Maciej Pinkwart
Mordercy i samobójcy
26 września 2024
Ostatnia (niestety, obawiam się, że nie ostatnia…) powodziowa tragedia w
Środkowej Europie pokazuje, że homocentryczne przeświadczenie o podporządkowaniu
natury ludziom, będącym jakoby panami świata, w realu nie działa. Co więcej,
działać nie może. Choć jest nas dużo – jesteśmy tylko cieniutkim nalotem pleśni
na powierzchni ogromnej Ziemi. A jako gatunek żyjemy tu jak jętki: Ziemia
istnieje jakieś 4,6 miliarda lat, życie zaczęło się tworzyć 3,7 miliarda lat
temu, zaś człowiek, choć to wciąż usiłuje brzmieć dumnie, w najpierwotniejszej
formie pojawił się zapewne 7,2 milionów lat temu. Dziś, co mi miło stwierdzić,
bo byłem jednym z nielicznych, którzy lansowali ten termin, jest ów nasz
pradziadek nazywany Grekopitekiem. Zaś homo sapiens, człowiek rozumny –
choć w zasadzie pora by była na zweryfikowanie tej nazwy – wykształcił się w
toku ewolucji jakieś 300 tysięcy lat temu. Tyle, co nic.
Ale i tak mieliśmy szczęście – w historii Ziemi wielokrotnie bywały dramaty,
kiedy wymierały prawie wszystkie gatunki istot żywych, waliły w nas planetoidy,
wybuchały wulkany, zalewały nas morza, zamrażały lodowce, niweczyły wszystko
trzęsienia ziemi – a my przeżyliśmy. A wystarczyłoby przecież jedno nieostrożne
spotkanie z tygrysem, jedno wpadnięcie do morza, jedno utopienie w lawie tego
kogoś, kto pierwszy zdecydował się na zejście z drzewa i stanięcie na dwóch
nogach – i by nas nie było. Albo w naszym miejscu byłby ktoś zupełnie inny.
Jak wyglądała ta szczęśliwa ewolucja, w trakcie której uderzyła nam woda sodowa
do głowy i zaczęliśmy uważać się za królów stworzenia? Zakładam, że mało kto z
Państwa, podobnie jak ja, zna dokładną swoją – moją – naszą systematykę
przyrodniczą. Proszę bardzo, oto my, ludzie:
Domena: eukarionty, królestwo: zwierzęta, typ: strunowce,
podtyp: kręgowce, gromada: ssaki, podgromada: żyworodne, infragromada:
łożyskowce, nadrząd: euarchonty, rząd: naczelne, podrząd: wyższe naczelne,
infrarząd: małpokształtne, parworząd: małpy wąskonose, nadrodzina:
człekokształtne, rodzina: hominidy, podrodzina: homininae, plemię: hominini,
rodzaj: człowiek, gatunek: człowiek rozumny. Voilà!
Wielu z nas zatrzymało się jednak na etapie euarchontów, bo one tworzą
nadrząd. Bycie w nadrządzie jest celem kilku panów w Polsce, Stanach
Zjednoczonych, Rosji, Chinach, na Węgrzech i w kilkuset innych miejscach na
świecie. Nadrządowcy uważają, że rządzą wszystkim, co jest w zasięgu ręki i jest
słabsze od nich. No i, oczywiście, znają się na wszystkim najlepiej, a każdy kto
jest innego zdania niż oni, jest jakimś podrzędnym łożyskowcem. Nie mówiąc już o
tym, że wszystko, co jest niżej w hierarchii przyrodniczej nie ma nic do
powiedzenia. Inna rzecz, że przeważnie nie umie mówić. To ludzie w swym
egocentryzmie decydują o wycinaniu drzew, także w obszarach chronionych (jak
Puszcza Białowieska, czy rejon Doliny Chochołowskiej), o betonowaniu całych
miast, o przekształcaniu znacznych części kraju w lotniska czy autostrady, o
ujmowaniu małych i wielkich rzek w koryta. Temu ostatniemu akurat trudno się
dziwić: politycy zawsze uważają, że skoro trzymanie się koryta jest ich
immanentną cechą, no to i rzeka będzie się go trzymać…
W partiach prawicowo-populistycznych w zasadzie ogólnoświatową regułą jest
negowanie wszystkich opinii o zmianach klimatycznych, a zwłaszcza o tym, że
zmiany te następują na skutek działalności człowieka. No bo to, że w styczniu
jest minus 20 według nich dowodzi, że żadne ocieplenie klimatu nie ma miejsca. A
w tym, że w lipcu jest plus 40 też nie ma niczego nadzwyczajnego, bo za ich
młodości w Ciechanowie w pewien wtorek było nawet plus 42.
