Maciej Pinkwart
Minifelietony przedwyborcze
1. Krzyżne.
Zastanawiam się,
czy orędownik
świeckiego
państwa
Szymon Hołownia,
gdy zostanie posłem
- w co nie wątpię,
należy
mu się
to - postawi wniosek o zdjęcie
krzyża
z sali sejmowej oraz z państwowych
urzędów,
szkół,
szpitali itp., i czy jego trzeciodrożny
kumpel, Władysław
Kosiniak-Kamysz poprze ten wniosek? A może
postawi go inny orędownik
świeckości
państwa,
Włodzimierz
Czarzasty, który przez cztery lata swobodnie wicemarszałkował
podkrzyżnie?
Żeby
była
jasność:
nie jestem zwolennikiem burzenia katedr, zaorywania kapliczek przydrożnych
czy denominacji przełęczy
Krzyżne.
Tylko
że
to są
dla mnie elementy kultury i tradycji, a nie symbole ideologicznego zawłaszczania
"świeckiego"
jakoby państwa.
Osobiście
mi to pstryka,
żeby
nie powiedzieć
- wisi, czy to czy owo wisi, ale jak
świeckość
to
świeckość...
Aha, mam
świadomość,
że
wobec ogromu innych, poważniejszych
problemów, rząd
Tuska ani przez sto, ani nawet przez 600 dni nie będzie
się
tym zajmował.
Tak tylko pytam.
2. Serce i wątroba.
Trwa festiwal przedwyborczych przekrętów
i nonsensów, wśród
których niepoślednie
miejsce zajmuje prezentacja haseł
wyborczych, pod którymi poszczególne partie chcą
walczyć
o głosy.
Hasła
te są
mało
trwałe
– i mało
kto pamięta
te, które poprzednio prowadziły
partie i osoby do zwycięstwa
lub klęski.
Mnie dotychczas najbardziej podobało
się
może
nie tyle hasło,
ile slogan wyborczy Rafała
Trzaskowskiego, kiedy to wielkie, zdawałoby
się,
tłumy
krzyczały
„Mamy dość”.
Nie wystarczyło
to do wygranej, bo pan Duda i jego obóz polityczny przejęli
to i zanegowali, wobec czego ponad połowa
elektoratu uwierzyła,
że
PiS nie ma dość,
i powierzyła
panu Dudzie prezydenturę
ponownie, zapewne po to, by jego partia i sterujące
nią
osoby mogły
sobie dołożyć
do skarbczyków to, czego im to tego „dość”
brakowało.
Obawiam się,
że
PiS-owskie skarbczyki są
nie zapełnione
w takim stopniu, jak elewatory i stodoły
polskich rolników i jeszcze do zapełnienia
brakuje im trzeciej kadencji. Inna rzecz,
że
są
osoby, które nigdy nie mają
dość.
Spośród
obecnych sloganów najbardziej podoba mi się
hasło
Lewicy: „Mam serce po lewej”. Jest to zapewne nawiązanie
do powiedzenia Aleksandra Kwaśniewskiego
o tym,
że
on ma serce po lewej stronie, co pokazało,
że
był
to wyjątkowy
prezydent w naszych dziejach. Z tym,
że
od razu przypomina mi się
niezgodne z polityczną
poprawnością
powiedzenie ówczesnego lidera Lewicy Leszka Millera o pewnej działaczce,
że
ma ona mężne
serce w kształtnej
piersi. Serce było
w porządku
i rzeczywiście
ładnie
opakowane, ale po przegranej Lewicy działaczka
pohalsowała
na prawo razem ze swoją
słynną
torebką.
Ja też
mam serce z lewej. Ale wątrobę
po prawej, a o tym już
żadne
hasło
nie mówi...
3. Folklor i Pewex.
Jak rozumieć
wiecowe dekoracje na przedwyborczych spotkaniach PiS, na których za prezesem
zawsze stoją
kobiety (czasem też
mężczyźni)
w strojach regionalnych? Bo
żołnierze,
czołgi,
płoty
białoruskie,
wozy strażackie,
policjanci – to zrozumiałe,
wszystko to mówi jasno wyborcom,
że
za PiS-em stoi siła,
która nie tylko PiS obroni, ale i postraszy opozycję
i jej zwolenników. Ale folklor z dawno zamierzchłych
epok? Antyelitarność
– oczywiste. Przaśność?
Że
polska
wieś
stoi za prezesem murem? I
że
polska wieś
to Koła
Gospodyń
Wiejskich, Janko Muzykant, furman z batem i wieniec na głowie?
Znając
odrealnienie Kaczyńskiego
można
też
sądzić,
że
prezes widzi swoich zwolenników jako ludzi z minionej epoki, w której wizerunek
Polski sprzedawany za granicę
obejmował
sielskie krajobrazy,
żubra
i
żubrówkę,
łowickie
pasiaki, góry i górali oraz towary dostępne
na Zachodzie i w eksporcie wewnętrznym,
znane jako Polish Vodka oraz Polish Cham.
4. Toksyczne rządy.
Gdyby nawet przyjąć,
że
składowiska
toksycznych odpadów, jakich w Polsce są
setki, powstały
za czasów rządów
Platformy, to argumentacja taka w ustach działaczy
PiS-u pokazuje tylko to,
że
przez osiem lat swoich rządów
ludzie Kaczyńskiego
nie potrafili naprawić
tego, co rzekomo spieprzyła
Platforma. Ten argument jest do zastosowania w każdych
okolicznościach,
w których Kaczyński,
Morawiecki i inne dziwadła
będące
przy władzy
mówią
swoich głównych
problemach
alkoholowych, tj. o winach Tuska. Jeśli
po ośmiu
latach ich rządów
jest tak
źle,
że
win Tuska nie udało
się
a. udowodnić
i osądzić,
b. naprawić
tego, w czym Tusk zawinił
– to jest najbardziej przekonującym
dowodem,
że
do rządzenia
Polską
PiS się
kompletnie nie nadaje. Ale jest jeszcze jedna, nieco przerażająca
perspektywa: jeśli
Tusk i jego ludzie zatruli Polskę,
zniszczyli gospodarkę
i zaprzedali nasz kraj obcym potencjom, a PiS niczego z tym nie zrobił,
to oznaczać
może
i to,
że
w ramach walki z opozycją
są
oni gotowi poświęcić
zdrowie i
życie
Polaków, którymi rządzą
w imię
tego, by udowodnić,
że
Tusk jest be, a oni cacy. Naród, którym tak chętnie
wycierają
sobie gęby,
nie ma
żadnego
znaczenia poza tym,
że
płaci
podatki, z których odsysają
lwią
część
dla siebie, a ochłapy
rzucają
swoim posłusznym
entuzjastom.
