w Bari, które było jej dziedzicznym księstwem, zapisanym w testamencie synowi, Zygmuntowi Augustowi, który jednak posiadłości nie zdołał utrzymać. Bona pochowana jest w Bari, w romańskiej bazylice św. Mikołaja, którego relikwie – ukradzione przez włoskich kupców w tureckim dziś Demre - stanowią od XI w. główną świętość Bari. Tyle że według posoborowej komisji watykańskiej św. Mikołaj nigdy nie istniał i jego kult został zniesiony. Ponieważ protestowali w tej sprawie katolicy i prawosławni, marynarze, kobiety i dzieci, papież Paweł VI zdecydował się na rozwiązanie kompromisowe, które jest jednym z zabawniejszych kuriozów oficjalnej watykanistyki: w 1969 roku zniósł święto 6 grudnia i postanowił, że tego dnia będzie obchodzone tzw. wspomnienie dowolne: Mikołaja i wielu innych świętych usunięto z oficjalnego kalendarza kościelnego, ale zezwolono, aby ich kult uprawiany był tam, gdzie ludzie tego chcą. Czczenie pamięci osób nieistniejących nie jest czymś złym. Pyszne!

Ale nas zniosło…

O patriotyzmie lokalnym myślałem, czekając na ravioli po sardyńsku w sosie pomidorowym (niesmaczne…) i patrząc na morze w Porto Torres, w północno-zachodniej Sardynii. Nad portem pyszni się aragońska Wieża Portowa z XIV wieku, która miastu dała nazwę. Obok maszty z trzema flagami: włoską, unijną i lokalną, sardyńską. Ta ostatnia najciekawsza: na białym tle znajduje się delikatnie zarysowany czerwony krzyż św. Jerzego (podobno jego istnienie też podważył papież, tym razem Jan XXIII, czego nikt nie respektuje), dzielący białe pole na cztery części. A w każdej znajduje się ciemna głowa Maura z opaską na czole, co jest pamiątką po zwycięstwach nad panującymi przez kilka wieków nad Iberią Arabami i jest dowodem na związek Sardynii z królestwem Aragonii, gdzie cztery głowy Maurów (niekiedy z przepaską na oczach, a nie na czole), używane na pieczęci królewskiej od XIII wieku, upamiętniały zwycięstwo nad Saracenami aragońskiego króla Piotra I pod Alcoraz w 1096 r. Piotrowi pomógł święty Jerzy, co skończyło się po bożemu: ścięciem czterech królów saraceńskich. Inni uważają, że jest to ogólne odniesienie do XI-wiecznej rekonkwisty półwyspu iberyjskiego i odzyskania z rąk Maurów Saragossy, Murcji, Walencji i Balearów. A może nawet do pierwszych krucjat. Lub faktu, że pod koniec średniowiecza Sardynia była podzielona na cztery odrębne księstwa, nazywane judykatami, które jednoczyła tradycja aragońskich bojów z Maurami. Kiedy Aragończycy w 1324 r. stworzyli podległe im Królestwo Sardynii i Korsyki, herb stał się obowiązujący, potem używali go sardyńscy separatyści, a dziś jest oficjalnie zatwierdzony przez prawo włoskie. Czyli dawne separatyzmy sardyńskie stały się usankcjonowaną przez metropolię tradycją, akceptowaną, lubianą i… sprzedawaną wszędzie na Sardynii. A Maurowie trafili na flagę także w Korsyce. I do sklepów pamiątkarskich na Sycylii.

Jest na Sardynii także używana i akceptowana tradycja odrębnego języka: na całej wyspie obok włoskiego można usłyszeć blisko z włoskim (ale i z okcytańskim) spokrewniony język sardyński, a w miejscowości Alghero – nieco zmodyfikowany kataloński. I nikomu to nie przeszkadza – miejscowi się dogadują, turyści mówią po angielsku, co w interiorze niewiele pomaga, bo prawie wszyscy mówią tylko po włosku. No i we własnej, często bardzo lokalnej odmianie sardyńskiego, który jest oficjalnym, prawnie uznanym językiem prowincji, notabene podobno znacznie bliższym rzymskiej łacinie niż język premierki Giorgii Meloni.

