Maciej Pinkwart
Wychodzenie z bagna
11 kwietnia 2024
Przy okazji przynajmniej kilku poprzednich wyborów
podejrzewaliśmy, że były one niesprawiedliwe: partia rządząca miała swoją
telewizję, która zajmowała się obrzydzaniem opozycji i wychwalaniem pod niebiosa
kandydatów z władz, jedna z upadłych gwiazd wypytywała jednego z kandydatów, co
telewizja może jeszcze zrobić, żeby to on wygrał, za pieniądze podatników
urządzano pikniki wyborcze partii rządzących, nieomal rozsypywano pieniądze z
helikopterów, psując je przy okazji. No, to wiadomo, że musiało się skończyć
tak, że elektorat, dodatkowo skuszony obietnicami kolejnych transferów
finansowych, oraz szczęśliwości za życia i po nim, czwórkami maszerował do urn i
oddawał głosy za tymi, którzy mu wytłumaczyli, że jest tylko jeden kraj,
reprezentowany przez jedną partię, która ma w dodatku nie tylko jedynego, ale
najmądrzejszego na świecie wodza. I na tę partię trzeba głosować, bo inaczej
przyjdzie Tusk i zabrawszy wszystko, odda to wszystko für
Deutschland. Wszystkie przewały finansowe i
personalne, wykrywane przez detektywów opozycji były ukrywane, póki się dało, w
razie większej wpadki zamiatane pod dywan, prokuratura ręcznie sterowana przez
wszechwładnego ministra sprawiedliwości umarzała sprawy przeciwko ludziom
partii, a jeśli jakiś gorliwy śledczy sprawę wszczął, to ukręcano jej łeb
szybciej, nim prokurator generalny zdążył ukarać nadgorliwca, a kiedy już nie
dało się inaczej – pomniejszano znaczenie przekrętów, mówiono, że nie są one
nawet aferkami, a poza tym to za poprzednich ośmiu lat kiedy ONI
rządzili, było o wiele gorzej.
I co? Wybory parlamentarne w październiku 2023 wygrali, ale nie
za bardzo, w efekcie stracili władzę. Stracili telewizję. Stracili część
prokuratur i sądów. Stracili marszałka Sejmu i większość w
Senacie. Wolne media pozostały wolne. Minęło przeszło pół roku i przyszły
wybory samorządowe. Dawna władza, a dziś – opozycja powystawiała kandydatury
wyciągnięte z zakurzonych magazynów, nie mające – zdawało by się – żadnych szans
z konkurencją, w dodatku niektórzy z nich skrzętnie ukrywali swoje związki z
partią do niedawna rządzącą. I co, powtórzmy? PiS wygrał. Niewiele, bo niewiele,
ale nawet te cztery punkty przewagi nad Koalicją Obywatelską są ogromnie ważne
(34,27 % PiS, 30,59 KO). Nie chodzi władzę, bo tej PiS najprawdopodobniej będzie
miał mniej, niż dawniej, jako że gdyby policzyć ewentualne koalicje, PiS, nawet
wspólnie z Konfederacją ma w skali kraju 41,5 procent radnych wojewódzkich.
Koalicja Obywatelska, plus Trzecia Droga, plus Lewica daje razem 51,16 procent.
Oczywiście, ta statystyka jest czysto teoretyczna, bo po pierwsze w różnych
sejmikach rozkład poparcia politycznego będzie różny, po drugie – żeby PiS (z
przystawkami lub bez) pozostał w opozycji – potrzebne jest zawiązywanie
koalicji.
A czy to się uda – nie jest oczywiste, zwłaszcza sądząc po
butnych i złośliwych słowach Szymona Hołowni w przemówieniu powyborczym, który
trzeciodrogowe 14,25 procent określił niebywałym sukcesem Trzeciej Drogi.
Hola, hola, panie marszałku! Ile tego sukcesu jest efektem elokwencji
szefa Polski 2025, która w dalszym ciągu ma w swej nazwie nazwisko marszałka, a
ile tradycji samorządowej Polskiego Stronnictwa Ludowego? A co do sprawowania
władzy – ciekawe, na ile gminni i powiatowi radni PSL będą skłonni współpracować
z Platformą (o Lewicy nawet nie wspominam), o której proboszcz powie, że jest to
pomiot szatana? Czy w zarządzanych przez ludzi PSL GS-ach zabraknie salcesonu do
egzorcyzmowania złodziei od Niemca Tuska?