5. Na granicy jest strażnica.
Film „Zielona granica” obejrzę
niechętnie,
jak większość
filmów Agnieszki Holland, które są
dziełami
z tezą,
a zatem bardziej publicystycznymi, niż
artystycznymi. Ale w państwach
autorytarnych nic nie jest tylko artystyczne. Problem granicy białoruskiej
jest stworzony przez reżimy
po obydwu stronach; smutne,
że
jako instrument wewnętrznej
walki politycznej wykorzystywana jest tragedia ludzi, zmuszonych do emigracji –
przez wojny, głód,
zmiany klimatu. Z całym
szacunkiem do tragedii na zielonej granicy - to jest nic w porównaniu z tym, co
nastąpi
za kilka, najdalej kilkadziesiąt
lat, kiedy to do bogatej i klimatycznie jeszcze bezpiecznej Europy ruszą
nie tysiące
osób, ale dziesiątki
milionów. Nie powstrzymają
ich ani płoty,
ani
żyletkowe
druty kolczaste, ani mniej czy bardziej operetkowe gesty prezesów, premierów,
ministrów, mundurowych siłowników.
Zdaje się,
że
żadna
z partii aspirujących
do rządzenia
Polską
problemu tego nie porusza w programach wyborczych,
świat
też
chowa głowę
w piasek. Nie wchłoniemy
milionów ludzi obcych kulturowo, językowo
i religijnie, zdesperowanych, którzy za
śmiercią
musieli się
oswoić.
Nie powstrzyma ich jeszcze wyższy,
może
pancerny płot,
ani pushbacki – jak nie powstrzymały
dziesiątki
tysięcy
ofiar Morza
Śródziemnego.
I co wtedy? Starczy nam amunicji,
żeby
ich wszystkich wystrzelać?
Może
trzeba dopisać
jeszcze jedno pytanie do pisowskiego referendum: „Czy wyrażasz
zgodę
na zabijanie wszystkich obcych, którzy będą
usiłowali
wtargnąć
do Europy?”
6. Iluzja jedynek i miejsc biorących.
Wciąż
dajemy się
wkręcać
w narrację
wokół
spraw nieistotnych, a odwracających
uwagę
od ważnych.
Tak jak ekscytacja na temat tego, kto w prezencie od Kaczyńskiego,
Tuska, Hołowni,
Kamysza, Czarzastego czy Mentzena dostał
„jedynkę”
i inne „miejsca biorące”
na listach wyborczych. Nie ma czegoś
takiego jak miejsca biorące:
nasza obecna ordynacja wyborcza stanowi,
że
mandaty przypadają
tym, na których zagłosuje
najwięcej
ludzi,
bez względu
na to, na którym miejscu listy byli umieszczeni. O tym, ile mandatów poselskich
przypadnie której partii decyduje suma głosów
oddanych na jej listę,
plus ewentualna premia za pierwsze miejsce w wyścigu
wyborczym (d’Hondt). Ta dążność
do bycia na szczycie listy to z jednej strony próżność
kandydatów, z drugiej – pozostałość
po okresie PRL-u, kiedy to władze
apelowały
o „głosowanie
bez skreśleń”,
skutkiem czego do Sejmu wchodziły
osoby z początku
listy. Dziś
głosowanie
polega na postawieniu krzyżyka
przy nazwisku tylko jednego kandydata, który nam się
podoba. A
że
jest wielu ludzi, którzy na listach zauważa
tylko liderów i postacie znane z telewizji i na nich głosuje
– to nie jest zasada wyborcza, tylko socjotechniczna. Warto głosować
zgodnie z własnymi
preferencjami, a nie na to, co nam narzucają.
Inna rzecz,
że
zgodnie z zasadą
inżyniera
Mamonia z „Rejsu” – ludziom podoba się
to, co najlepiej znają.
No, ale nie musimy być
Mamoniami.
7. Reklamujemy rząd.
Nie ma mowy o równości
wyborczej, bo rząd,
tworzony przez jedną
partię,
jednego wodza i rzekomo w imieniu jednego narodu, dysponuje budżetem
państwa
i używa
go dla swoich potrzeb, także
wyborczych. Naturalnie, robi to w zgodzie z prawem, bo przecież
na czas kampanii rząd
nie przestaje działać,
więc
ma prawo – na przykład
– do dawania setek ogłoszeń
o swojej wspaniałej
działalności
do prasy, radia, telewizji i na uliczne bilbordy. Ciekawe,
że
w takich sytuacjach płaci
nie tylko „swoim” mediom (marszałek
Witek ostatnio dziennikarzy mediów prorządowych
publicznie nazwała
„swoimi” dziennikarzami), ale i tym, które będąc
obiektywnymi, uważane
są
na co dzień
za wrogie, czy „polskojęzyczne”.
A zatem my wszyscy, często
odlegli o lata
świetlne
od popierania rządu,
poprzez powierzenie rządowi
dysponowania pieniędzmi
z naszych podatków, wspieramy ten rząd.
Który postępuje,
naturalnie, w zgodzie z prawem, ale niemoralnie. Ale moralność
ten rząd
identyfikuje tylko z rękami
na kołdrze.
A poza tym Kali się
kłaniać
spoza kurtyny poprawności
politycznej.
