Maciej Pinkwart
Analiza mocy
W kolejnym odcinku smoleńskiady prezes PiS-u odstąpił od
zwyczajnej dla siebie techniki insynuacyjnej, tylko wprost stwierdził, że w
Smoleńsku Putin zamordował jego brata, który Putinowi przeszkadzał, dlatego
musiał zginąć, a pomagał mu Tusk, dążący do osłabienia Polski dla interesu
Niemiec. Co udowodnił Antoni. Dlatego Tuska trzeba obalić, by odzyskać silną
Polskę i silny naród.
Te baliwernie transmitowały na żywo wszystkie ważne polskie
telewizje, przy czym TVN24 tak niefortunnie, że aby wpuścić na antenę
Kaczyńskiego, przerwał wpół zdania wypowiedź Izabelli Saryusz-Skąpskiej, córki
Andrzeja, który zginął w katastrofie. Mówiła mądre, choć nieco przerażające
rzeczy o postępowaniu „Antoniego”, a zamknięcie jej buzi przez dopuszczenie do
głosu osoby, która będąc w opozycji wciąż, zdaje się, rządzi Polską odczułem
szczególnie boleśnie, bo jej ojca znałem osobiście i bardzo lubiłem. A to, że
Kaczyński nadal jest w Polsce najważniejszy, zdaje się nie tylko jemu. Mnie,
niestety też.
Z tej samej, „zamachowej” okazji, goniony przez dziennikarzy
prezes PiS-u wypowiedział się publicznie, że wszyscy, którzy nie wierzą w zamach
w Smoleńsku, to durnie, albo współorganizatorzy zamachu. W zamach, według
sondaży, wierzy 38 procent społeczeństwa, co samo w sobie jest przerażające. Nie
wierzy 39 procent. Pozostali nie wiedzą, w co wierzyć. Wiadomo, że wiara jest –
sorry, powinna być – sprawą indywidualną każdego obywatela. Ale jeśli by przyjąć
za prawdę słowa prezesa, to co najmniej 39 procent Polaków to durnie albo
mordercy prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czyli Jarosław Kaczyński żyje w kraju,
gdzie na wolności znajduje się prawie 14,5 miliona idiotów i morderców.
Przerażające! Teraz już chyba nikt się nie dziwi temu, że Kaczyński się
wszystkiego boi, wszystkich nienawidzi i z taką rzeczywistością, która go
otacza, nie chce mieć nic wspólnego.
Nie tak dawno prezes PiS publicznie nazwał polskiego premiera
niemieckim agentem. Poniósł za to karę: dostał naganę od komisji sejmowej. Nieco
wcześniej publicznie nazwał swoich przeciwników politycznych mordercami jego
brata. Też dostał naganę. Nazywanie kłamcami i złodziejami wszystkich, którzy
mówią inne rzeczy niż on jest działaniem niemal rutynowym, na które nikt nie
zwraca uwagi.
Zwłaszcza wymiar sprawiedliwości.
Za to nawet nie można dostać upomnienia. Ani za chamstwo, za
głupotę, za nieumiejętność posługiwania się językiem polskim, za nazywanie Marka
Twaina Majkiem Tłajnem.
Dawniej wiele osób było oburzonych tym, że PiS-owi, a
szczególnie jego prezesowi wolno więcej niż przedstawicielom innych partii i
politykom innych opcji. Dziś chyba wszyscy pogodzili się z tym, że Kaczyński
stoi ponad prawem, „no bo taki on jest”. Bzdury i ewidentne nieprawdy,
wypowiadane przez działaczy PiS (no i oczywiście Konfederacji) na temat Unii
Europejskiej, przerywania ciąży, polityki zagranicznej, oświaty, nauki i innych
spraw specjalistycznych spotykają się co najwyżej ze wzruszeniem ramion, ironią,
czy usprawiedliwiającym jakoby stwierdzeniem: e, oni tak mówią tylko na użytek
polityki wewnętrznej, żeby zdobyć więcej wyborców.
