Maciej Pinkwart
Nuda wojny
Czy jestem pacyfistą? Tak, jestem. Wojna dla mnie nie jest
przedłużeniem polityki. Jest bezczelnym, bandyckim sposobem na zapewnianie sobie
ważności i pieniędzy. Rzekomy patriotyzm, który posługuje się księgowością przy
skazywaniu na śmierć najlepszych obywateli, jest równie zabójczy jak bestialskie
kładzenie na jedną wagę pustych słów i pełnego ważnych spraw życia. Piszę to
jako syn oficera Armii Krajowej, walczącego w Powstaniu.
Ilu z nas dziś zaczęło dzień od sprawdzenia wiadomości z
Ukrainy? Czy myśleliśmy dziś o tym, ile pocisków mają żołnierze w okopach gdzieś
nad Dnieprem? Czy zastanawialiśmy się nad tym co możemy zrobić - co zrobimy -
gdy amunicja im się skończy? Czy z irytacją, czy z uśmiechem pobłażania
przyjęliśmy wypowiedź jednego z dowódców ukraińskich, który zapowiedział, że jak
skończy się im amunicja to będą walczyć łopatami. Co za bzdura! To bynajmniej
nie bohaterstwo, to głupota - desperacja - prowokacja - co w tym przypadku
wychodzi na jedno.
Nie, nie zaczynamy dnia od tego by stwierdzić gdzie teraz jest
ukraiński front, co powiedział Zełeński, ilu żołnierzy ukraińskich straciło
życie, ilu żołnierzy rosyjskich wdarło się do ich kraju. Zaczynamy dzień od
sprawdzenia, co głupiego powiedział Jarosław Kaczyński, kogo ośmieszył Szymon
Hołownia, przeciwko komu rozpoczął postępowanie Adam Bodnar. Albo i to nie:
otwieramy internet po to by obejrzeć kolejne ładne zdjęcie kotka, kolejne
śmieszne zdjęcie pieska, kolejną panienkę w mini ładnie grającą na fortepianie.
Ta wojna już dawno nam się znudziła, ale ciągle mamy świadomość, że toczy się
ona tuż obok nas i gdy zostanie przez Ukrainę przegrana - w okopach możemy
znaleźć się my.
I dlatego może tak bardzo irytuje nas obojętność Zachodu na to
co dzieje się w Ukrainie, na to że Niemcy skąpią pieniędzy na jej wspieranie, że
pomoc dla tego kraju stała się monetą przetargową w amerykańskiej kampanii
prezydenckiej, że ktokolwiek bierze na poważnie Trumpa, gdy mówi, że w 24
godziny skończy tę wojnę, gdy zostanie prezydentem. Nie skończy - ale może
dzięki takiemu mówieniu zostanie.
Ejże, czy aby nie mierzymy tych spraw różnymi miarkami? Czy
fakt, iż na terytorium Włoch, Portugalii, Szwecji czy Ameryki nigdy nie
stacjonowały wojska rosyjskie nie ma realnego wpływu na stanowisko jakie wobec
tej wojny mają społeczeństwa Zachodu? A my - czy na pewno nie jesteśmy tacy sami
jak oni, tylko inaczej o tym myślimy, bo ta wojna się toczy koło nas? Ale czy na
pewno myślimy inaczej? Czy jest w nas jeszcze ten entuzjazm, który kazał nam
pomagać Ukraińcom w lutym, marcu i kwietniu 2022 roku, kiedy przyjmowaliśmy ich
do swoich domów, dzieliliśmy się tym co mamy, aprobowaliśmy fakt, że są koło nas
na ulicach, w szkołach, ośrodkach zdrowia?
Nie, entuzjazmu nie ma już dawno, a nawet zaczęło nas to
irytować. To przecież nasze pieniądze, więc dlaczego mamy je wydawać nie na nas?
Oczywiście traktowaliśmy Ukrainę jako kraj buforowy, wiedzieliśmy że ich rękami
bronimy się w wojnie, która lada chwila może być naszą wojną. Ale czy dzisiaj
jeszcze tak myślimy? Czy w ogóle dzisiaj jeszcze o tym myślimy? Tak, myślimy –
zwłaszcza myślą o tym blokujący drogi rzekomi rolnicy, ogłaszający na
transparentach wszem i wobec, że nasza gościnność dla Ukraińców się już
skończyła. Piszę oględnie.
Irytuje nas to, że obywatele krajów Zachodu niejednokrotnie nie
wiedzący nawet gdzie leży Ukraina nie angażują się po jej stronie jednoznacznie.
Ale czy my, gdybyśmy mieszkali gdzie indziej, mieli inną historię i mniej do
stracenia - czy nie postępowalibyśmy tak samo? Czy nie postępujemy tak samo?
