Maciej Pinkwart

Jelenie równinne

14 listopada 2024

 

Mówi się, że wskutek rozmaitych wydarzeń – jednych gwałtownych, jak uderzenie komety, innych powolnych, jak zmiany klimatyczne, jednych przypadkowych, jak wymarcie ptaka dodo, innych celowych, jak wybicie turów – wyginęło przeszło 90 procent gatunków zwierząt, żyjących kiedyś na Ziemi. Człowiek, mimo że jest głupszy, niż przewiduje instrukcja życia biologicznego, wciąż istnieje, ma się dobrze, a nawet wybiera Donalda Trumpa na prezydenta atomowego mocarstwa. Ludzie nienawidzą – no, w tym miejscu mógłbym postawić kropkę i to by wyjaśniało jeśli nie wszystko, to bardzo dużo – nienawidzą obcych, co jest jakoś tam zrozumiałe, ale i innych, także innego w sobie. Jakie to szczęście dla nas, współczesnych, że na początku rozwoju swego gatunku nie mieli dobrze rozwiniętej samoświadomości! Gdyby mieli, to pramatkę Lucy, albo praszwagra Ringo, którzy zeszli z gałęzi i stanęli na dwóch nogach, czwororęcy kuzyni byliby zatłukli pałkami teleskopowymi za to, że postępują inaczej, niż przódzi. Może zresztą zatłukli – Lucy z Etiopii zginęła nagłą śmiercią, i może nie koniecznie poślizgnąwszy się na skórce od banana. Ale maszerujący na czterech konserwatyści nie zdołali utłuc wszystkich i ewolucja się dokonała, o czym zdaje się nie chcą pamiętać ci, którzy tak głośno i smrodliwie walczą o zachowanie dawnych wartości. Dialektycznie wszystko jest OK, postęp dokonuje się w walce przeciwieństw, a więc skoro istnieją Aleksandra Gajewska i Aleksandra Przegalińska, to muszą istnieć Maria Kurowska i Beata Kempa, skoro istnieje Wanda Traczyk-Stawska, to musi istnieć Robert Bąkiewicz. Ale to boli.

Najpierw zabijaliśmy innych, bo byliśmy głodni. I to jest OK, oni zabijali nas, bo byli głodni. Wyszliśmy na tym korzystniej, bo choć mieliśmy gorsze rogi, kopyta, zęby i muskuły niż mamuty, to mieliśmy sprawniejszy mózg i umiejętność komunikacji. Przez to wyginęły mamuty, a nie my, choć bukmacherzy stawiali 27:1 na mamuty. Tę przewagę umieliśmy wykorzystać do lepszego zabijania i to stanowi naszą cechę gatunkową od plejstocenu do dziś. Potem zaczęliśmy polować nie tylko dla zapełnienia lodówek w jaskiniach, ale też dla przyjemności: O, zobacz, Zocha, jaki jestem dzielny, zabiłem ci misia, daj mi buzi. Podobno są też zwierzęta, które zabijają dla przyjemności lub z chęci dominacji, ale żadne z nich nie ma w parlamencie koła łowieckiego i nie usprawiedliwia swojego barbarzyństwa sadystycznymi cechami swojego Boga, który nakazał im czynić Ziemię poddaną. Inna rzecz, że jak już wybiją wszystko i zniszczą Ziemię, to czy nadal będzie to Ziemia poddana człowiekowi?

Wilka najpierw udomowiliśmy, a w zasadzie pozwoliliśmy mu, żeby się ujaskiniowił sam, pozwalając mu korzystać z resztek z pańskiego stołu, w zamian za co pilnował nam naszych skromnych dobytków i obdarowywał nas pchłami. Teraz naukowcy, pracownicy TPN i służby miejskie mają do nas pretensje, że zwierzęta przychodzą do nas do domów i chcą korzystać z naszych niepotrzebnie kupionych, niewykorzystanych i wyrzuconych do śmieci zasobów.

Nasi parlamentarzyści, księża, uczeni i działacze samorządowi, także inni dobrzy chrześcijanie znudzili się zabijaniem zajęcy, dzików i saren, więc chcieliby postrzelać do czegoś większego i zabiegają o to, żeby mogli sobie pozabijać trochę wilków, żubrów i niedźwiedzi. Turów już nie ma, wybiliśmy je co do sztuki, ale mówi się o tym, że DNA tego zwierzęcia może zostać wykorzystane w krowie (rasy polskiej, oczywiście!), tury się odrodzą jak dinozaury w Parku Jurajskim i działacze PSL będą mogli zrobić efektowny pokot w parafii Władysława Tygryska-Kamysza.

Naukowcy, ekologiści i inni lewacy, tudzież Adam Wajrak i nawiedzeni przez demony wegetarianizmu bezbożnicy załamują ręce, że postępując dalej tak, jak postępujemy możemy doprowadzić do likwidacji, a przynajmniej znacznego ograniczenia różnorodności biologicznej w świecie zwierząt i roślin, co nam też nie posłuży. Nie wiem, po co nam ta różnorodność dziś i jutro, ale wyobrażam sobie, że pojutrze na skutek nierozsądnych decyzji może się tak zdarzyć, że na Ziemi pozostaną jedynie Chińczycy, żywiący się tylko ryżem wielkim jak pomarańcze i zaczipowanymi pekińczykami oraz rdzenni Amerykanie pochodzenia niemieckiego, słoweńskiego i nowotarskiego, wszyscy mieszkający w Trump Towers i wszyscy mający na imię Li.