Tylko?
No to wyobraźmy sobie odwrócenie sytuacji. Że to Tusk, czy
ktokolwiek z obecnie rządzącej koalicji staje przez kamerami wszystkich
telewizji i oskarża Kaczyńskiego o to, że jest agentem – no, powiedzmy –
Mongolii, o to że przyczynił się do śmierci Barbary Blidy, o to że za jego
pozwoleniem czy poleceniem ingerowano podsłuchami w życie przeciwników
politycznych, o zmarnowanie dobrego imienia Polski na arenie międzynarodowej, o
elektrownię w Ostrołęce, o oszustwa finansowe spółki Srebrna, o sprowadzanie
rosyjskiego węgla i ropy co umożliwiło Putinowi zgromadzenie funduszy na wojnę z
Ukrainą, o sprostytuowanie związków państwa z Kościołem Katolickim, o
podjudzanie do ataków na obcokrajowców przy jednoczesnym sprowadzaniu imigrantów
do pracy w firmach kolesiów, o ataki na osoby homoseksualne, co wywoływało
dwuznaczne uśmieszki oponentów, o mizoginiczne ataki na dające w szyję
kobiety, na te panie w rządzie, o lansowanie Daniela „wszystko mogę”
Obajtka, o szaleństwa Majki Skowron i Almayera Macierewicza... I o dziesiątki
innych spraw – i tych, na które spokojnie byłyby paragrafy kodeksu karnego, i
tych, na które są paragrafy kodeksu Boziewicza – gdyby Kaczyński posiadał
zdolność honorową.
Ale ani Tusk, ani nikt psychicznie zrównoważony publicznie
takich oskarżeń nie wysunie, bo im – nam – tego robić nie wolno. Gdy mówimy o
kimś „złodziej” – musimy powiedzieć co, komu i jak ukradł i na podstawie jakich
źródeł to mówimy. Gdy mówimy „kłamstwo” – musimy umieć powiedzieć: „nie jest
tak, tylko tak, bo to i to”. I podać źródło. Gdy oskarżamy kogoś o przestępstwo
kodeksowe, musimy liczyć się z tym, że nas z kolei zapytają: jeśli tak mówisz,
to musisz mieć dowody. A jeśli masz dowody, to dlaczego nie poszedłeś z nimi do
prokuratury? Nie ujawniając przestępstwa – sam stajesz się przestępcą.
Dowolne oskarżenia, dowolne bzdury, dowolne zarzuty wobec
dowolnych osób może prezentować publicznie, z najwyższych trybun tylko Jarosław
Kaczyński i jego ludzie. Przypuszczam, że włos im za to z głowy nie spadnie.
Polskie społeczeństwo już do tego przywykło i uznaje, że niektórzy politycy mają
po prostu żółte papiery i związany z tym immunitet. A zresztą to, co oni
wyprawiają tak fajnie można poprzerabiać na memy i trochę się pośmiać. A śmiech
to zdrowie. Z czego byśmy się śmiali, gdyby nie Kaczyński, Macierewicz, Duda,
Błaszczak, Morawiecki i inni apostołowie wiary w to, że PiS-owi wolno wszystko?
Doprowadziliśmy do tego, że Polska stała się całkiem nieLeharowską Krainą
uśmiechu.
Oczywiście, wszystko można usprawiedliwić tym, że Kaczyński
stracił w Smoleńsku brata bliźniaka, jest z tego powodu nieszczęśliwy i ma zrytą
psychikę, więc wobec takiej straty trzeba mu wybaczyć nawet to, że szuka
możliwie wysoko usytuowanego uzasadnienia tej tragedii. Ale Izabella
Saryusz-Skąpska w Smoleńsku straciła ojca, na którego nie dybał Putin, a który
był co najmniej tak samo kochany przez rodzinę, jak Lech Kaczyński. Barbara
Nowacka została osierocona przez matkę, Izabelę Jarugę-Nowacką – i jej ból,
podobnie jak żałoba po tych, których na miesięcznicach smoleńskich się nie
pamięta, wymaga pamięci, a nie spektaklu. A załoga samolotu, stewardessy,
ochrona? Oni nawet nie byli politykami...