8. Nieważność referendalna.
W zapowiedzianym na 15 października referendum pytania mają się nijak do
konstytucyjnej zasady, iż powinny dotyczyć spraw najważniejszych dla państwa. Bo
żadna partia nie zamierza wyprzedawać majątku narodowego w obce ręce (to co
mogli, już wyprzedali, a co do Okęcia, to się zobaczy), ani podnosić wieku
emerytalnego (a szkoda), ani likwidować płotu białoruskiego (niestety, nie
zamierza się też zająć likwidacją przyczyn postawienia płotu), ani przyjmować
tysięcy nielegalnych imigrantów (władze PiS przyjmują setki tysięcy, ale ich
sobie legalizuje). Równie dobrze moglibyśmy głosować na temat tego, czy jesteśmy
za tym, żebyśmy chorowali, starzeli się i umierali. Głosowanie na „nie” tych
problemów nie usunie. Referendum ma mieć charakter plebiscytu popularności i dać
PiS-owi pozór do wykazania, jak wielką legitymację do rządzenia ma od ludzi.
Jeśli w referendum weźmie udział (to znaczy, weźmie kartkę referendalną) więcej
niż 50 % uprawnionych – ich propaganda uzna, że ponad połowa Polaków popiera
PiS. To, jaki procent ludzi rzeczywiście w referendum weźmie udział nie będzie
miało wpływu na realną działalność władz. Trzeba więc odmówić wzięcia udziału w
referendum, kartki nie wziąć i odnotować to na spisie wyborców.
Inna rzecz, że robienie z takiej hucpy wielkiego „halo” też nie ma sensu. Czy
kartkę weźmiemy czy nie, zagłosujemy czy nie – jest wręcz śmiesznie mało istotne
w porównaniu z tym, czy pójdziemy na wybory i w kabinie wyborczej zrobimy to, co
należy zrobić, by przywrócić w Polsce normalność.
9. Partyjność.
Wyborco, jeśli
szukasz partii, która zdobyła
poparcie dzięki
szerokim programom socjalnym, głosiła,
że
jej wielkim sojusznikiem jest Bóg, zwalczała
wcześniejsze
elity i zanim wybudowała
swoje – zabiegała
przede wszystkim o poparcie ludzi najniżej
wykształconych,
partii, w której wszystkie decyzje podejmował
osobiście
przywódca, nieżonaty
mizogin, głoszący
kult wielodzietnej rodziny i namawiający
do rodzenia dzieci za wszelką
cenę,
która podglądała
i podsłuchiwała
na masową
skalę
przeciwników i zwolenników, zwalczała
homoseksualizm, lecz akceptowała
homoseksualistów wśród
swoich, popierała
antysemityzm i rasizm, zdelegalizowała
aborcję,
głosiła
antykomunizm i antyrosyjskość,
a dogadywała
się
z Rosją
nad głowami
innych państw,
za najważniejszy
swój cel uznawała
zbrojenia, uprawiała
propagandę
militarną,
a jej przywódcy chętnie
fotografowali się
z
żołnierzami
i sprzętem
wojskowym, wszystkich obcych traktowała
jak wrogów, a nie popierających
jej współobywateli
uznawała
za zdrajców, wrogów ludu i zaprzańców,
sprawowała
rządy
przy pomocy policji i wojska, budowała
sobie poparcie przy pomocy wszechobecnej propagandy, przede wszystkim poprzez
swoje gazety,
środki
masowego przekazu i podporządkowane
sobie teatry, film i literaturę,
a na wiecach publicznych poprzez wrzask i manifestacyjne chamstwo próbowała
skutecznie zagospodarować
co najniższe
instynkty społeczne
– nie szukaj jej na tegorocznych kartach wyborczych. Ta partia została
zdelegalizowana. Nazywała
się
NSDAP.
10. Tercet egzotyczny.
Powołanie
na listy wyborcze Bogusława
Wołoszańskiego,
Michała
Kołodziejczaka
i Romana Giertycha przyniesie Platformie więcej
szkody niż
pożytku.
Wołoszański
w Piotrkowie nie będzie
żadną
przeciwwagą
dla Macierewicza nie dlatego,
że
redaktor „Sensacji XX Wieku” był
współpracownikiem
SB, ani
że
był
„pieszczochem” reżimowej
telewizji (w czasach, kiedy innej nie było),
ani nawet nie dlatego,
że
w swych programach popełniał
merytoryczne błędy
– tylko dlatego,
że
dla przyszłej
pracy w polityce nie będzie
w niczym przydatny. Kołodziejczak
nie będzie
nowym Lepperem, zresztą
współpraca
z Lepperem dla nikogo nie skończyła
się
dobrze, zwłaszcza
dla niego samego. Ale przede wszystkim Kołodziejczak
gra na siebie, na partykularne interesy swojego
środowiska
(i to dalece nie całego),
a proponowane przezeń
metody zdecydowanie nie pasują
do demokratycznego i liberalnego oblicza Platformy, jakie znamy i chcielibyśmy
popierać.
Mrzonki o tym,
że
rząd
(może
z Kołodziejczakiem
jako ministrem) wprowadzi system kontraktacji i nakaże
handlowcom i klientom kupować
określone
produkty - są
rodem z minionej epoki. Najciekawszy w tym gronie jest Giertych, ale i on zupełnie
się
w wyborach nie przyda, nie dlatego
że
kiedyś
był
katotalibem i okropnym ministrem oświaty,
ale
że
Tusk przedstawił
go tylko jako przeszkadzajkę,
która ma wkurzyć
Kaczyńskiego.
To za mało
jak na polityka, a zapowiedź
tego,
że
teraz Giertych pokaże
jakieś
haki na Kaczyńskiego
jest niewiarygodna: jeśli
coś
wie, to czemu nie ujawnił
tego wcześniej?
Niezgłoszenie
przestępstwa,
jeśli
nie wynika z tajemnicy zawodowej adwokata, jest przestępstwem.
Jeśli
haki mają
charakter moralny – to idziemy w stronę
bagna, jakie było
dotąd
utożsamiane
z tymi, od których Tusk chciałby
i powinien nas uwolnić.
Ale tylko wtedy, gdy on, jego partia i jej program zyskają
nasze poparcie. Rzecz jasna, nieudaną
triplę
można
ominąć
– bo zapewne
żaden
z tych trzech kandydatów realnie do Sejmu się
nie dostanie.
11. Kasztanka i garnitur.
Obecnie rządzący
lekceważą
przyszłość,
nie rozumieją
teraźniejszości,
więc
w
niekończących
się
rekonstrukcjach starają
się
ulepszyć
przeszłość.