Popatrzcie na wojnę na Bliskim Wschodzie. Co myślelibyśmy, gdyby przed nami
stanęła alternatywa: czy mamy za nasze pieniądze pomagać Izraelowi w walce z
Arabami, czy też pomagać Arabom w walce z Izraelem? Odłóżmy na chwilę na bok
pamięć Holokaustu i niegodziwości arabskich terrorystów związane z kwestiami
religijnymi. To nie jest wojna o te sprawy. To wojna dwóch narodów, zmuszonych
do życia w jednym państwie, co nie odpowiada żadnemu z nich. Izraelczycy są
bardziej technologicznie zaawansowani, a Arabowie ze sztucznie utworzonych
enklaw w strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu bardziej zdeterminowani, by
walczyć o swoje prawa. Czy nas to obchodzi? To tak daleko... Ich wojna nigdy nie
będzie naszą wojną. Bądźmy wobec tego po prostu neutralni: niech na całym
świecie wojna, byle polska wieś spokojna. Wieś francuska, wieś portugalska, wieś
teksańska. Wojna gdzieś w i tak przeludnionej Europie, na i tak zabijającym się
od pokoleń Bliskim Wschodzie, w Azji, w Afryce, w Ameryce. Thank goodness,
jeszcze mamy Australię i Antarktydę...
Dzisiaj już tak się nie da. Świat
straszliwie się zmniejszył. Internet, medialna komunikacja, bliskość telewizyjna
- wszystko to powoduje, że każda wojna jest wojną tuż za naszym progiem -
ale nie każda obchodzi nas tak samo.
Dziś mówimy o wojnie w Ukrainie – bo blisko, i w Izraelu – bo głośno. W tym
pierwszym przypadku dla zdecydowanej większości Polaków sprawa jest jasna:
wspieramy Ukraińców, a wszystkiego najgorszego słusznie życzymy Rosji. Nie tylko
z uwagi na bestialski charakter i oszukańcze przesłanki rosyjskiej agresji –
także ze względu na oczywiste zaszłości historyczne i, co tu dużo ukrywać –
gremialną wśród Polaków antyrosyjskość. Jeśli chodzi o wojnę na Bliskim
Wschodzie – tu już tak jednoznacznie nie jest. Ta wojna też znikła z czołówek
medialnych – wystarczył kalendarz, przypominający o rocznicy agresji rosyjskiej
na Ukrainę. Oficjalnie (choć nie specjalnie jednoznacznie) Polska w tej wojnie
popiera Izrael, bo taka jest polityka sojuszników amerykańskich, choć już w
mocno nasyconej arabskimi obywatelami Unii Europejskiej to poparcie jest o wiele
mniej widoczne. U nas spierają się dwie może nie tyle racje, ile postawy:
delikatnie zalatująca antysemityzmem niechęć do Żydów ma jako przeciwwagę
wrogość do muzułmanów, często nazywanych islamistami. Zwłaszcza w kraju,
gdzie rządzą katoliści.
Ale kto na co dzień myśli o wojnie w Somalii i sąsiedniej
Erytrei, w Bangladeszu, w republikach kaukaskich – gdziekolwiek, w miejscach
których nawet nazwy są trudne dla nas do wymówienia, a rozumienie przyczyn
konfliktów jest zerowe? Naturalnie, są tacy, którzy konflikty te dobrze znają,
choć mieszkają tysiące kilometrów od pól walki. Są to biznesmeni, którzy na
wojnie zarabiają, często sprzedając broń obu stronom konfliktu. Handlarze bronią
to praktycznie handlarze śmiercią, ale wielu z nich to na co dzień cieszący się
szacunkiem i popularnością ludzie, o których prawdziwych zarobkach zwykle
dyskretnie milczymy, ba – traktujemy ich jako osoby pożądane w towarzystwie i
polityce. Gdy niedawno Elon Musk odwiedzał – niejako za pokutę – muzeum w
Auschwitz (gdzie rzucił cenną uwagę, że gdyby w czasach II wojny działały media
społecznościowe, do Holocaustu by nie doszło...) – przypomniałem sobie, że jego
satelity z serii Starlink, pomagające jakiś czas temu armii ukraińskiej, są
ostatnio wykorzystywane przez armię rosyjską. Oczywiście, Musk Rosjanom
terminali do Starlinków nie sprzedaje. Rosjanie kupują je od Arabów. Arabowie
kupują od Stanów Zjednoczonych, które nota bene są największym na świecie
handlarzem broni. Polska na tle innych sprzedawców śmierci jest małym
sklepikarzem: w tym biznesie zajmuje zaledwie 19 miejsce. Jeszcze przed wojną w
Ukrainie polski eksport broni za czasów pokój miłującego PiS w latach 2018-2022
wzrósł o 168 % w stosunku do poprzedniego pięciolecia. Potem najwięcej
eksportowaliśmy, rzecz jasna, do Ukrainy (bo bynajmniej nie pomagamy Ukraińcom
wyłącznie z powodów strategicznych i humanitarnych), oraz do... Nepalu i
Ekwadoru. Nam z kolei najwięcej broni sprzedają USA, Korea Południowa i...