Czy Jarosław Kaczyński naprawdę uważa, że comiesięczne pochody,
msze, przemówienia, schodki, pomniki, mikrofony, kamery i oskarżenia pod adresem
przeciwników politycznych uczynią jego brata większym niż był, a jego pamięć
tylko w ten sposób zostanie utrwalona? Czy on nie widzi, że to właśnie jest
deprecjonowanie Lecha Kaczyńskiego, który widać ani nie był sam z siebie takim
wielkim, ani wartym pamięci, że dopiero jego śmierć, a nawet i nie to – tylko
teatr miesięcznic robi z niego wielkiego człowieka? Żałosne.
Nie, nie żałosne. Podłe. Bo to nie jest comiesięczne pobudzanie
pamięci o ofiarach tragedii, tylko comiesięczne ekscytacje rzekomą wielkością
Jarosława Kaczyńskiego. Widać on dobrze wie, że bez tych spektakli, bez seansów
nienawiści, bez tych hołubców na trumnach PiS dawno odszedłby w polityczny
niebyt. Nasuwa się pytanie: jak długo jeszcze będziemy musieli na to patrzeć?
Jak długo ta agresja bez skutków prawnych będzie na tyle ważna dla mediów, żeby
robiono z tego publiczny spektakl, przerywający inne, może ważniejsze audycje?
Do ilu pokoleń naprzód tragedia smoleńska będzie paliwem politycznym dla
PiS-owskiej, pożal się Boże, prawicy? Jarosław Kaczyński nie ma dzieci, więc
komu w spadku przekaże swoją nienawiść? Błaszczakowi?
Jedną z cech polityki Jarosława Kaczyńskiego było (jest?)
wydobywanie z niebytu lub czwartego szeregu działaczy, menadżerów czy prawników
i dokonywanie odkryć towarzyskich czy politycznych, a następnie powierzanie im
kompetencji zdecydowanie ponad ich stan. Tak oczywiście można „odkryć”
prezydenta, premiera, prezesa sądu konstytucyjnego czy sądu najwyższego,
ministra albo szefa telewizji. Trochę bardziej ryzykowne wydane się towarzyskie
odkrywanie liderów gospodarki. Kiedyś, naśmiewając się – he, he – z nic nie
mogącego Tuska i chwaląc swoje odkrycie towarzyskie, jakim był obrotny,
k...., wójt Pcimia, prezes PiS nazwał go Danielem „wszystko mogę” Obajtkiem.
Zdaje się, że Obajtek już nie wszystko może i pewno niebawem wykaże mu to
prokurator, jeśli jakiś odważny się znajdzie. Ale te kompetencje nadal ma
Jarosław Kaczyński, który uważa – i jak dotąd się nie myli – że może wszystko.
No, może z wyjątkiem dalszego rządzenia Polską. Ale, spokojnie – jeśli nadal
będziemy działać jak dotąd, prędzej będziemy świętować tysięczną miesięcznicę
niż pierwszą rozprawę Kaczyńskiego przed sądem. Casus Grzegorza Brauna pokazuje,
że między publicznie popełnianym przestępstwem, odebraniem immunitetu,
postawieniem prokuratorskich zarzutów a postawieniem przed sądem są takie
przestrzenie czasowe, że wyrok, jeśli zapadnie, będzie kompletnie nieaktualny,
bo poseł Braun po drodze będzie mógł zająć prokuraturę dziesiątkami zupełnie
nowych eventów.
A co w tej dziedzinie może zrobić jeszcze Jarosław „wszystko
mogę” Kaczyński?
Wszystko może.