W podręcznikach
historii
będziemy
niebawem czytać
o wygranym powstaniu listopadowym i styczniowym, o pokonaniu okupujących
stolicę
Krasnoarmiejców podczas powstania warszawskiego i o działaniach
antykomunistycznej partyzantki pod wodzą
Rajmunda Kaczyńskiego,
ps. Ogień.
Rządzący
Polską
Czyngis-cham oskarżany
jest
często
o to,
że
w swoich koncepcjach politycznych usiłuje
odtworzyć
idee PRL, ale z przeciwnym znakiem, co mu się
nie bardzo udaje, bo nie może
zastąpić
białego
czarnym ktoś,
kto publiczne zapewniał,
że
nie da sobie wmówić,
że
białe
jest
białe,
a czarne jest czarne. Z tego czarnego zrobił
się
Czarnek, a z białego
flaga, którą
się
wywiesza w obliczu przegranej. Ale to nieprawda: współczesna
polityka w wielkiej skali bierze inspiracje nie z PRL-u, tylko z Polski międzywojennej,
próbując
połączyć
Dmowskiego z Piłsudskim.
Dokładniej
– z Dmowskiego bierze na sztandar antyniemieckość
(prorosyjskość
zaś
występuje
jedynie na zapleczu, bo na sztandarach by się
nie przyjęła),
a z Piłsudskiego
marzenie o
miłości
ludu i Kasztankę,
która przy nienajlepszej dykcji myli się
z kaszanką.
Tradycja to wielka wartość,
ale na niej samej nie zbuduje się
przyszłości
narodu, tak jak sam garnitur nie
wygłosi
porywającego
przemówienia.
12. Kodeksy i przykazania.
Jak mało wiary w swoich wiernych ma w Polsce Kościół, jeśli mając jakoby misję
od Boga stara się wymusić na organach państwowych wprowadzenie całkowitego
zakazu aborcji! Podobno 90 procent Polaków to katolicy, więc czemu nie słuchają
swoich pasterzy i nie stosują się do stanowiska kościoła, tylko trzeba ich
przymuszać do określonych zachowań przy pomocy restrykcji kodeksowych? Dlaczego
dwa lata więzienia za aborcję mają przekonywać ludzi bardziej niż perspektywa
wiecznych mąk piekielnych? Czy Kościół i jego wyznawcy w piekło wierzą mniej niż
w celę we Wronkach?
Aborcja jest grzechem, zgoda, i nieszczęściem, pełna zgoda. Czy jest zabójstwem
– nie sądzę. Ale grzechem, nieszczęściem i zabójstwem są bezduszne działania na
granicach, dopuszczające do umierania bezbronnych ludzi, których jedyną winą
jest to, że są inni, głodni i zdesperowani. Ani w postępowaniu kościelnych
hierarchów, ani działaczy Ordo Juris, ani fundamentalistów katolickich z PiS-u
czy Konfederacji nie dostrzegam od lat zorganizowanej kampanii przeciwko
piractwu drogowemu, przemocy domowej, złodziejstwu, oszustwom podatkowym,
bezczelnym kłamstwom i niemoralności w szerokim rozumieniu. Przeciw łamaniu
celibatu, wyłudzeniom finansowym, pogardzie dla innych niż dominujące poglądów i
światopoglądów. Przeciw alkoholizmowi, narkomanii, niezdrowemu ożywianiu się i
mowie nienawiści.
Może Kościół i jego pracownicy w tych kwestiach już się poddali, widząc
nieskuteczność swojego działania oraz powszechne i odwieczne lekceważenie
przepisów, które jakoby otrzymaliśmy od samego Boga na górze Synaj. Gdyby wierni
naprawdę wierzyli w boską moc, nie potrzebne byłyby żadne kodeksy, wystarczyłoby
Dziesięcioro Przykazań. Ale to nie działało już w czasach Mojżesza.
13. Wojenko, wojenko…
Andrzej Stasiuk nazywa obecną sytuację w Polsce wojną domową. I słusznie, bo
teraz już nie chodzi tu tylko o mowę nienawiści: pojedźcie do Gaci koło
Przeworska na wiec wyborczy PiS i obok mężczyzny, trzymającego transparent
„Precz z Tuskiem: Niemcem, złodziejem i kłamcą!” stańcie z transparentem: „Precz
z Kaczyńskim, Ukraińcem, złodziejem i kłamcą!”. Jeśli wyjdziecie z tego żywi i
bez kajdanek na rękach, to tylko dlatego, że was z tym transparentem i tak nie
wpuszczą w ogóle do wsi. A teraz wyobraźmy sobie, że opozycja wygrywa wybory.
Niech nasza wyobraźnia szaleje nadal: Sąd Najwyższy wynik ten uznaje, a
prezydent mianuje Tuska premierem. Który Kapitol jako pierwszy zostanie zdobyty
przez tych, którzy wyniku nie uznają? Czy beneficjenci systemu 500 + i -nastych
emerytur przekują kosy na sztorc? Czy gmachy na Woronicza oddadzą klucze innym
portierom? Czy narodowa akcja leżenia krzyżem przed Sejmem, by do niego nie
wpuścić wrogich posłów będzie przez policję chroniona, czy rozpędzana? Czy
wojsko zachowa neutralność, czy ogłosi pucz z Mariuszem Błaszczakiem na czele?
Jak w takiej sytuacji zachowa się NATO, Rosja i jej przybudówki?
Może więc lepiej, żeby PiS wygrało te wybory, bo to co będzie potem, jest łatwo
przewidywalne, a gadanie o obronie umierającej wolności nikogo w różnych Gaciach
nie obejdzie? A jeśli PiS przegra, będzie prawdziwa wojna domowa, której skutek
jest wysoce niewiadomy, a w dodatku nie wiemy, jak się wobec siebie nawzajem
zachowają wciąż warczące na siebie tygrysy opozycji, której daleko i dziś, i
jutro do miana rządowej koalicji?