Płaskoziemcy byli zawsze. Było i tak, że na Ziemi byli tylko płaskoziemcy. Ale
nie pamiętam takiego czasu, w którym prymitywizm, nieracjonalność i ogólne
zgłupienie byłoby tak bardzo na topie, jak teraz. To, że w trudnych sytuacjach
szukamy łatwych wytłumaczeń, jest wszechobecne i łatwo zrozumiałe. Ale żyjemy
już jako sapiensi tyle tysiącleci, że powinniśmy zrozumieć, że łatwe to
nie zawsze znaczy prawdziwe. Nie zrozumieliśmy. Sadzenie lasów i ich ochrona
zamiast wycinki, betonu i bruku, niestawianie domów na terenach zalewowych,
perforowana kostka zamiast asfaltowych parkingów, drzewa zamiast pomników… Jedno
drzewo zatrzymuje około 400 litrów wody dziennie. Ile wody zatrzyma pomnik?
Rozsądna ekologia może osłabić negatywne skutki zmian klimatycznych. Nie
zapobiec zmianom, tylko je osłabić.
Bo te, niestety, postępują i chyba nic ich nie cofnie. Jestem jednak jak
najdalszy od uważania, że lasek przyzagrodowy i wytłumaczenie właścicielom lasów
w Chochołowskiej, że wycięcie drzew dziś przyniesie jakiś zysk, ale jutro może
doprowadzić do tego, że ten zysk spłynie z Dunajcem – uratuje nas przed
klęskami. Bynajmniej – trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, uderzenia meteorytów,
pożary lasów i sawann oraz powodzie zdarzały się także w czasach, gdy nie znano
cementu, asfaltu i bruku. Potop jest nie tylko figurą biblijną i nie tylko
metaforyczną: klęski elementarne towarzyszą historii Ziemi od zawsze, może nawet
są istotą jej rozwoju. Potopy trafiły do legend, mitologii i religii we
wszystkich częściach świata. Ale to nie zmienia faktu, że kiedyś dla nas,
istnień poszczególnych, może się zdarzyć o jeden potop za dużo… Co więcej –
dramatyczne powodzie zdarzały się raz na kilkaset, może na kilka tysięcy lat.
Teraz przychodzą kilka razy w ciągu życia jednego pokolenia.
Nie wiem też, czy różnorodność biologiczna wśród roślin i zwierząt jest sprawą
bezwzględnie pożądaną: walka z tzw. gatunkami inwazyjnymi pokazuje, że nie
zawsze. Ale naruszenie delikatnej równowagi biologicznej, ukształtowanej przez
wieki ewolucji, może skończyć się ekologicznym tsunami. Przekonali się o tym
Chińczycy, którzy na zlecenie towarzysza Mao wybili miliard wróbli, które co
roku zmniejszały o wiele ton zbiory zboża, skutkiem czego rozmnożyły się zjadane
przedtem przez wróble larwy szarańczy, które niszczyły zboża wielokrotnie
więcej. Zaczęto więc używać trujących pestycydów, które niszczyły Chińczyków…
Przekonaniu, że człowiek, zbrojny w wiedzę naukową lub częściej tzw. chłopski
rozum może sterować naturą i podporządkowywać sobie przyrodę towarzyszy dość
powszechna opinia, że człowiek jest istotą najwyższą, przeto może, a nawet musi
wykorzystywać Ziemię, rośliny i zwierzęta (czyńcie Ziemię sobie poddaną…)
nie tylko dla zaspokojenia swoich potrzeb życiowych, ale także dla rozrywki i
rozładowywania własnych emocji. Pokłóciłeś się z żoną – obijesz kota, skatujesz
konia, po czym pójdziesz sobie postrzelać do saren. Albo przywiążesz psa do
samochodu i pociągniesz za sobą, aż przestanie żyć. A sąd skaże cię – jak byłego
senatora PIS-u – na symboliczną karę więzienia, którą w swojej łaskawości
zamieni na – nomen omen – elektroniczną obrożę.
Nie jestem zwolennikiem obdarzania zwierząt prawami obywatelskimi, choćby tylko
dlatego, że prawa takie, żeby były akceptowalne, musiałyby być tworzone z
udziałem zainteresowanych, no a na to się nie zanosi. Uważam też, że fakt, iż
pewien pies, nieco skundlony labrador, w 1981 roku pokonując dwóch dwunożnych
konkurentów został wybrany burmistrzem kalifornijskiego miasteczka Sunol –
niczego nie udowadnia, bo mogę się założyć, że sam swojej kandydatury nie
wysunął, a to, że Bosco Ramos sprawował swój urząd przez 13 lat (po czym zdechł,
ale ma tam swój pomnik) świadczy tylko o krótkiej ławce kalifornijskiej
demokracji. W stanie, gdzie gubernatorem przez osiem lat był Terminator T-800
model 101, pies-burmistrz nie powinien dziwić.