Sardynia ma status autonomicznego regionu. Ma też działającą legalnie partię głoszącą w swoim programie dążenie do niepodległości wyspy. A jednocześnie Sardynia jest najbardziej zmilitaryzowaną częścią Włoch: na wyspie jest usytuowanych 60 procent wszystkich obiektów wojskowych we Włoszech.

Patriotyzm lokalny Sardyńczyków? Świetna sprawa, głównie komercyjna: kubki, koszulki, chustki, nawet popielniczki: wszędzie spoglądają na nas głowy Maurów. Nie przeszkadza to ani Włochom, ani Sardyńczykom, których przodkowie wywodzą się od bliskowschodnich Sardów i Etrusków, od Fenicjan, od Katalończyków, od Genueńczyków i Pizańczyków, od piratów berberyjskich, pewno też od Maurów. W sobotnie wieczory na placach miasteczek pojawiają się grupy folklorystyczne, ubrane w piękne, biało-czerwono-czarne stroje i przy dźwiękach gitar, akordeonów i piszczałek launeddas tańczą rozmaite odmiany su balu sardu, tańca trochę przypominającego ludowe tańce greckie, którego najlepiej można się nauczyć w... Barcelonie, jako że z Sardynii zawędrował do Katalonii i tam jest tańczony jako sardana. Lokalność nie musi się ograniczać do jednej lokalizacji: w końcu, tańczona u nas polka uważana jest za tradycyjny taniec polski, choć powstała stosunkowo niedawno (XIX w.) w Czechach, gdzie jej nazwa (půlka) oznaczała połowę i odnosiła się do tempa 2/4. Potem nawet w Czechach taniec ten zyskał miano polskiego, podobno na skutek wydarzeń związanych z powstaniem listopadowym. I wkrótce tańczono ją w całej Europie środkowej, potem we Francji, Irlandii i Stanach Zjednoczonych. Jest to niewątpliwie najsłynniejsza Polka przed Igą Świątek, której sława obiegła cały świat – mówi się, że po pewnych modyfikacjach dała początek tangu milonga. Patriotyzm lokalny, w dziedzinie tańca, powinien być przez Polaków (i Polki) znacznie bardziej popierany. Mimo, że wywodzi się z heretyckich dziś Czech. Tak zresztą jak polskie chrześcijaństwo.

Najbardziej skrajny przejaw patriotyzmu regionalnego widziałem we francuskim Departamencie Pireneje Wschodnie, w prowincji Rousillon, gdzie obowiązującą lokalną flagą jest flaga sąsiedniej, leżącej w Hiszpanii Katalonii, rządzą lokalni separatyści, ale miejscowa ludność po katalońsku się zarzeka, że chce pozostać przy Francji. I ten wybujały patriotyzm lokalny nie skłania Paryża do ograniczania Rousillończykom swobód demokratycznych. Podobnie jak władzom włoskim nie przeszkadza, że w herbie Sardynii jest upamiętnienie związku tej wyspy z obcym mocarstwem, hiszpańską Aragonią. A gdyby prezydent zawetował prawo Sardyńczyków do posługiwania się lokalnym językiem – przestałby być prezydentem, jako osoba, nie rozumiejąca zasad nowoczesnej demokracji. Czy ktoś mnie czyta na Śląsku?

Polacy nie gęsi i mają swój regionalizm. Wystarczy koło 15 sierpnia, przyjechać na długi weekend na Podhale: patriotyzm lokalny przejawiać się tu będzie poprzez wywieszone flagi Polski, flagi diecezji krakowskiej i flagi Watykanu.

Inne komentarze i recenzje