Maciej Pinkwart

Kwestia skali

 22 sierpnia 2024

Ziemia, oglądana z wysokości 11 tysięcy metrów wydaje się piękna i pusta. Ale leciałem kiedyś nocą awaryjną trasą z Las Palmas do Polski nad Afryką. I najbardziej rozświetlona była Algieria i Libia. Zaś oglądane w gorący letni dzień z wysoka Anatolia i niektóre wyspy egejskie wyglądają jak pokryte śniegiem. Ale to nie śnieg, to biała folia, pokrywająca całe hektary pól, pod którymi dojrzewają warzywa. Na Krecie, Sardynii czy Rodos całe wyżyny, a nawet pasma górskie ustrojone są setkami wiatraków, co jest poniekąd kontynuacją miejscowej tradycji, ale współczesne urządzenia nie mielą zboża na mąkę, tylko powietrze na prąd. Na wierchach grzbietu górskiego nad wąwozem Samaria i wąwozem Irini zawzięcie kręci się kilkadziesiąt skrzydeł. A panele fotowoltaiczne pokrywają nie tylko dachy domów prywatnych, szkół, szpitali i kościołów, ale także całe ogromne połacie łąk. Nie mam o to żadnych pretensji poza estetycznymi. Nie ma w tym nic osobistego: na Krecie nie mam ani pola, ani łąki, ani domu z obórką, a nawet bez, czego trochę żałuję, bo tu bardzo szanują starców i zamiast zrzucać ich ze Skały Tajgejskiej (o co oskarżano Spartan, co jest niecną potwarzą: byłem na Tajgecie i nikt mnie nie zrzucił) – dają im posiedzieć w kafenionie nad szklaneczką raki i pograć w tavli. Ale gdybym miał, chyba wolałbym, żeby wiatrak stał koło sąsiada, a nie koło mnie, pomidory spod folii wolałbym z Turcji a nie z Grecji, choć Grecy nie lubią Turków i mają po temu poważne powody, ale ja lubię, bo nie jestem Grekiem i nawet go nie udaję, a ze szkoły pamiętam, że Turcy, nie pamiętając nam Wiednia, nie uznali rozbiorów Polski, a dziś zapewniają nam wakacje tańsze i może atrakcyjniejsze niż gdzie indziej. Tylko ta kąpiel pięknych pań w burkini… No więc pomidory pod folią wolę koło Demre, gdzie pochowany został święty Mikołaj, który nigdy nie istniał, ale ma trzy groby – jeden w Turcji i dwa we Włoszech.

Mały hektarek pod folią koło Grójca może zapewnić i niejednokrotnie zapewniał dobrobyt niejednej rodzinie, niekiedy nawet dopomagał w dostaniu się na studia czy w dobrym wyjściu za mąż. No, ale proszę sobie wyobrazić cały powiat grójecki, 1269 km2, pokryty folią. Nie do przyjęcia, prawda? I jeszcze ten nie rozkładający się plastik! Tu też widzimy różnicę, powodowaną przez skalę zjawiska.

Czy jednak w trosce o środowisko dałbym w Grecji pokryć dach domu czy choćby obórki ogniwami fotowoltaicznymi zamiast strzechą czy dachówką? Jak by to był jeden, góra dwa domy we wsi to może tak. Ale jakby to były wszystkie domy? Wątpię. Ogniwko na dachu, podłączone do pomalowanego na czarno baniaka, jak to jest praktykowane na przykład na Krecie, zapewni nam niewątpliwie tanią i ekologicznie bezpieczną kąpiel, może nawet pozwoli naładować telefon. Jednak, żeby uruchomić całą elektrykę w całej wsi, trzeba by zamiast folią pokrywać pomidory ogniwami. Nie wiem, jak takie pomidory fotowoltaiczne by smakowały i czy chciałbym je hodować koło domu. Ale, jak wspomniałem, nie mam domu, ani nawet obórki w Grecji czy zresztą gdziekolwiek.

Kolejną ekologiczną grą pozorów jest narzucane przez Unię Europejską preferowanie samochodów elektrycznych w miejsce spalinowych. Ten prąd, którym ładujemy akumulatory elektryka nie pochodzi ani z wiatru, ani ze słońca, ani z obracania kieratu przez zwierzęta czy innych niewolników, tylko zwyczajnie, z elektrowni. Elektrycznie jeździmy ciszej, mniej smrodliwie i modnie, ale nadal górą jest Bełchatów oraz chińskie, brazylijskie i afrykańskie kopalnie, w których oprócz węgla trzeba do samochodowych akumulatorów dostarczyć tony surowców strategicznych, a nawet metali rzadkich, w tym neodym i dysproz, o których do momentu pisania tego felietonu nie wiedziałem, że istnieją i że miałbym je w swoim aucie, gdybym je miał. Auto, znaczy się.

