Maciej Pinkwart
Al Capone
16 maja 2024
Wszyscy wiemy, że niegdysiejszy król amerykańskich gangsterów Al
Capone, oskarżany o największe przestępstwa – morderstwa, napady, wymuszenia,
korupcję, sutenerstwo, handel alkoholem za czasów prohibicji – trafił do pudła
za zaległości podatkowe. Udowadnianie mu innych przestępstw było trudniejsze, bo
zwykle posługiwał się w nich podwładnymi, bądź też całą organizacją przestępczą,
w której rzecz jasna grał pierwsze skrzypce, ale sprawstwo kierownicze
jest trudniejsze do udowodnienia niż brak kwitka potwierdzającego wpłatę
podatku. Przed społeczeństwem można było się pochwalić, że Al siedzi, a że mu
się należała czapa, i to wielokrotnie – było o tyle mniej wygodne do
nagłaśniania, że gangster cieszył się wielką popularnością, jego rodzina
i wojsko obejmowały tysiące osób, którzy koniec końców byli takimi samymi
wyborcami jak porządni ludzie... Po odsiedzeniu ośmiu lat z zasądzonych
jedenastu, Capone zamieszkał jako emeryt w swoim domu na Florydzie, gdzie siedem
lat później zmarł na udar mózgu.
Metody przyszpilania przestępców za byle co, coś małego i
pozornie nieistotnego, a w każdym razie nieproporcjonalnie mniej groźnego niż
to, za co powinno się ich przede wszystkim postawić przed sądem przetrwała do
dzisiaj. Dotyczy to również spraw politycznych. Obserwujemy to od dawna i w
Polsce. Właśnie ostatnio w głośnej sprawie sędziego Szmydta jako delikt, za
który zamierza się go ścigać początkowo podawało się to, że miał kontakty z
radykalnymi kibolami warszawskiej Legii, którzy wywieszali hasła antyukraińskie.
Danielowi Obajtkowi zarzuca się różne rzeczy, ale wytyka głównie to, że wydawał
publiczne pieniądze na botoks, zęby i samolot. Notabene, bardzo mi się podobał
odpór, jaki były prezes Orlenu dawał wobec tych zarzutów: przecież musiał
być dobrze ubrany, dobrze wyglądać i latać dobrym samolotem, żeby mieć poważanie
i sukcesy w biznesie. Od razu przypomniał mi się Albert Einstein (toutes
proportions gardées!), który ubierał się fatalnie, wyglądał okropnie i
jeździł rowerem, a na brak szacunku raczej nie narzekał, zaś sukcesy w biznesie
miał niewątpliwe, o czym świadczy choćby film Oppenheimer. Jarosławowi
Kaczyńskiemu chce się odebrać immunitet poselski nie za to, że rozpirzył polskie
społeczeństwo i kierował tym całym bardakiem, tylko za to, że zrabował czyjś
wieniec, którego szarfa obrażała jego brata. Wieniec wart może 200 złotych...
Bohaterowie narodowi PIS-u i przytulasy pana prezydenta Dudy Mariusz K. i Maciej
W. są teraz oskarżani o to, że głosowali w Sejmie bez uprawnień (i bez reakcji
marszałka...), a nie o zorganizowanie całej sieci nielegalnych działań
podsłuchowych, wykorzystywanie stanowiska dla autopromocji wyborczej i mnóstwo
innych rzeczy. Antoniemu Macierewiczowi zarzuca się zmarnotrawienie ostatnich
paróweczek hrabiego Barry Kenta i zgubienie jakichś mało istotnych dowodów
prokuratorskich, no i wydatkowane iluś tam drobnych milionów na pensje dla
swoich ludzi, ale jakoś cicho o tym, co były minister zrobił w wojsku, wywiadzie
i obronności kraju. I co robił potem, pod parasolem swojego zastępcy, ministra
Błaszczaka i pod rękę z prezesem PiS-u. Zresztą, w odniesieniu do Macierewicza
nikt nawet nie zająknął się o jakimkolwiek zniesieniu immunitetu poselskiego, co
najwyżej spekuluje się o tym, czy w sprawę nie powinien wdać się psychiatra.
A jeśli nawet komuś się ten immunitet zdejmie (co przy obecnym
składzie Sejmu nie będzie trudne, a prezydent tego akurat nie może zawetować),
to też niczego jakby nie zmienia: Grzegorz Braun za swoje antysemickie i
chuligańskie wybryki, niszczenie mienia i inne działania, kolidujące z kodeksem
karnym (ale nie za nawoływanie do nienawiści) na podstawie obszernie
uzasadnionego wniosku prokuratury został pozbawiony immunitetu poselskiego 16
stycznia 2024 roku. I co? I nic. O ile wiadomo, Grzegorz B. chyba nawet nie
został jeszcze przesłuchany, a do sądu nie został skierowany akt oskarżenia. Po
co komu takie mydlenie oczu?