Na krótszą metę różnorodność biologiczna jest potrzeba po to, że wilki, póki są, zajmują się nadmiarem jeleni, póki są. Jeśli jeleni zabraknie, wilki będą zajmować się nami, jeśli zaś wilków zabraknie, jelenie będą się rozmnażać na Równi Krupowej na oczach dzieci, co już niejednokrotnie się zdarza, mimo że Równię (światowcy mówią Rówień, żeby było bardziej regionalnie, za nimi tak mówią regionaliści, żeby było bardziej światowo co sprawia, że poziom gwary góralskiej zjeżdża na łeb na szyję, jak po rówieni pochyłej) otaczają świątynie, szkoły i punkty gastronomiczne, nad którymi płynie, jak tratwa na Morskim Oku, nawa Urzędu Miejskiego. Oczywiście, różne jelenie na Równi Krupowej pojawiały się od dawna, nie tylko zresztą tam, a ludyczne wykorzystanie jednego z najpiękniejszych miejsc było w historii Zakopanego zasadą. W czasach, gdy bagno występowało w Zakopanem na Równi Krupowej, a nie w siedzibach władzy (Witkiewicz, Bagno, 1903) – chciano Równię zalać i utworzyć na niej jezioro. Przed pierwszą wojną planowano zrobić tu park rozrywki, po pierwszej wojnie – chciano ją rozparcelować i postawić domki dla niezamożnych osób. W latach 20. wybudowano tu dwa stadiony, urządzano zawody narciarskie, wyścigi motocyklowe (także na torze lodowym) oraz gymkhany samochodowe, które to zawody (wyścig z przeszkodami) z czasem przeniesiono na starą zakopiankę. Potem przez kilka sezonów katowano zakopiańczyków i ich gości wystawianymi na świeżym powietrzu, najczęściej w strugach deszczu, tzw. operami górskimi z udziałem góralskich muzyków, tancerzy, pradziadka Krzysztofa Trebuni-Tutki i żywych koni, a nawet husarzy z drewnianymi skrzydłami i piórami z indyków, na Podhalu nazywanych pulkami.

Potem Równia Krupowa stała się znana na całym naszym świecie z powodów sylwestrowych, a w strukturach władz lokalnych pojawiły się trzy frakcje, zwalczające się nawzajem w kwestii nadania Równi imienia: byli to Zenkowcy, Maryliści i Prezydentorianie. W efekcie kłótni władza, grzejąca się w blasku jupiterów telewizyjnej Dwójki, upadła, a jej następcy odesłali kwestie rozrywki na dworzec kolejowy. Równia legła odłogiem, co wykorzystały jelenie, sarny i niekiedy łosie w sweterkach z norweskimi wzorami, powodując liczne protesty tych, którym nie udało się zrobić selfie z jeleniem i tych, którym wygłodniali intruzi wyłudzili ostatnie kanapki, papierosy aromatyczne i przelewy blikiem. Tatrzański Park Narodowy, spod którego kurateli wymknęły się pierwsze zwierzęta (jeszcze przed wyborami z 15 października 2023 będące w ciąży) apeluje, jak dotąd bezskutecznie, by rogaczy nie karmić, nie namawiać na obsceniczne fotki ani nie straszyć zdjęciem dyrektora Szymona Ziobrowskiego. Mówi się też, że w kuluarowych rozmowach z lokalnym kołem łowieckim „Sabała” negocjuje się wystawienie listów żelaznych dla kilku tatrzańskich wilków, które nie zostaną natychmiast odstrzelone w ramach działań na rzecz ochrony przyrody, tylko najpierw zrobią porządek z tym ogrodem zoologicznym na Równi Krupowej, a potem się zobaczy.

I będzie to dobry przykład na konieczność utrzymania różnorodności przyrodniczej między wilkami, jeleniami, zakopiańczykami, turystami i Urzędem Miejskim. Ochrona wilków jest tu na pierwszym planie: tylko wilki mogą bezkarnie uporządkować kwestię jeleni, człowiekowi zrobić tego nie wolno. No i w zasadzie nie wiem, po co nam w Zakopanem te jelenie? Po co nam w ogóle jelenie? Jasne, że do kiełbasy myśliwskiej i do wychodzenia na strzał działaczom PSL i ich towarzyszom od lufy. Ale poza tym?

Żeby nie było, że jestem dogmatycznym przeciwnikiem polowania! Polowałem w życiu na różne rzeczy, kiedyś nawet udało mi się upolować koszulę marki „Wólczanka” w zakopiańskim sklepie Centrali Rybnej przy Krupówkach, ostatnio namierzyłem w moim ulubionym sklepie z potravinami w Łysej nad Dunajcem szklane opakowanie napoju Stará Myslivecká Premium, a jednym z moich ulubionych twórców muzycznych jest XVIII-wieczny kompozytor, nazywany czeskim Mozartem, Josef Mysliveček.

Inne komentarze i recenzje