Maciej Pinkwart
Niepiękna katastrofa
24 października 2024
To Lenin powiedział, że film jest najważniejszą ze sztuk, po czym w 1919
r. znacjonalizował przemysł filmowy i oddał go w ręce swojej żony, Nadieżdy
Krupskiej (formalnie Państwowym Instytutem Kinematografii kierował filmowiec,
Władimir Gardin). I choć to nie film Sierp i młot Gardina, ani nawet
Pancernik Patiomkin Sergieja Eisensteina doprowadziły do podbicia znacznej
części świata przez ideologię komunistyczną, to nikt nie zaprzeczy, że
kinematografia ma wielki wpływ na sposób postrzegania świata przez widzów.
Wielki – ale w ograniczonym kręgu. Szeroki – ale płytki. I choć dziś w
większości domów ważną częścią dnia (no, może raczej weekendowego wieczoru) jest
rodzinne oglądanie filmów czy modnych seriali, to przecież poglądy kształtują
nam raczej wiadomości telewizyjne o postępowaniu władz niż kolejne odcinki
Gry o tron czy Sukcesji. Zresztą, o ważnych i głośnych
publicystycznie filmach więcej ludzi dyskutuje, krytykuje je bezlitośnie lub
chwali bez umiaru, niż ogląda. Tak było m.in. w sprawie głośnej Zielonej
granicy Agnieszki Holland, filmu tak mocno opartego na realiach, że
traktowano go niemal jak dokument i zarzucano mu, że „tak nie było”. A przecież
był to film fabularny, którego treść wyznaczały narracyjne ramy scenariusza,
wymyślonego i sfilmowanego z udziałem aktorów. Film zatem nie pokazywał
rzeczywistości, tylko był do niej podobny, utrwalał we właściwej sobie formule
to, co w innej formie pokazywały fragmentarycznie migawki reporterskie.
Reagujemy tak i w odniesieniu do filmów, których akcja dzieje się w przeszłości,
choćby nieodległej, co pokazała ostatnio Biała odwaga Marcina Koszałki.
Bywa i odwrotnie: film, całkowicie oparty na fantazji jest tak realistyczny, że
wpływa na zmienianie rzeczywistości na obraz i podobieństwo scenariusza
filmowego. Takim filmem jest m.in. słynny Grek Zorba, którego premiera
odbyła się 60 lat temu. Tak doskonale wymyślona Kreta została zapamiętana przez
miliony widzów na całym świecie – a większość z nich na pewno nie zna prawdziwej
Krety, tylko tę, opisaną w kapitalnej powieści Nikosa Kazantzakisa z 1946 r.
(polski przekład ukazał się dopiero w 1971 roku, kilka lat po premierze filmu) i
pokazanej w filmie Michaela Cacoyannisa, w którym rolę Aleksisa Zorbasa zagrał
Anthony Quinn (tylko nominacja do Oskara). Ale tak się w znacznej mierze stało,
że ludzie, przyjeżdżający na Kretę pod koniec XX i w początkach XXI wieku, a
także dzisiaj – poszukiwali i poszukują tamtej Krety, ludzi i krajobrazów, które
pokazał film. Czy to źle? Nie od dziś wiadomo, że wyobraźnia artystyczna
nierzadko potrafi zdominować rzeczywistość, ba – powoduje, że rzeczywistość
zaczyna dopasowywać się do fantazji.