O tym, że szybkość działania wymiaru sprawiedliwości jest
sterowalna, świadczy przypadek Tomasza Szmydta, któremu odebrano immunitet i
wystąpiono o tymczasowe aresztowanie (ciekawe, kto go ma aresztować? KGB
Łukaszenki?) w kilkadziesiąt godzin po tym, jak sam z siebie ustawił się na
celowniku. Mówi się, że grozi mu dożywocie za szpiegostwo. Już, w dwa dni
znaleziono dowody na to, że Szmydt szpiegował? Zostawił w mieszkaniu list
pożegnalny, w którym pisał do polskich służb, na której półeczce są na to
szpiegostwo dowody? Bo zdrada Polski – owszem, to widać w białoruskiej i
rosyjskiej telewizji. Ale to nie to samo co szpiegostwo... Co Szmydt mógł
dostarczyć Łukaszence? Listę swoich kolegów, którzy piją wódkę i kradną
kiełbasę? Dowody na nielegalność działania kolegów z Krajowej Rady Sądownictwa?
Spis argumentów, których polskie władze użyły, by temu i owemu odmówić dostępu
do informacji niejawnych? Autografy Kaczyńskiego i Ziobry? Na dobrą sprawę za
swoją podłość i głupotę Tomasz Szmydt sam się ukarał, podejmując decyzję o
związaniu się do końca życia z ciepłym człowiekiem z Mińska i jego
mlekiem, miodem i samogonem płynącym rajem. Jeśli zaś rzeczywiście był
szpiegiem, to na pewno nie na miarę Kima Philby’ego z MI-6, więc jego wartość –
i wartość jego obecnego życia – jest dla jego mocodawców zagranicznych
niewielka. Inna rzecz, że gdyby sterowany był ze swego środowiska w Polsce – to
wartość jego życia jest odwrotnie proporcjonalna do wartości jego milczenia...
A tak z innej beczki: czy media zupełnie przegapiły jakieś
mandaty czy wezwania do prokuratury i przed sąd za podpalanie opon, rozrzucanie
gnojówki na ulicach i wjeżdżanie traktorami do centrów miast, blokowanie dróg,
przekleństwa antyunijne i deklaracje prorosyjskie, a w każdym razie
antyukraińskie hasła na protestach tzw. rolników i tzw. Solidarności? Jakoś nie
słyszałem. Ale wiem, że gdybym to ja chciał rozpalić we własnym ogródku ognisko,
w którym spaliłbym liście, gałęzie i uschłe kwiaty, a następnie wykorzystał
popiół do ekologicznego zasilenia własnych grządek – bankowo dostałbym mandat, a
może nawet wezwanie do sądu. Nawet jakbym zapalił papierosa w niedozwolonym
miejscu, skończyło by się to interwencją sił porządkowych. Jakbym zaczął kląć w
miejscu publicznym – też. No, chyba, żebym był posłem, prezesem czy rolnikiem.
Nie jestem. Nie mam ogródka, ani grządek, nie palę, nie klnę. No, może czasem –
ale szeptem... Chyba, że oglądam telewizję.
Słyszymy od obecnej ekipy rządzącej, że wszystko robi się
pomału, ale rzetelnie, że jest okropnie dużo takich spraw i że nie można niczego
przyspieszać, że sprawiedliwość nierychliwa, ale dojdzie swego. Może. Tyle, że
teraz to wygląda na parodię sprawiedliwości (nawet nie chcę rozwijać tematu
kompletnie nieudolnych działań w sejmowych komisjach śledczych) i kpiny z prawa:
inne, rzecz jasna, od tego, co robiono przedtem, ale utrwalające w
społeczeństwie przekonanie o tym, że ani prawo, ani sprawiedliwość realnie nie
istnieją, istnieje tylko bezkarne Prawo i Sprawiedliwość, puszczanie oka do
antysemitów i innych polskich swojaków. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że
wejście policji i ABW o szóstej rano do pewnej willi przy ulicy Mickiewicza na
warszawskim Żoliborzu, mogłoby wywołać bunt sporego grona obywateli, którzy w
życiu nie zdobędą się na refleksję na temat tego, co się rozmaitym politykom
należy i za co. Dla nich Kaczyński jest postacią ewangeliczną, podobnie jak
wszyscy jego nominaci. Tę ewangeliczność wypowiedziano w 2015 roku na spotkaniu
z Andrzejem Dudą: Błogosławione łono, które cię nosiło i piersi, które
ssałeś. Ten cytat z Ewangelii Łukasza był na transparencie poprzedzony
inwokacją: Panie Prezydencie! Ale jeśli władza będzie się wciąż bać
reakcji na swoje działania, to może już spokojnie iść do domu. Albo do Brukseli.
Ktoś pomyślał o Mińsku?
Obawiam się, że łamanie prawa i nie karanie za łamanie prawa są
społecznie równie szkodliwe. Gdy niezrozumiałą opieszałość przejawia obecna
władza, która w kampanii wyborczej obiecywała przede wszystkim posprzątanie po
PiS-ie i którą ludzie wybrali dlatego, że chcieli, żeby zapanował porządek
prawny i sprawiedliwie osądzono tych, którzy to prawo łamali – to jest jeszcze
gorzej. Bo za poprzedniej władzy mogłem liczyć na to, że w wyniku wyborów zła
władza zmieni się na dobrą. A na co mam liczyć teraz?
Oczywiście, niewykluczone, że zastosowana zostanie metoda na Ala
Capone, która zresztą w Chicago też czekała na realizację dobrych parę lat. Jest
możliwe, że nowe służby specjalne znajdą jakieś papiery na to, że kot Jarosława
K. miałczał po 22-giej, czym zakłócał ciszę nocną Żoliborza, więc należy się mu
mandat, lub zamiana na odsiadkę. Kotu, oczywiście. Minister Bodnar już szykuje
kuwetę.