Dość symptomatyczna jest sytuacja w Rzeszowie, gdzie aktualny
prezydent Konrad Fijołek zdobył poparcie zaledwie 37,91 % wyborców i będzie
musiał walczyć w drugiej turze z PiS-owskim wąsatym wujkiem Waldemarem Szumnym
(24,23 %). A przecież pamiętamy, że jeszcze niedawno w uzupełniających wyborach
na prezydenta Rzeszowa Fijołek wygrał w pierwszej turze, zdobywając 56,51 %
głosów (jego konkurentka z PiS połowę tego). Ale wtedy był popierany przez
wszystkie ugrupowania opozycyjne, a teraz tylko przez Koalicję Obywatelską.
Czyli Fijołka popierano nie dlatego że jest dobry, tylko dlatego, żeby PiS
przegrał. A teraz Fijołek już nie jest dobry? Czy może chodziło o to, żeby
Platforma sobie nie myślała, żeby wykazać, że inne partie mają własną
tożsamość, że nie będzie im Tusk pokazywał, na kogo mają głosować, więc na złość
zagłosują inaczej, a że PiS na tym skorzysta? No, kto wie, PSL już dawno
stwierdził, że kolejne wybory wygra ich koalicjant... Można jednak liczyć na to,
że marszałek Hołownia nie potrzebuje koalicjantów, tylko wyznawców.
I na to właśnie liczy PiS. Że niepohamowane ambicje Szymona
Hołowni, chrześcijańska prawicowość Władysława Kosiniaka-Kamysza i niezborność
Lewicy (od dawna wewnętrznie podzielonej) doprowadzą jeśli nie do całkowitego
rozpadu koalicji rządzącej, to do jeszcze większego spowolnienia jej działań,
jeszcze trudniejszych uzgodnień koalicyjnych, jeszcze gorszych układów „na
dole”, w samorządach. Działacze PiS-u wysokiego szczebla mówią niemal wprost o
jakichś rozmowach z PSL-em na temat utworzenia wspólnej koalicji Polskich Spraw
– kłamią (chyba?), ale zaczyn, co prawda jeszcze nie fermentuje, ale gazy już
wydziela.
OK, ale w tym wywodzie nie o to mi chodzi, nie o
charakterologiczne cechy Tuska, Hołowni, Czarzastego czy Kosiniaka. Nawet nie o
to, że każda partia, a zwłaszcza taka, która jest po uszy umoczona w bagnie
osobistych interesów i interesików, które tak miło się przykrywa kołderką
bogoojczyźnianą, chce zachować albo odzyskać władzę, żeby mieć swoje immunitety,
swoje sądy, prokuratury, służby i policję, no i nasze pieniądze. Chodzi o tych,
którzy jej to umożliwiają.
Przestraszeni prorządowi publicyści zaczynają usprawiedliwiać
samorządowy wynik wyborczy tym, że przez osiem lat PiS-owska telewizja
tak zlasowała mózgi swoich widzów, że siłą rozpędu głosują dalej na PiS, a w
informacje o tym, jak naprawdę wyglądały rządy Kaczyńskiego, nadal nie wierzą.
Nie, nie, kochani, nie oszukujmy siebie i naszych odbiorców. Nie owijając
niczego w bawełnę – ale powściągając język, który chciałby rzucić nie ośmioma,
ale kilkunastoma gwiazdkami – sprawa wygląda w ten sposób, że nie okłamywany,
nie straszony, nie przekupywany, nawet nie specjalnie namawiany elektorat w
zakończonych kilka dni temu wyborach samorządowych w większości poparł Prawo i
Sprawiedliwość. W skali kraju przeszło 15 milionów osób wzięło udział w
wyborach. Jeśli PiS otrzymał poparcie 1/3 osób głosujących, to znaczy, że
poparło go ponad 5 milionów osób. Dużo, czy mało?