W 2010 roku po raz pierwszy byłem w Stavros – niewielkiej miejscowości na
półwyspie Akrotiri, na północ od Chani. Pojechaliśmy tam z przyjaciółmi, by
obejrzeć górę Vardies (teraz często nazywaną po prostu Górą Stavros), tę na
której rozegrała się sprokurowana przez Zorbę piękna katastrofa. Było
wczesne popołudnie, ludzi niewielu, góra rzucała cień na plażę, gdzie najpierw
odtańczyliśmy jakieś pokraczne sirtaki, potem się wykąpaliśmy, a na
koniec – poszliśmy na obiad do jednej z kilku restauracji, ozdobionej zdjęciami
Anthony’ego Quinna. Z miejscem nie było kłopotów, jedzenie smaczne, widok na
okolicę sympatyczny. Ale – myśleliśmy – w gruncie rzeczy nic tu nie ma. Plaża
byle jaka, góra Vardies, mająca 340 m owszem, imponująca, ale ileż to innych,
piękniejszych i większych gór ma Kreta! Ludzie, którzy tak jak my przyjeżdżają
do Stavros, szukają tu nie tyle lokalnych atrakcji, tylko swoich wspomnień z
oglądania słynnego filmu. Oczywiście, nic w tym złego, ale też niewiele dobrego
– poza oczywistymi zyskami dla miejscowych przedsiębiorców, właścicieli
restauracji, hoteli czy dzierżawców terenów plażowych.
Kilka lat później byliśmy w Stavros ponownie. Na plaży był taki tłok, że nie
dało się na nią wejść, co nas specjalnie nie zmartwiło, bo było popołudnie,
wracaliśmy z dość forsownej wycieczki do Jaskini Niedźwiedziej i jej okolic, po
prostu chcieliśmy odpocząć i zjeść obiad. Siedliśmy pod tym samym drzewem
tykwowym w tej samej restauracji, obejrzeliśmy te same zdjęcia z filmu,
zrobiliśmy kilka zdjęć góry i tyle. W tym roku, kilka tygodni temu znów
pojechaliśmy do Stavros, odwiedzić stare kąty i znów zjeść obiad. Wioska – bo
Stavros wciąż jest niewielką wsią, w której na stałe mieszka około 500 osób –
leży 14 km od Chani, głównego miasta zachodniej części Krety. Reklamy
miejscowości, eksponujące oczywiście jej związki z Grekiem Zorbą pojawiły
się już dobre kilka kilometrów wcześniej. Znów było wczesne popołudnie. Długo
jeździliśmy po Stavros, szukając i naszej restauracji, i miejsca, gdzie
moglibyśmy zaparkować. W końcu auto stanęło pod inną (albo tamtą, tylko mocno
zmienioną) tawerną, a my poszliśmy się przejść. Elegancka promenada, plaża tylko
częściowo zagospodarowana, ale zatłoczona, Zorby jakby mniej w scenografii. Ale
tłok w restauracji tak duży, że czekając na jedzenie dokładnie przestudiowaliśmy
okoliczną naturalną scenografię, dostrzegając dopiero pierwszy raz wyraźnie
przecież widoczne na zboczu góry Vardies wejście do jaskini Lera (nazwa na cześć
Stefanosa Lery, przywódcy antytureckich powstańców z lat 1821-1833, który miał
swoją kwaterę w tej właśnie jaskini). Historia tego miejsca jest jednak znacznie
dłuższa – już w czasach neolitu było to miejsce koźlonogiego bóstwa Pana, potem
wykorzystywano jaskinię do celów kultowych w czasach rzymskich i bizantyjskich.
A zatem Stavros jako miejsce kultu, od Pana do Aleksisa Zorbasa?
Małe sylwetki turystów, a może speleologów widać przy wejściu do jaskini, w
której powoli znikają. Nie wiem, czy zwiedzają ją całą (we wnętrzu jest kilka
komnat, a nawet podziemne jezioro),
bo zanim na stole pojawią się nasze dania obiadowe, już wychodzą z powrotem na
zewnątrz. A może to inni, podobnie ubrani, którzy właśnie zakończyli
eksplorację?
