Maciej Pinkwart
Krucjata ratuszowa i Konstytucja
23 maja 2024
Od kilku dni nie mogę się zdecydować, czy decyzja prezydenta Warszawy o
usunięciu krzyży ze stołecznego ratusza jest rozsądna czy głupia, właściwa czy
kiepska, potrzebna czy szkodliwa. Wszyscy pamiętamy, że w czasie kampanii przed
wyborami do parlamentu deklaracja o rozdziale kościoła od państwa była jedną z
najżywiej oklaskiwanych. Zresztą, o tym rozwodzie ołtarza i tronu mówili wszyscy
z demokratycznej strony barykady: poza KO także, co oczywiste, lewica, ale także
deklaratywni zagorzali katolicy – niedoszły dominikanin Szymon Hołownia z Polski
2050 oraz wierny sługa kościoła i kreujący się na następcę Wincentego Witosa,
Władysław Kosiniak Kamysz. Niepoprawni żartownisie komentowali to tak, że w
czasie kampanii wyborczej w 2005 roku Donald Tusk wziął nawet ślub kościelny,
przeszło ćwierć wieku po cywilnym (być może przez to przegrał wtedy z Lechem
Kaczyńskim), lewicowy prezydent Aleksander Kwaśniewski ochoczo ratyfikował
konkordat z Watykanem, Polska 2050 będzie tak skrupulatnie pracować nad
rozdziałem kościoła od państwa, że stosowny dokument zaaprobuje w swoim
tytułowym 2050 roku, kiedy to w Kościele będą rządzić już wnuki obecnych
członków Episkopatu, zaś Kosiniak-Kamysz musi uzgodnić stosowne zapisy z
obydwiema swoimi żonami.
Po wyborach 15 października 2023 temat sekularyzacji państwa jakoś wymarł.
Trochę jeszcze rezonowała kwestia likwidacji Funduszu Kościelnego i zastąpienia
go dobrowolnym opodatkowaniem wiernych, którzy tym samym deklarowaliby
publicznie (a w każdym razie – na piśmie wobec Urzędu Skarbowego), jaką formację
kościelną wspierają, a zatem – jakiego są wyznania. To, moim zdaniem, jest
sprzeczne z Konstytucją, bo
nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia
swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania (art. 53,
pkt. 7). Kościół Katolicki nie wyrażał sprzeciwu, bo po symulacjach okazało się,
że jeśli dostanie środki z odpisu podatkowego, to będzie to wielokrotnie więcej
pieniędzy, niż z Funduszu. Ale sprzeciwiły się mniejsze wyznania, które byłyby
stratne. No i o likwidacji Funduszu Kościelnego zrobiło się cicho.
Przed 15 października 2023 mówiono wiele o zmianie zasad
nauczania religii. Konstytucja dopuszcza, by działo się to w szkołach.
Dopuszcza, ale nie zobowiązuje do tego:
Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej
może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona
wolność sumienia i religii innych osób.
(art. 53, pkt. 4). Już widzę, jak szkoła w Poroninie wprowadza lekcje religii
dla wiernych mającego od 1997 roku uregulowaną sytuację prawną zakonu braci
zjednoczenia energetycznego, a w liceum w Nowym Targu na świadectwie
znajdują się stopnie z lekcji religii Rodzimowierców Polskich „Ród”,
znajdującego się w wykazie oficjalnych wyznań
polskich MSWiA od stycznia 2024 roku. Związkom tym wróżę w naszym kraju
świetlaną przyszłość. Tymczasem wróćmy do relacji między najliczniejszą religią
a systemem państwowym Polski.
Na powrót religii do salek katechetycznych, oczywiście, nie ma i nie będzie
zgody Episkopatu, bo obecnie wygląda to tak, że to rząd i samorządy płacą
katechetom pensje (2 miliardy złotych rocznie), ale nie mają wpływu ani na dobór
kadry, ani na program nauczania. Godzin religii jest w podstawówce niekiedy
kilkakrotnie więcej, niż historii, geografii, biologii, języków obcych,
informatyki, czy fizyki. Kraj, w którym metafizyka jest obficiej subsydiowana
niż fizyka jest ewenementem w XXI-wiecznej Europie, ale Polska po prostu
realizuje program, ogłoszony kiedyś w Sejmie przez działacza Zjednoczenia
Chrześcijańsko-Narodowego, wicepremiera Henryka Goryszewskiego, który w 1993 r.
stwierdził: Nie jest ważne czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy
w Polsce będzie dobrobyt. Najważniejsze, żeby Polska była katolicka.