Nie liczcie na to. Wystarczy, że na nasz strach przed wojną liczy prawica i jej
wschodni kibice. Trzeba po prostu wygrać na tyle przekonująco, żeby pomysł
marszu na Kapitol z groźnego stał się żałosny. I niech każdy, kto te wybory z
takich czy innych powodów zlekceważy, będzie świadomy, że gdy zimna wojna domowa
zmieni się w gorącą, to on będzie winny.
14. Skąd
się
biorą
emerytury?
Myślę,
że
większość
zwolenników coraz wcześniejszego
przechodzenia na emeryturę
wyobraża
sobie,
że
po prostu będą
coraz krócej pracować,
a coraz dłużej
dostawać
pieniądze
bez pracy i tak jak emeryci z krajów zachodnich mając
wolny czas i pieniądze
„od państwa”
-
będą
kupować
wille na Florydzie czy Wyspach Kanaryjskich, popijać
cocktaile z palemkami, a w wolnych od odpoczynku chwilach zajmować
się
wnukami, fundując
im z emerytury
nowe smartfony i markowe ciuchy. Ale emerytury nie biorą
się
z marzeń
i dobrych chęci,
tylko z ciężkiej
pracy. I to pracy naszej, a nie Państwowej
Wytwórni Papierów
Wartościowych.
Kiedyś
wyliczano je przy pomocy specjalnego współczynnika
w stosunku do zarobków z kolejnych
dziesięciu
lat zatrudnienia, w których pracownik zarabiał
najlepiej. Dziś
jest poniekąd
prościej
(a ja to jeszcze upraszczam): przez
cały
okres zatrudnienia odprowadzają
nam składki
na ZUS, a w momencie
przejścia
na emeryturę
sumę
tych składek
dzieli się
przez liczbę
lat dzielących
nas od statystycznej
długości
życia
w Polsce. A wynik tego ilorazu dzieli się
przez 12 miesięcy.
Potem jeszcze od uzyskanej sumy odlicza się
obowiązkowe
potrącenia
i już
możemy
się
cieszyć
bez pracy comiesięczną
sumką
na koncie. Ale im krócej pracujemy, tym mniej mamy naskładane
w ZUS, i tym
więcej
lat
szczęśliwej
starości
przed nami. Im mniejsza suma w liczniku (suma
składek),
tym mniejszy iloraz. Im
większy
mianownik (liczba lat potencjalnego
przeżycia),
tym mniejszy iloraz. Czyli nasza emerytura. Im krócej pracujemy, tym mniej mamy
na kontach ZUS. W dodatku im mniej ludzi pracuje tym ogólny majątek
państwa
jest mniejszy. A
więc
mniej na oświatę,
obronę
kraju, sport i kulturę,
no i na zdrowie. I mniej szans na długie
życie
na emeryturze.
15. Polexit niepotrzebny.
Opozycja demokratyczna straszy nas tym, że kiedy ofiarujemy (opozycja ofiaruje?)
PiS-owi kolejną kadencję rządów, Kaczyński i jego ludzie wyprowadzą Polskę z
Unii Europejskiej, w imię obrony suwerenności naszego kraju, na którą Unia
jakoby dybie. Przepraszam, a po co mamy się z Unii wydalać? Tylko po to, by źli
– jak to teraz się mówi – brukselscy biurokraci, a głównie Niemcy czy jakaś
Dania, a może i Luksemburg nie mówili po świecie, że PiS jest be? Żeby rządów
prawicy nie krytykowali, bo prezes krytyki nie lubi, więc nie można go
denerwować, niech się prezes cieszy. I żeby nas nie pouczali, a w dodatku nie
udowadniali, że łamiemy przepisy Unii, no i a łamanie przepisów unijnych
skutkuje karami finansowymi, idącymi w miliony euro dziennie.
Spokojna głowa, nie ma się czego bać. Po pierwsze – o krytyce Brukseli można po
prostu nie informować swoich wyborców, a inni nie mają znaczenia. Po drugie –
mogą sobie nas krytykować, mogą żądać od nas powrotu do obowiązującego prawa,
mogą na nas nakładać kary – a my, rząd tysiąclecia, nie zmienimy swojej
polityki, a kar nie będziemy płacić. Potrącą nam z naszych dotacji? Akurat! Już
niebawem Polska stanie się płatnikiem netto, a więc będziemy więcej do Unii
wpłacać niż z niej dostawać. Nie będzie z czego potrącać. A im mniej pieniędzy
będzie płynąć w naszą stronę – tym dla PiS-u lepiej, bo nauczone do brania
czegoś za nic rzesze fanów prezesa poniosą w lud zarzewie antyunijnego buntu.
Polexit? A po co? Wystarczy, że będziemy tę Unię – której częścią jesteśmy – jeszcze gorzej obrażać, jeszcze mniej się z nią dogadywać, jeszcze bardziej na jej temat kłamać. Unijne prawo nie przewiduje możliwości wyrzucenia ze wspólnoty jakiegokolwiek kraju, nawet najbardziej antyunijnego. Będziemy sobie po prostu egzystować gdzieś na peryferiach, kompletnie nieważni i nie szanowani przez innych. Formanie w Unii Europejskiej, praktycznie w azjatyckich tajgach. Nasi sąsiedzi unijni, rzecz jasna mogą wprowadzić tymczasowe kontrole na granicy swoich państw z Polską, praktycznie zamykając nam przed nosem schengenowskie furtki. Ale co to PiS obchodzi? Do Końskich, Torunia i Usnarza paszport potrzebny nie będzie.