Nie ma nic złego w tym, że fantazja Michalisa Cacoyannisa, talent Anthony’ego
Quinna i genialna muzyka Mikisa Theodorakisa (którego grób odwiedziliśmy kilka
dni wcześniej na cmentarzu w Galatas, nieopodal naszej Agia Mariny, gdzie
od lat zatrzymujemy się w pensjonacie naszego gazdy Sofoklisa Ktistakisa)
przyciągają do Stavros tłumy ludzi. Trochę szkoda, że wioska traci swój
egzotyczny charakter, stając się terenem coraz to nowych inwestycji,
turystycznych i nie tylko. Bo pod górę Vardies nadciąga nowe zagrożenie,
poniekąd wynikające z lawinowego wzrostu ruchu turystycznego: na dzikiej plaży
Pachia Ammos (nie tej, wiązanej z tańcem sirtaki Zorby i jego szefa,
Basila), gdzie składają jaja żółwie caretta caretta i gdzie rosną piękne
i cudownie pachnące lilie morskie ma powstać oczyszczalnia ścieków, z ujściem
awaryjnym poprowadzonym wprost do morza, a na górze Vardies ma być wybudowanych
kilka hoteli, na co zgodę miał wydać miejscowy samorząd…
Wprost nie chce mi się w to wierzyć, ale pisze mi o tym doskonała znawczyni
Krety, mieszkająca tam co roku przez kilka miesięcy lingwistka i tłumaczka
Katarzyna Juchniewicz-Gajewska, znająca Stavros jak mało kto, przyjaźniąca się
przez wiele lat z Walterem Lassalym, autorem zdjęć do Greka Zorby, który
za swoją pracę przy tym filmie otrzymał Oskara. Lassaly zakochał się w Stavros i
po przejściu na emeryturę w latach 90-tych przez kilkanaście lat mieszkał w
Stavros, a nawet przekazał jednej z restauracji swojego Oskara (restauracja wraz
ze wszystkimi pamiątkami spłonęła w 2012 roku), Lassaly – honorowy obywatel
miasta Chani – zmarł w 2017 roku.
I oto 27 października tego roku Stowarzyszenie Ochrony Środowiska Stavros
organizuje tam ważne wydarzenie kulturalne, pod nieco pompatycznym tytułem „Oda
do Góry”. W programie są występy oryginalnych zespołów tanecznych (pamiętamy, że
ani muzyka Theodorakisa, ani taniec Zorby nie były adaptacjami kreteńskiego
folkloru tanecznego, lecz oryginalnymi utworami, stworzonymi na potrzeby filmu),
prelekcja o tańcach greckich, prezentacja bajki o górze Stavros autorstwa
francuskiej pisarki o kreteńskich korzeniach Joëlle
Lopino, projekcja filmu o życiu i twórczości Waltera Lassally’ego, wykłady o
przyrodzie i historii góry Vardies, a także plenerowa projekcja Greka Zorby,
na plaży pod górą. Wstęp na imprezę bezpłatny.
Wiem, że mało kto jeździ z Polski na Kretę pod koniec października. A szkoda, bo
teraz jest tam pustawo i ciekawie. I warto by wziąć udział w imprezie choćby po
to, żeby dać wyraz naszemu protestowi przeciwko dewastacji tak ważnego miejsca –
które może stać się ofiarą zarówno własnej popularności, jak i niefrasobliwej
polityki miejscowych władz. A w każdym razie, kiedy następnym razem będziecie
państwo w okolicach Chani, warto zajrzeć do Stavros i pomyśleć o tym, w jaki
sposób wielkie dzieło sztuki może zmienić życie realnych ludzi i przekształcić
miejscowość tak, by zaspokajała nasze naturalne potrzeby wejścia choćby na
chwilę do świata fantazji. Niestety, stwarza to realne niebezpieczeństwa
embarras de richesse. My tu w Zakopanem dobrze wiemy, jakie skutki pociąga
za sobą uwiedzenie przez mit. Jednym z nich może być przekształcenie parku
narodowego w lunapark. Co gorsza – dla wielu osób ta zmiana może być zmianą na
korzyść. Słowo „korzyść” jest także w tym kontekście dwuznacznie niebezpieczne.