Oczywiście Gorycho zyskał wtedy głośny aplauz, typu burnoj
apładismient prachadiaszczyj w awacjiu, wsie wstajut. Religii więc uczy się
w szkołach, a choć nie jest to przedmiot obowiązkowy, to jak dotąd ocena z tego
przedmiotu jest wliczana do średniej i umieszczana na świadectwie. Więc opłaca
się na religię chodzić, bo nikt z religii nie dostaje złych ocen. Inna rzecz, że
kwestia ustalenia czy ocena jest dobra czy niedobra także podlega ocenie: w
szkole, z którą byłem związany, pewna uczennica dostała z religii piątkę, więc
jej matka zrobiła piekielną awanturę, pytając za co, bo przecież
jej córka jest taka pobożna i codziennie się modli, więc należy się jej szóstka.
Nie uwierzycie (kwestia wiary w tym przypadku jest szczególnie ważna!), ale
rodzicielka interweniowała u Jana Pawła II. O ile pamiętam – bezskutecznie, więc
przeniosła dziecko do innej, lepszej szkoły.
Naturalnie, we wszystkich szkołach i we wszystkich klasach nad tablicą wisi
krzyż. Innych symboli religijnych jakoś nie widywałem: ani Gwiazdy Dawida, ani
Półksiężyca Kalifatu, ani Koła Dharmy, ani taoistycznego znaku Yin-Yang, ani
egipskiego znaku Anch. Symbole są ważne, ale są tylko symbolami: pod rozmaitymi
znakami popełniono zapewne równie wiele zbrodni jak bez nich, jakoś też nie
słychać, żeby mając przed oczyma symbol religii, która jak wiadomo jest
wyznacznikiem dobra (Bernard z Clairvaux, w statucie templariuszy: Zabijając
poganina, chrześcijanin może się okryć chwałą, gdyż działa na chwałę Chrystusa),
uczeń stawał się zdolniejszy, lekarz skuteczniejszy, a urzędnik uczciwszy i
mniej opieszały. Ba! Paradowanie wśród tysięcy symboli religijnych nie chroni
paradujących przed pychą, chciwością, nieczystością, zazdrością,
nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu, gniewem i lenistwem. A poza siedmioma
grzechami głównymi – także przed kodeksowymi przestępstwami, takimi jak gwałty,
pedofilia, zabójstwa, złodziejstwa. Czy przed występkami przeciw obyczajom:
pazernością, chamstwem, narkomanią, pijaństwem, wulgarnością. To są (oczywiście,
oczywiście) wyjątki, czarne owce wśród cnotliwych baranków, ale są. Wiadomo, że
ani religie, ani ich symbole, ani kodeksy, ani homilie, ani encykliki, ani
oświadczenia o tym, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy jak dotąd
nie zmieniły świata w oazę szczęśliwości i pokoju, ani nawet w Kukanię, w której
pieczone gołąbki same lecą do gąbki. Nie słychać także, żeby instytucje
utrzymujące z naszych pieniędzy kapelanów (ponad 500 osób, średnia pensja ok.
6000 zł) działały przez to lepiej czy skuteczniej.
Jak to już pisałem gdzie indziej, zupełnie nie przeszkadza mi eksponowanie
symboli religijnych w miejscach publicznych, ani profuzja kościołów w Krakowie,
meczetów w Kairze, synagog w Jerozolimie i cerkwi w Atenach – póki mnie nikt do
nich przemocą nie zaciąga. Nie specjalnie podoba mi się noszenie wielkich
złotych krzyży na owłosionych piersiach rosyjskich gangsterów, choć noszenie
niewielkich krzyżyków między innymi piersiami nie przeszkadza mi w ogóle, w
przeciwieństwie do krzyży tatuowanych w różnych miejscach różnych ciał,
eksponowanych na publicznych plażach. Ale to kwestia estetyki, a nie tolerancji
religijnej czy jej braku. Nie przypuszczam, żeby krzyż w urzędzie skłaniał
petentów do medytacji religijnej, nie sądzę też, żeby brak krzyża przyciągał do
nich ateistów: normalnym ludziom zwiędłym kalafiorem wisi to, co wisi na ścianie
w urzędzie: czy za plecami pana Henia, wydającego im pozwolenie na budowę,
paszport czy kwit za opłacony podatek prezentuje się kalendarz ze zdjęciami
Tatr, tekst rozporządzenia nr 237/23, fotka pani Zosi z pokoju nr 34, makatka z
jeleniem, fotografia George’a Clooneya czy symbol okrucieństwa Rzymian w
pierwszym wieku naszej ery.
