Maciej Pinkwart
Kwestia skali
Ziemia, oglądana z wysokości 11 tysięcy metrów wydaje się piękna i pusta. Ale
leciałem kiedyś nocą awaryjną trasą z Las Palmas do Polski nad Afryką. I
najbardziej rozświetlona była Algieria i Libia. Zaś oglądane w gorący letni
dzień z wysoka Anatolia i niektóre wyspy egejskie wyglądają jak pokryte
śniegiem. Ale to nie śnieg, to biała folia, pokrywająca całe hektary pól, pod
którymi dojrzewają warzywa. Na Krecie, Sardynii czy Rodos całe wyżyny, a nawet
pasma górskie ustrojone są setkami wiatraków, co jest poniekąd kontynuacją
miejscowej tradycji, ale współczesne urządzenia nie mielą zboża na mąkę, tylko
powietrze na prąd. Na wierchach grzbietu górskiego nad wąwozem Samaria i wąwozem
Irini zawzięcie kręci się kilkadziesiąt skrzydeł. A panele fotowoltaiczne
pokrywają nie tylko dachy domów prywatnych, szkół, szpitali i kościołów, ale
także całe ogromne połacie łąk. Nie mam o to żadnych pretensji poza
estetycznymi. Nie ma w tym nic osobistego: na Krecie nie mam ani pola, ani łąki,
ani domu z obórką, a nawet bez, czego trochę żałuję, bo tu bardzo szanują
starców i zamiast zrzucać ich ze Skały Tajgejskiej (o co oskarżano Spartan, co
jest niecną potwarzą: byłem na Tajgecie i nikt mnie nie zrzucił) – dają im
posiedzieć w kafenionie nad szklaneczką raki i pograć w tavli. Ale gdybym miał,
chyba wolałbym, żeby wiatrak stał koło sąsiada, a nie koło mnie, pomidory spod
folii wolałbym z Turcji a nie z Grecji, choć Grecy nie lubią Turków i mają po
temu poważne powody, ale ja lubię, bo nie jestem Grekiem i nawet go nie udaję, a
ze szkoły pamiętam, że Turcy, nie pamiętając nam Wiednia, nie uznali rozbiorów
Polski, a dziś zapewniają nam wakacje tańsze i może atrakcyjniejsze niż gdzie
indziej. Tylko ta kąpiel pięknych pań w burkini… No więc pomidory pod folią wolę
koło Demre, gdzie pochowany został święty Mikołaj, który nigdy nie istniał, ale
ma trzy groby – jeden w Turcji i dwa we Włoszech.
Mały hektarek pod folią koło Grójca może zapewnić i niejednokrotnie zapewniał
dobrobyt niejednej rodzinie, niekiedy nawet dopomagał w dostaniu się na studia
czy w dobrym wyjściu za mąż. No, ale proszę sobie wyobrazić cały powiat
grójecki, 1269 km2, pokryty folią. Nie do przyjęcia, prawda? I
jeszcze ten nie rozkładający się plastik! Tu też widzimy różnicę, powodowaną
przez skalę zjawiska.
Czy jednak w trosce o środowisko dałbym w Grecji pokryć dach domu czy choćby
obórki ogniwami fotowoltaicznymi zamiast strzechą czy dachówką? Jak by to był
jeden, góra dwa domy we wsi to może tak. Ale jakby to były wszystkie domy?
Wątpię. Ogniwko na dachu, podłączone do pomalowanego na czarno baniaka, jak to
jest praktykowane na przykład na Krecie, zapewni nam niewątpliwie tanią i
ekologicznie bezpieczną kąpiel, może nawet pozwoli naładować telefon. Jednak,
żeby uruchomić całą elektrykę w całej wsi, trzeba by zamiast folią pokrywać
pomidory ogniwami. Nie wiem, jak takie pomidory fotowoltaiczne by smakowały i
czy chciałbym je hodować koło domu. Ale, jak wspomniałem, nie mam domu, ani
nawet obórki w Grecji czy zresztą gdziekolwiek.
Kolejną ekologiczną grą pozorów jest narzucane przez Unię Europejską
preferowanie samochodów elektrycznych w miejsce spalinowych. Ten prąd, którym
ładujemy akumulatory elektryka nie pochodzi ani z wiatru, ani ze słońca,
ani z obracania kieratu przez zwierzęta czy innych niewolników, tylko
zwyczajnie, z elektrowni. Elektrycznie jeździmy ciszej, mniej smrodliwie i
modnie, ale nadal górą jest Bełchatów oraz chińskie, brazylijskie i afrykańskie
kopalnie, w których oprócz węgla trzeba do samochodowych akumulatorów dostarczyć
tony surowców strategicznych, a nawet metali rzadkich, w tym neodym i dysproz, o
których do momentu pisania tego felietonu nie wiedziałem, że istnieją i że
miałbym je w swoim aucie, gdybym je miał. Auto, znaczy się.