16 września 2023
16. Niedziele handlowe.
Bardzo się dziwię, że temat liczby niedziel, w których dozwolony będzie handel
po wyborach stanowi temat agendy programowej ważnych partii politycznych. Czy
każda niedziela ma być handlowa (Koalicja Obywatelska), czy tylko co druga
(Trzecia Droga) - to jest takie istotne dla społeczeństwa? Są kraje (np.
protestancko-muzułmańskie Niemcy, katolicko-muzułmańska Francja) gdzie markety
są w niedziele zamknięte i nikt z tego powodu nie desperuje. Są takie (np.
katolicka Słowacja, prawosławna Grecja) – gdzie są czynne i jakoś tamtejszy
kościół na to specjalnie nie narzeka. We Włoszech oficjalnie sklepy mają być w
niedziele zamknięte, ale są zazwyczaj otwarte. Ja jestem wychowany w ustroju
komunistycznym, gdzie w trosce o zapełnianie kościołów w niedzielę wszystkie
sklepy były zamknięte, i gdy wracałem w święto z wycieczki i w domu nic nie
było, chleb musiałem kupować sobie w restauracji „Jędruś”. Po pierwsze – to jest
tylko kwestia organizacyjna, zarówno ze strony nas, klientów, żeby sobie kupić
co trzeba w sobotni wieczór, albo w niedzielę w mniejszych sklepach, jak i
handlowców: żeby odpowiednio opłacać sprzedających, lub dawać im wolne w zamian
za dyżury niedzielne. Muzea, kina, restauracje czy stacje benzynowe są czynne w
święta i nikt z tego powodu nie strajkuje, nie składa petycji ani nie płacze nad
łamaniem świętości dnia świętego. Bo u nas kwestia niedzielnego handlu nie jest
problemem handlowym, ekonomicznym czy rodzinnym, tylko religijnym. Jeśli
Koalicja po wygranych wyborach uwolni niedzielny handel, niewykluczone, że do
handlu w dni „święte” (W Nowym Targu na jednym z marketów wisi rymowanka: w
dni święte zamknięte) będzie się stosowało klauzulę sumienia.
17. Pociąg do władzy.
Co ciągnie ludzi do władzy? Co sprawia, że tak desperacko chcą zostać posłem,
senatorem, premierem, ministrem, wiceministrem czy wójtem? I to często bez
najmniejszych kwalifikacji, potwierdzonych jakimikolwiek osiągnięciami,
zdobytymi dzięki nauce, pracy, twórczości… Nie chodzi mi nawet o to, że obecnie
rządząca ekipa składa się w znacznej mierze z kompletnych ignorantów, których
umiejętności nie pretendowałyby ich nawet do objęcia stanowiska sprzedawcy w
mięsnym. Dotyczy to, w mniejszym czy większym stopniu także innych partii czy
organizacji. Gdy przychodzi nam na myśl nazwisko jakiegoś znanego polityka,
który może przyciągnąć nasz długopis do kratki koło swego nazwiska na liście
wyborczej, warto zastanowić się nad tym, z czego ów/owa jest znany? Czy z tego,
że jest politykiem, który ma wylatane kilkadziesiąt godzin u Moniki Olejnik,
Roberta Mazurka i Bogdana Rymanowskiego, lub w pyskówkach państwowych mediów,
czy z jakichś jego publikacji, osiągnięć artystycznych, zadziwiających świat
pomysłów, działań społecznych?
Władza… Czy chodzi o pieniądze?
Bynajmniej: minister w rządzie PiS zarabia mniej więcej tyle, co informatyk z
porządnym stażem i sporymi osiągnięciami. Wiceminister ma niewiele więcej niż
pracownik supermarketu. No, ale informatyk musi sporo umieć i znać się na tym co
robi, a w supermarkecie trzeba być w pracy, a nie w telewizji czy na pikniku
wyborczym. Obaj za to nie mają szans na stanowiska w spółce skarbu państwa…
Narkotyk władzy może polegać na
sprawczości, którą ma się na eksponowanym stanowisku. Ale w PiSie jest się po
prostu mechanizmem, działającym na pilota z Nowogrodzkiej. To gdzie jest ta
frajda?
Parę razy w życiu byłem na stanowisku
kierowniczym. Nie cierpiałem tego, bo zamiast czuć euforię z powodu możności
wydawania innym poleceń, czułem przygnębiające poczucie odpowiedzialności. To,
zdaje się, w polityce jak dotąd nie ma miejsca.
18.
Linia Wisły. Jeśli tajny dokument wojskowy, którego fragmenty minister
Błaszczak przedwyborczo pokazuje całemu światu, dowodzi, że linię forsownej
obrony w 2011 roku ustalono na linii Wisły, to po pierwsze – było to 12 lat
temu. Po drugie – to miałaby być ostatnia, a nie pierwsza linia obrony, i to
tylko w myśl jednego ze scenariuszy. Taką linię obrony ustalał nie Tusk, była
ona rozwinięciem strategii planu obronnego z 2009 r., podpisanego przez
prezydenta. Prezydent nazywał się Lech Kaczyński. Strategia na opracowana na
wypadek, gdyby NATO nie zareagowało należycie szybko i przez jakiś czas
musielibyśmy się bronić. Ciekawe, czy dokument Błaszczaka pochodził może z
Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, do którego z polecenia ministra obrony w
2015 roku włamała się żandarmeria wojskowa kierowana przez młodego przyjaciela
Macierewicza, Bartłomieja M.? Na marginesie – mimo wyroku sądowego, uznającego
tę akcję za całkowicie bezprawną, poprzednikowi Błaszczaka włos z głowy nie
spadł. Jak za nic.
Minister Błaszczak zapowiada, że w przeciwieństwie do Tuska rząd PiS będzie
bronił każdego skrawka polskiej ziemi. Przedtem prezydent Joe Biden mówił o
obronie każdego cala terytorium NATO, ale polski minister przedwyborczo właśnie
z NATO wystąpił. Może nasz dzielny obrońca zechciałby się publicznie
wytłumaczyć, dlaczego nie obronił Polski przed rosyjską rakietą, która nad linią
Wisły spokojnie przeleciała i utknęła w lesie pod Bydgoszczą, dwadzieścia
kilometrów na zachód od Wisły. Pan Błaszczak, zdaje się, miał nowogrodzki zakaz
mówienia o tej sprawie i rakieta by spokojnie zardzewiała, gdyby nie to, że
znaleziono ją przypadkiem po 127 dniach od momentu, jak przeleciała przez linię
Wisły. A białoruskie śmigłowce do Wisły nie doleciały, tylko przeleciały przez
granicę, ponaśmiewały się z Polskiego Płotu Narodowego i nie niepokojone przez
leżących zapewne na linii Wisły żołnierzy polskich wróciły do bazy.
Naturalnie, ze wszystkiego można się śmiać. Ale nie powinno się śmiać z tego, co
jest podłe i żałosne.