Zarządzenie Rafała Trzaskowskiego o nieeksponowaniu symboli religijnych w
urzędach podległych prezydentowi Warszawy ma znaczenie wyłącznie symboliczne,
jako demonstracja tego, że Koalicja Obywatelska, a w każdym razie jej główny
działacz w stolicy poważnie traktuje 25 artykuł Konstytucji, a w szczególności
jego punkt 2: Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują
bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i
filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym. No i
ta swoboda wyrażania została z pewnością według PiS-u i Konfederacji, a może
także innych organizacji naruszona przez Trzaskowskiego, może też w protestach
przeciw temu posunięciu zostać przywołany punkt 5 artykułu 53: Wolność
uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy i tylko
wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku
publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób. Na co
prawnicy mogą odbić piłeczkę w postaci punktu 6: Nikt nie może być zmuszany
do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
Uderzenie krzyżowe (fakt, że w zarządzeniu prezydenta nie ma literalnie
mowy o krzyżach nie ma tu żadnego znaczenia) Rafała Trzaskowskiego jest teraz
gorąco krytykowane także przez ludzi z aktualnej władzy, zarówno z punktu
widzenia światopoglądowego (to, że krytykuje go Hołownia, prawdopodobny przyszły
konkurent w wyścigu prezydenckim, jest aż nadto oczywiste), jak i
praktyczno-politycznego: po cholerę było dawać Kaczyńskiemu taki kij bejsbolowy
do ręki, po co wywoływać krucjatę tuż przed wyborami europejskimi? Przecież
wierzących w Polsce jest znacznie więcej niż tych, którzy głosują na PO!
Przegramy przez te krzyże! A Trzaskowski może się pożegnać z marzeniem o
żyrandolu!
Spokojna głowa. Jeśli Platforma Obywatelska przegra, to prędzej przez
nieudolność swoich kandydatów, cherlawą kampanię i jałowość rozliczeń
Zjednoczonej Prawicy, niż przez to, czy w ratuszu warszawskim (idę o zakład, że
nigdzie indziej ruch lewaka Trzaskowskiego – jak go nazwał prawak
Kaczyński – nie będzie nawet wyartykułowany) prezydent stolicy każe pozdejmować
krzyże i święte obrazki. Notabene, akcesoriów tych podobno już od dawna w
ratuszu nie ma – więc po co to zarządzenie? Tym, jak na cokolwiek zareaguje
teraz czy kiedykolwiek Kaczyński polska polityka powinna już przestać się
przejmować: przecież on podobno już od pół roku nie rządzi w Polsce! A to, że
rozjuszy to jego żelazny elektorat? Niech rozjusza. Elektorat Kaczyńskiego i tak
zagłosuje wedle wskazania swojego Zeusa Gromowładnego. Choćby po stronie
Platformy kandydował sam święty Piotr, oni i tak zagłosują na Obajtka,
Kamińskiego i Wąsika, tak samo jak wybraliby na Miss Polski Beatę Kempę, choćby
konkurowała z nią Julia Wieniawa.
Mnie znacznie bardziej ciekawi to, dla jakich przyczyn Rafał Trzaskowski wydał
takie zarządzenie dopiero teraz, w szóstym roku swojej prezydentury. Przecież
nie po to, żeby zjednać sobie ateistów, czy choćby przeciwników panoszenia się
Kościoła Katolickiego w Polsce. I też nie dlatego, że właśnie takie przekonania
zaczął, nomen omen, wyznawać. I nie dlatego, że chce wywołać jeszcze większą
polaryzację przed czerwcowymi wyborami do władz europejskich, które propagują
neutralność religijną w obiektach publicznych. I nie dlatego, żeby się bardziej
wyraziście odróżnić od Szymona Hołowni.
Ale jednak zastanawiam się, czy ostatnio któryś z doradców prezydenta stolicy
nie przegrał w kółko i krzyżyk lub miał kolizję na jakimś skrzyżowaniu.
Być może PiS teraz powoła w Sejmie podkomisję krzyżową, której przewodniczący
Antoni Macierewicz weźmie Trzaskowskiego w krzyżowy ogień pytań.