Wiemy o lansowaniu przez cesarza Kaligulę jego konia na urząd konsula
rzymskiego, ale koń w końcu mandatu nie otrzymał. O szczegółowych losach
Incitatusa wiemy sporo, ale nie jest to wiedza odnosząca się do praw zwierząt,
tylko do przywilejów pojedynczego konia. A jeden koń, jak wiadomo, wiosny nie
czyni.
Myślistwo, odkąd przestało być metodą na zapewnienie sobie jedzenia, jest
jedynie formą patologicznej rozrywki, odreagowywania kompleksów, próbą powrotu
do czasów, gdy cywilizacja dopiero zaczynała się rozwijać. Niejednokrotnie mówi
się, że to kształtowanie charakterów, przygotowywanie ludzi do ewentualnej
wojny, budowanie solidarności ludzkiej. Aha, akurat… Piękny to charakter, który
skłania do udziału w starciu, w którym jedna strona ma dubeltówkę albo sztucer z
lunetą, a druga kły, poroża, długie skoki czy skrzydła. Albo nic z tych rzeczy.
Proceder ów uczy tylko jednego: że zabijanie jest łatwe, zwłaszcza jeśli zabija
się bezbronnych. To, że czasem zamiast w jelonka myśliwy trafi w kolegę, tych
rozważań nie zmienia, a opór tego środowiska przed obowiązkowymi badaniami
lekarskimi jeszcze bardziej podkreśla patologiczność tej sytuacji.
Słychać, że Polskie Stronnictwo Ludowe (nie mówiąc już o dalej na prawo
usytuowanych środowiskach politycznych) zamierza przywrócić zgodę na udział
dzieci w polowaniach, co rzekomo ma w nich wyrobić męstwo i patriotyzm.
Działacze chcą też wpisania kultury łowieckiej na krajową listę niematerialnego
dziedzictwa kulturowego UNESCO, żądają zgody na polowania z
noktowizorami, z termowizją, przy pomocy broni krótkiej, oraz zezwolenia na
polowanie na żubry, wilki, niedźwiedzie. Z idiotyzmami nie ma co polemizować.
Powszechność procederu legalnego zabijania niczego nie usprawiedliwia ani nie
tłumaczy. Solidarność myśliwych, leśników, rolników i niektórych działaczy też
niczego nie usprawiedliwia, choć wiele wyjaśnia. Przeczytałem, że prezes PSL,
doktor medycyny, wicepremier RP i minister obrony narodowej, ojciec dwóch
córeczek i synka Władysław Kosiniak-Kamysz, także jest myśliwym. Nie chcę w to
wierzyć. No, ale jeśli amatorami zabijania niewinnych jest tylu obrońców życia
poczętego i walczących z genderem mężczyzn w sukienkach, to i „Tygrysek” może
chcieć sobie postrzelać do bezbronnych. W końcu, myśliwi-księża to też grupa
opiniotwórcza i głosodawcza, a stanowisko do zabijania nie bez przyczyny nazywa
się amboną. Warto im się i tutaj podlizać. A zwierzęta? Cóż, dziennie zabija się
podobno 600 dzików, ponad 500 saren i około 300 jeleni, o zwierzętach
futerkowych ani nie wspomnę. W sumie, co to jest…
Bo codziennie zabija się znacznie więcej dostawców schabowych, steków, gulaszu,
filetów i kiełbas. To prawda, że sam jestem mięsożercą. Ale ilu z myśliwych
porzuciłoby swoje gabinety, biurka, plebanie, sklepy i teatry, żeby sobie
pozabijać dla przyjemności miliony krów, świń, kur czy indyków? Czy pracownicy
rzeźni nie powinni również wystąpić do UNESCO ze swoją ofertą? W końcu, ich
urobek jest dla społeczeństwa ważniejszy, niż zabijanko radośnie
wykonywane przez kolegów pana Tygryska i jego samego.
Ale ta filipika jest być może o tyle bez sensu, że jeśli drwale państwowi i
prywatni dalej będą czynić Ziemię sobie poddaną, to lasy wyginą, zwierzęta
uciekną albo zdechną, a potem przyjdzie kolejny potop, który wszystko załatwi na
amen, bo nie będzie już kogo wziąć do arki, a nawet nie będzie drzew na to, żeby
arkę zbudować.