19. Road to Hell.
Bardzo chciałbym się mylić, ale uważam, że liderzy Trzeciej Drogi właśnie
podpisali wyrok na siebie, a przy okazji na odsunięcie PiS-u od władzy. Decyzją
chyba Hołowni - bo to on w tym związku sprawia wrażenie tygrysa alfa – Polska
2050 Szymona Hołowni (lider nigdy nie zapomina ostatnio, by podawać w mediach
pełną nazwę swojej partii) i PSL nie wezmą udziału w Marszu 1 października, gdyż
uważają go za indywidualną inicjatywę Donalda Tuska i Koalicji Obywatelskiej.
Być może mają rację – ale czy każda indywidualna inicjatywa kogoś innego niż on
sam będzie Hołownię odstręczać od współpracy? I on chce współrządzić Polską?
Przypuszczam, że tym krokiem Trzecia
Druga nie tyle przekracza Rubikon, ile właśnie daje nurka w jego mętne wody i
ląduje pod progiem wyborczym. A oddane na nią głosy zostaną rozdzielone przez
pana d’Hondta między tych, którzy wchodzą do Sejmu. Proporcjonalnie. Już wiecie,
kto wygra wybory?
Nie, nie wiecie. Trzeba, do cholery, machnąć rękę na drogi, prowadzące na manowce, tak żeby tego d’Hondta wykorzystać dla potrzeb demokracji. Po prostu, jeśli głosów oddanych na KO będzie więcej niż na PiS, to premia przypadnie Koalicji. A Lewica, która od inicjatyw Tuska się nie odcina jak turysta Malinowski na wycieczce taternickiej, niech się stara zdobyć jak najwięcej głosów tych, którzy jasno i zdecydowanie chcą świeckiego państwa, wolności dla nauki, prawa do aborcji i normalności w sumieniach. I godziwych, a nie klientelskich stosunków społecznych i pracowniczych. Jeśli jednak Trzecia Droga wejdzie do Sejmu, to raczej trudno mi będzie ją uważać za ugrupowanie współrządzące. Chyba że ambicje panów H. i KK dotyczą tylko foteli ministerialnych. Niewykluczone, że zaproponuje je im Kaczyński.
20 września 2023
20. Antyrosyjska proukraińskość.
Półtora roku temu polska pomoc dla ukraińskich uchodźców zyskała nam miano
najlepszego przyjaciela tego narodu. Dziś nam jakby trochę przeszło, a kwestia
ukraińskiego zboża jest bardziej pretekstem do awantury (choć jest też obrazem
nieudolności działań strony polskiej, a może nawet unijnej) niż jej powodem.
Kilkaset kilometrów dalej na północ na granicy polsko-białoruskiej polskie
służby na rozkaz polskich polityków przy poparciu ze strony wielu Polaków robiły
to co robiły, a czego nie nazwę wobec możliwości zastosowania wobec mnie
procedury karnej. Eksponowana jest nielegalność uchodźców muzułmańskich,
przedzierających się przez lasy i rzeki i życzliwość dla tych prawosławnych,
witanych chlebem i zupą na przejściach granicznych. Kwestie szwindlów wizowych
celowo na razie pomijam.
Mam wrażenie, że nasza spontaniczna pomoc dla Ukrainy wynikała z tego, że na
kraj ten napadła Rosja. Czy gdyby na Ukrainę najechali – przypuśćmy – Węgrzy,
Turcy czy Ormianie, bylibyśmy tak samo empatyczni? Siedzą w nas zarówno ta
antyrosyjskość, opierająca się na wielowiekowych doświadczeniach, jak i echa
federalistycznych koncepcji politycznych Piłsudskiego i projektów wschodnich
Giedroycia, a sprowadzających się do marzeń o odsunięciu Rosji jak najdalej od
naszych granic i naszej polityki. Uważamy, że co złe dla Rosji, to dobre dla
nas, i odwrotnie. Popieraliśmy niepodległość Bałtów, potem Gruzję w jej wojnie
przeciw rosyjskim najeźdźcom (kiedy to Lechowi Kaczyńskiemu nad głową kule
gwizdały po rosyjsku), popieraliśmy bunt Czeczenii, popieraliśmy
usamodzielnianie się postrosyjskiego Kaukazu, popieramy Ukrainę. To rozsądne, a
nawet szlachetne. Ale federacja państw antyrosyjskich nie powstanie, niewiele
też wyniknie z szarpania Rosji za nogawki przez jej sąsiadów. Wojna w Ukrainie
musi się skończyć, ale obawiam się, że nie skończy się bez strat terytorialnych
dla naszych sąsiadów. A potem musimy, niestety, usiąść i zastanowić się nad
wyższością realizmu nad III częścią „Dziadów”.
21 września 2023
21. Instrukcja skutecznego
rządzenia. Naprawdę, niewiele
potrzeba. Trzeba tylko kupić sobie poparcie większości w parlamencie i tyle.
Jasne, że niektórym się to nie podoba, to smutne, jacy są oni wredni i głupi,
ale mogą sobie demonstrować, wychodzić w setkach tysięcy na ulice, ogłaszać
krytykę rządu w swojej prasie, radiu i telewizji, a w razie łatwiejszych do
zdefiniowania deliktów prawnych – zgłaszać przestępstwa na policję i żądać
wszczęcia postępowania prokuratorskiego, zaś w przypadku naruszeń dóbr
osobistych – wszczynać sprawy z powództwa prywatnego. I co? I nic. Nie trzeba
nikogo z protestujących zamykać do więzień, ani przetrzymywać w aresztach, nawet
nie konieczne jest – choć z nadgorliwości wobec władzy się zdarza – wysyłanie na
demonstrujące kobiety zomowców z pałkami teleskopowymi i ormowców z gazem
łzawiącym. Wystarczy ich zlekceważyć. Podemonstrują – i pójdą do domów oglądać
„Szkło Kontaktowe”. Powrzeszczą – aż zachrypną. Pomalują na tekturkach dowcipne,
albo wulgarne hasła – ale kiedyś je będą musieli schować i tylko Michał Rusinek
napisze o tym kolejną książkę. Władza od tego się nie załamie, bo władza
przełączy sobie telewizję na rodeo albo TVP Historia i wszystkie protesty
znikną. Sprawy zgłoszone do prokuratury zostaną umorzone z powodu
niestwierdzenia przestępstwa lub znikomej szkodliwości czynu, a jak nawet trafią
do sądu i ten orzeknie wobec rządzących jakąś karę – to wystarczy, tak jak
prezes, wyroku takiego nie uznać, nawet się od niego nie odwołując, po prostu go
nie wykonać. Kiedy pan zgodnie z wyrokiem sądu przeprosi posła Nitrasa?