Niemcy. W jednej z krytyk, ujawniających negatywy zakupów ministra Błaszczaka w
Korei znalazłem dość przekonywującą uwagę: tysiące czołgów, haubic, samolotów...
OK, kupujemy, stać nas, bo na kredyt, którego spłata obciąży inny rząd. A co z
garażami i hangarami? Te pojazdy i samoloty będą stały pod chmurką? Może na łące
w Baranowie? Kto zarobi na budowie magazynów?
Przyczyny wojen są różne, ale większość z nich jest taka, że
przy racjonalnym myśleniu wszystkich dałoby się uniknąć, a – wydawałoby się – o
wiele wygodniej i taniej byłoby rozwiązywać konflikty przy stole negocjacyjnym.
Ale wojna jest łatwiejsza – do zabicia drugiego człowieka nie trzeba nawet
próbować się dogadać w jakimkolwiek języku i wymieniać jakichkolwiek argumentów:
ultima ratio w tym przypadku zmienia się od naboju 7,62 mm (kałasznikow)
do mającego dwie tony pocisku kindżał lub półtoratonowego tomahawka. Na tym
wszystkim – choć są to argumenty jednorazowego użytku – ktoś zarabia, ktoś
traci. Ten drugi najczęściej traci życie. To jest dość tanie: Rosjanie otrzymują
do podziału ok. 50 tys. rubli (4 tys. zł) za zniszczenie 6-12 osobowej drużyny
żołnierzy ukraińskich. Tanio jak barszcz. I jeszcze o cenie życia i przeżycia:
za roczną wpłatę 200 dolarów w ramach adopcji na odległość dziecko w Afryce ma
na jedzenie, ubranie i szkołę. Rakieta Tomahawk kosztuje milion dolarów. 5000
dzieci. Rakieta Iskander to 3 miliony zielonych. 15 000 dzieci. Czołg Abrams czy
pocisk hipersoniczny Kindżał - 10 milionów. 50 000 dzieci.
Bezradne pytanie, krążące po internecie: dlaczego jesteśmy
gotowi płacić setki miliardów dolarów na poszukiwanie wody na Marsie, a nie
wydajemy ani ułamka tej kwoty na udostępnienie wody spod Sahary, gdzie na
głębokości od kilkuset do kilku tysięcy metrów pod terytorium Egiptu, Libii,
Sudanu i Czadu znajduje się olbrzymi zbiornik słodkiej wody, nazwany Systemem
Wodonośnym Piaskowców Nubijskich, zawierający 150 tys. km3 wody –
siedem razy więcej, niż ma jej Bałtyk? Czemu jej się nie próbuje wydobywać?
Zapewne dlatego, że się nie opłaca: wiercenie kosztuje, Afrykańczycy są biedni i
pokłóceni, a zresztą, niech kupują wodę w butelkach plastikowych, które im
sprzedamy. Nas stać za to na łaziki marsjańskie i na budowę studni, która pomoże
wydobyć wodę o temperaturze 150o C z głębokości 7 tysięcy metrów, co
będzie najgłębszym odwiertem wody na świecie. Dzięki temu uda się ogrzać pewną
liczbę budynków w okolicznych miejscowościach, może też ukrop zostanie
wykorzystany do produkcji prądu. Kosztuje tyle, że prominentni działacze partii
do niedawna rządzącej pękają ze śmiechu – 132 miliony zł. Gdzie to cudo? Na
granicy Bańskiej Niżnej i Szaflar na Podhalu.
Ciekawe, czy za parę miliardów złotych, czyli za cenę
zbudowanej, a następnie zburzonej elektrowni ostrołęckiej kierujący wierceniami
w Szaflarach dr Piotr Długosz, jak już dojedzie do tych siedmiu kilometrów, nie
zbudowałby ujęcia wody pod Saharą? Należała by mu się wtedy pamiątkowa piramida,
wiele razy większa od tej Cheopsowej. Bo jeśli nie on, to kto? Jeśli opłaca się
kopać największą dziurę na świecie dla ogrzania części dwóch gmin, to jak
opłacalna byłaby studnia, ratująca życie setek milionów ludzi w Afryce?
Jeśli się za to nie zabierzemy, czeka nas najsmutniejsza wojna
ludzkości: pierwsze wojny były o ogień, ostatnia będzie o wodę.