Ogromnie dużo, moim zdaniem. Bo przecież – choć wyborcy PiS są
znacznie bardziej zdecydowani, lepiej zorganizowani i zdyscyplinowani, to jednak
cześć z nich na wybory nie poszła. Spośród tych 14 milionów niegłosujących
zapewne jest około 4 milionów zwolenników PiS. Czyli w sumie niewiele się
zmieniło: blisko 10 milionów Polaków bez żadnego przymusu, bez telewizyjnej
hucpy, bez pisowskich obiecanek-cacanek, sami z siebie akceptują władzę, której
sposób i cele działania z dnia na dzień coraz bardziej są ujawniane – i z tego
audytu wychodzi obrazek mocno nieciekawy moralnie, żeby nie powiedzieć -
kodeksowo. Czyli jedna trzecia z nas lubi to, co robiło i jak rządziło PiS. Tę
hucpę, pseudopatriotyczne pustosłowie, posługiwanie się deklaratywnym, a
niekiedy wręcz groteskowym katolicyzmem jak protezą wspólnoty narodowej,
niegospodarność, niekompetencję, aferalność, traktowanie państwa jak prywatną
własność Jarosława Kaczyńskiego. Widać to nam odpowiada, to kochamy i to
jesteśmy gotowi poświadczać własnym głosem.
No, ale czy to naprawdę my?
Jaką rolę w tym wyniku głosowania odegrały protesty tzw.
rolników? I wspierających te działania związkowców, polityków i zwykłych
zadymiarzy? Które to protesty – i to może jeszcze gorsza od wyborczej wiadomość
z ostatnich dni – nadal popiera przeszło 70 procent Polaków... Protestujący są
całkowicie bezkarni i nie ponoszą odpowiedzialności za nic, co robią: palenie
opon, blokowanie publicznych dróg – czyli działanie na szkodę innych osób –
wylewanie gnojówki przed biurami posłów, niszczenie własnych i cudzych płodów
rolnych, włamywanie się do stojących na bocznicach wagonów, obnoszenie haseł
wzywających do nienawiści... Jakoś nie słyszałem, ale czy ktokolwiek został za
to ukarany? Wiem, że ukarany został policjant, któremu jakiś „rolnik” rzucił pod
nogi racę i policjant ją odrzucił. A kto płaci za sprzątanie po „rolnikach”? Pan
płaci, pani płaci, społeczeństwo?
Myślę, że wiele jeszcze przed nami. Że samo usuwanie PiS-owskiej
ośmiornicy, przy nadal widocznej bezkarności, jaką im zapewniają przepisy, a
może zwykły strach i niezgulstwo obecnych władz, potrwa znacznie dłużej, niż
niszczenie państwa przez uwielbianych wodzów narodu. A ile potrwa leczenie stanu
umysłu osób, które nadal uważają, że minione lata były najszczęśliwsze dla
Polski, Partii, Wodza i nas wszystkich? No wiem, ich wszystkich.
Bo ja, niestety nie wierzę w to zapowiadane pojednanie, ani w
to, że po obu stronach tej polsko-polskiej barykady są tacy sami fajni ludzie,
którzy dla nas (i dla nas) chcą tylko dobrze. Niedawno były w prasie smutne
reportaże, przypominające ludobójstwo w Rwandzie. Hutu i Tutsi prawie niczym się
nie różnili: mieszkali w tych samych miejscach, mieli taki sam kolor skóry, żyli
tak samo biednie, mówili tym samym językiem, mieli takie same obyczaje, nawet
prawie wszyscy wyznawali tę sama religię. Nie byli nawet odrębnymi plemionami,
co najwyżej grupami etnicznymi. I w pewnym momencie zorientowali się, że przy
władzy są ONI. A nie oni. Że ONI i oni głosują na różne ugrupowania. I chwycili
za maczety. Około miliona ofiar. Ponad siedem procent populacji.
Oczywiście, jesteśmy narodem cywilizowanym
i krajem unitarnym, nie ma różnych plemion, grupy etniczne stanowią element
tradycyjnego folkloru, są tylko różni politycy i różne poglądy. To, niestety,
czasem wystarczy, żebyśmy jeszcze długo nie byli w stanie wyjść z bagna i
zbudować trwałe podstawy normalnego państwa. Bo, jak pisał w 1903 roku Stanisław
Witkiewicz: na trzęsawiskach nie można budować.