Afrykańskie dzieci w poszukiwaniu chemicznych skarbów niezbędnych do produkcji nowoczesnych samochodów fedrują w tym celu nie tylko w kopalniach, ale i na wysypiskach śmieci. To może i jest recykling, ale zatrutych w ten sposób dzieci nie da się po latach zrecyklingować, można tylko zrobić nowe. Te nowe trzeba nakarmić, ubrać, może nawet choć trochę wykształcić, zanim znów się je pośle do śmietników czy do kopalń. Pewno zaczniemy niebawem budować tysiące samochodów na słońce, które w listopadzie pozostaną w garażach, lub zostaną porzucone na szosach jak samotne hulajnogi, albo na wodór, które zamiast spalin będą produkować H2O, woda może być zużyta do produkcji pomidorów czy ziemniaków, z których zrobi się C2H5OH, który już dziś jest poważnym surowcem energetycznym, jeśli nie dla samochodów, to dla kierowców. Jeżdżącym pod wpływem tego surowca kierowcom policja zabierze samochody i problem zanieczyszczeń samochodowych sam się rozwiąże. A zatem – jedna tesla wiosny nie uczyni, a miliony tesli zatrują nas do imentu. Kwestia skali…

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że jeśli czegoś pilnie nie zrobimy ze zjawiskiem ocieplenia klimatu, choćby przez rezygnację z energii otrzymywanej z węgla, ropy i gazu oraz z jedzenia mięsa z farm produkujących wielokrotnie więcej metanu niż befsztyków i golonek – to góry lodowe odsłonią nie tylko wierzchołki, ale i fundamenty, Wenecja, Mielno, a nawet Malmö i San Francisco znikną pod wodą, a moje ukochane Zakopane zmieni nazwę na Zalane, do czego zresztą od dawna ma predyspozycje. Jednak nie ma się co łudzić – prędzej i chętniej zalejemy się w trupa, niż zrezygnujemy z własnej woli ze sztufady wołowej nadziewanej boczusiem i schabowych z ziemniakami i zasmażaną kapustą. To nie kwestia smaku, tylko tradycji, a poniekąd i liturgii.

Na Krecie, w restauracji nieopodal Balos rekomendowano kilka dni temu nam jagnięcinę długo pieczoną, w promocji z okazji Święta Zaśnięcia Matki Bożej (Κοίμηση της Θεοτόκου). A w Maroku na „wielkie święto” Aid El Kabir, święto ofiarowania, zwane najczęściej po prostu Świętem Barana można wziąć bezprocentowy (islam nie akceptuje żadnej formy lichwy) kredyt na zakupienie zwierzątka, w celu osobistego poderżnięcia mu gardła. Parę lat temu, gdy tam byłem, marokańska telewizja transmitowała moment, kiedy król Muhammad VI, posiadacz dwóch doktoratów z prawa (na uniwersytetach w Rabacie i w Nicei) i żony inżynierki-informatyczki osobiście własnym majestatem i ręką wyposażoną w rytualny nóż na balkonie swojego pałacu zarżnął barana dla większej chwały Boga. Znielubiłem go wtedy okropnie i bym go wywalił ze znajomych na Facebooku, gdybym go tam miał. W efekcie mam go gdzie indziej.

Kiedyś synonimem bezpiecznej i taniej energii była energia wodna. Teraz się o niej w ogóle nie mówi. Może dlatego, że wody jest coraz mniej. Ale im mniej mamy wody, tym więcej jej zużywamy. Im więcej jej zużywamy, tym bardziej sucho jest wokół. Im jest bardziej sucho, tym potrzebujemy więcej wody. Na wyspach greckich nawet w gajach oliwnych prawie wszędzie funkcjonuje sztuczne nawodnienie i pod drzewami leżą kilometry węży gumowych i plastikowych. Wygląda to ohydnie. Moją oliwkę na balkonie oczywiście podlewam. Ale gdybym miał ich tysiąc? Na szczęście, w Nowym Targu mi to nie grozi. Gdziekolwiek indziej też. Ciekawe, jak oliwki, przeważnie wyglądające jak wysuszone zjawiska reumatologiczne mogły przetrwać parę tysięcy lat bez nawodnienia?

Kwestia wody najlepiej się uwidacznia na lotnisku. Wnoszę do hali odlotów opróżnioną w 3/4 małą butelkę mineralnej. Kontrolerzy każą mi ją wyrzucić, bo stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa lotu. Wyrzucam, przechodzę przez bramkę do strefy handlu wolnocłowego. Tam kupuję taką samą butelkę wody mineralnej, tylko pełną i bez kłopotu wnoszę ją na pokład boeinga. Różnica polega na tym, że moja butelka kosztowała 1,60 zł. Ta kupiona na lotnisku 16 zł. Nie od dziś wiadomo, że w wielu wypadkach o akceptacji lub nie decyduje kwestia skali.

Zmiany klimatyczne, powodowane przez nasz przemysł, rolnictwo i hodowlę, energetykę i komunikację mogą doprowadzić i pewno doprowadzą do globalnej katastrofy. Ale to nieprawda, że zniszczy ona naszą planetę. Ziemia przetrwa, pewno nawet przetrwa na niej życie. Nie przetrwają tylko ludzie - w skali planetarnej jeden z najmniej istotnych elementów. 

Inne komentarze i recenzje