Afrykańskie dzieci w poszukiwaniu chemicznych skarbów niezbędnych do produkcji
nowoczesnych samochodów fedrują w tym celu nie tylko w kopalniach, ale i na
wysypiskach śmieci. To może i jest recykling, ale zatrutych w ten sposób dzieci
nie da się po latach zrecyklingować, można tylko zrobić nowe. Te nowe trzeba
nakarmić, ubrać, może nawet choć trochę wykształcić, zanim znów się je pośle do
śmietników czy do kopalń. Pewno zaczniemy niebawem budować tysiące samochodów na
słońce, które w listopadzie pozostaną w garażach, lub zostaną porzucone na
szosach jak samotne hulajnogi, albo na wodór, które zamiast spalin będą
produkować H2O, woda może być zużyta do produkcji pomidorów czy
ziemniaków, z których zrobi się C2H5OH, który już dziś
jest poważnym surowcem energetycznym, jeśli nie dla samochodów, to dla
kierowców. Jeżdżącym pod wpływem tego surowca kierowcom policja zabierze
samochody i problem zanieczyszczeń samochodowych sam się rozwiąże. A zatem –
jedna tesla wiosny nie uczyni, a miliony tesli zatrują nas do imentu. Kwestia
skali…
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że jeśli czegoś pilnie nie zrobimy ze zjawiskiem
ocieplenia klimatu, choćby przez rezygnację z energii otrzymywanej z węgla, ropy
i gazu oraz z jedzenia mięsa z farm produkujących wielokrotnie więcej metanu niż
befsztyków i golonek – to góry lodowe odsłonią nie tylko wierzchołki, ale i
fundamenty, Wenecja, Mielno, a nawet Malmö i San
Francisco znikną pod wodą, a moje ukochane Zakopane zmieni nazwę na Zalane, do
czego zresztą od dawna ma predyspozycje. Jednak nie ma się co łudzić – prędzej i
chętniej zalejemy się w trupa, niż zrezygnujemy z własnej woli ze sztufady
wołowej nadziewanej boczusiem i schabowych z ziemniakami i zasmażaną kapustą. To
nie kwestia smaku, tylko tradycji, a poniekąd i liturgii.
Na Krecie, w restauracji nieopodal Balos rekomendowano kilka dni temu nam
jagnięcinę długo pieczoną, w promocji z okazji Święta Zaśnięcia Matki
Bożej (Κοίμηση της Θεοτόκου). A w Maroku na „wielkie święto” Aid El Kabir,
święto ofiarowania, zwane najczęściej po prostu Świętem Barana można
wziąć bezprocentowy (islam nie akceptuje żadnej formy lichwy) kredyt na
zakupienie zwierzątka, w celu osobistego poderżnięcia mu gardła. Parę lat temu,
gdy tam byłem, marokańska telewizja transmitowała moment, kiedy król Muhammad
VI, posiadacz dwóch doktoratów z prawa (na uniwersytetach w Rabacie i w Nicei) i
żony inżynierki-informatyczki osobiście własnym majestatem i ręką wyposażoną w
rytualny nóż na balkonie swojego pałacu zarżnął barana dla większej chwały Boga.
Znielubiłem go wtedy okropnie i bym go wywalił ze znajomych na Facebooku, gdybym
go tam miał. W efekcie mam go gdzie indziej.
Kiedyś synonimem bezpiecznej i taniej energii była energia wodna. Teraz się o
niej w ogóle nie mówi. Może dlatego, że wody jest coraz mniej. Ale im mniej mamy
wody, tym więcej jej zużywamy. Im więcej jej zużywamy, tym bardziej sucho jest
wokół. Im jest bardziej sucho, tym potrzebujemy więcej wody. Na wyspach greckich
nawet w gajach oliwnych prawie wszędzie funkcjonuje sztuczne nawodnienie i pod
drzewami leżą kilometry węży gumowych i plastikowych. Wygląda to ohydnie. Moją
oliwkę na balkonie oczywiście podlewam. Ale gdybym miał ich tysiąc? Na
szczęście, w Nowym Targu mi to nie grozi. Gdziekolwiek indziej też. Ciekawe, jak
oliwki, przeważnie wyglądające jak wysuszone zjawiska reumatologiczne mogły
przetrwać parę tysięcy lat bez nawodnienia?
Kwestia wody najlepiej się uwidacznia na lotnisku. Wnoszę do hali odlotów
opróżnioną w 3/4 małą butelkę mineralnej. Kontrolerzy każą mi ją wyrzucić, bo
stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa lotu. Wyrzucam, przechodzę przez bramkę do
strefy handlu wolnocłowego. Tam kupuję taką samą butelkę wody mineralnej, tylko
pełną i bez kłopotu wnoszę ją na pokład boeinga. Różnica polega na tym, że moja
butelka kosztowała 1,60 zł. Ta kupiona na lotnisku 16 zł. Nie od dziś wiadomo,
że w wielu wypadkach o akceptacji lub nie decyduje kwestia skali.
Zmiany klimatyczne, powodowane przez nasz przemysł, rolnictwo i hodowlę,
energetykę i komunikację mogą doprowadzić i pewno doprowadzą do globalnej
katastrofy. Ale to nieprawda, że zniszczy ona naszą planetę. Ziemia przetrwa,
pewno nawet przetrwa na niej życie. Nie przetrwają tylko ludzie - w skali
planetarnej jeden z najmniej istotnych elementów.