– pytali dziennikarze Ryszarda Terleckiego. Nigdy – odpowiedziały plecy
marszałka, Roma locuta, causa finita. Mamy przecież demokrację, każdy z
przedstawicieli władzy może sobie dowolnie lekceważyć dowolny sąd. I gra gitara,
a demokracja szaleje. Żadnej opresji nie ma, a porządek panuje w Warszawie.
22 września 2023
22. Odklejka. O
kompletnym odklejeniu się Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi od rzeczywistości
świadczy decyzja o próbie zmuszenia do emitowania w kinach spotu, dającego
„odpór” filmowi „Zielona granica”. Kina w Polsce są przeważnie prywatne i o
repertuarze decyduje właściciel, który kieruje się głównie chęcią zysku. Film
Agnieszki Holland zwłaszcza po niebywałej akcji promocyjnej, jaką zafundował mu
rząd, spełnia wszystkie nadzieje komercyjne. Do emisji spotu nikt właściciela
kina nie zmusi, ale jest taka szansa, że zostanie on puszczony dla podgrzania
atmosfery. Naturalnie, PiS może sobie do upojenia puszczać dowolne bąki w swoich
mediach, tylko że tam odbiorcami są ludzie, którzy raczej na „Zieloną granicę” i
tak się nie wybierali, więc będzie to kolejna PiS-owska zupełnie nietrafiona
inwestycja. Znacznie ważniejsze – choć nie sądzę, żeby w jakikolwiek sposób
skuteczne – są słowa prezesa PiS w jego oświadczeniu dla prasy, gdzie po
zaliczeniu Agnieszki Holland i jej entuzjastów do Komunistycznej Partii Polski
stwierdził, że każdy kto nie potępi tego filmu, zapisuje się do strony
antypolskiej, czyli do tych, którzy chcą z naszego kraju zrobić kondominium
naszych sąsiadów, a Polaków zmienić z obywateli w podporządkowaną ludność. A
więc dla zaspokojenia Kaczyńskiego nie wystarczy filmu nie oglądać, ani nie
chwalić – trzeba go potępić. To już było, tego za komuny wymagali od ludzi
polityczni komisarze kultury.
To, że Kaczyński i niemal wszyscy ci, którzy „Zieloną granicę” hejtują filmu nie
widzieli ma mniejsze znaczenie niż to, że z tych słów i całej tej kampanii
wyziera maska kryptokomuny, choć w czasach PRL-u starano się artystów raczej
kupić niż niszczyć. Ale nawet gdyby PiS wygrało kolejną kadencję i starało się
domknąć zmianę ustroju na całkowicie poststalinowski, w myśl idei
jedności moralno-politycznej narodu – to mu się to nie uda. Od czasów Władysława
Gomułki i Zenona Kliszki sporo się zmieniło, a na replikę reżimu Kimów w środku
Europy żaden żałosny liliputin nie ma co liczyć.
23 września 2023
23. Armia maruderów.
Mówi się, że nie wiadomo, kto na finiszu będzie pierwszy, KO czy PiS, ale tak
naprawdę wygra ta partia, która zajmie trzecie miejsce i stanie się koalicjantem
zwycięzcy, bo bez koalicji rządy nie będą możliwe. Zapewne tak będzie, ale dla
mnie do zwycięstwa w największym stopniu przyczynią się ci, którzy dziś chcą
głosować, ale jeszcze nie wiedzą, na kogo, a ich uczucia są jak wariacje b-moll
Szymanowskiego: temat jest znany (żeby nie zabrali, ani 800 plus, ani
dodatkowych emerytur, ale też ani wolności słowa, ani demokracji), ale co chwila
inaczej brzmią jego przetworzenia. Nie wierzę w możliwość urwania Zjednoczonej
Prawicy kogokolwiek z tych, którzy stanowią jej podstawowy elektorat: wiem już z
doświadczenia, że żadne racjonalne, ekonomiczne czy moralne argumenty nie
przekonają nikogo z nich do zmiany barw klubowych, bo to kwestia wyborów nie
politycznych, tylko wyznania wiary. Liderzy Trzeciej Drogi co prawda mamią
siebie i nas, że i w PiS-ie są przecież mądrzy i uczciwi ludzie, którzy się
trochę gubią w meandrach argumentacji i gramatyki swojego wodza, więc może go
opuszczą, ale na pewno nie zagłosują na Tuska, który ich okradł, sprzedał Polskę
Niemcom, Ruskom i Murzynom i w dodatku ma taką emeryturę, jakiej nie ma nawet
sam prezes. Więc Hołownia i Kosiniak-Kamysz owemu nadłamanemu członkowi PiS
proponują swoje mli-mli: żadnych radykalizmów, prawa człowieka po referendum, w
imię ojca, syna i Wincentego Witosa, kolorowe komże prezesa KK i
przewodniczącego SH, zapraszamy do stołu, każdy się zmieści.
To raczej nie zadziała, stół jest za
mały i zbyt kanciasty. Ale zamiast wyrywać Kaczyńskiemu słabego członka z
Partii, warto obejrzeć się wokół siebie – takich nieogarniętych do dziś
maruderów każdy z nas ma w swoim otoczeniu przynajmniej kilku. Jeśli udałoby się
ich zaprosić na rzeczową rozmowę (byle nie na piwo z Mentzenem!) – może pójdą 15
października w tę samą stronę co my. Nie z każdym warto rozmawiać, i nie każdy
nadaje się na rozmówcę, ale próbować trzeba.
24 (-20). Równouprawnienie.
Nie jestem korwinowcem, choć JK-M imponował mi kiedyś jako
brydżysta, a jego pogląd na temat samochodowych pasów bezpieczeństwa podzielam.
Jestem za równością praw mężczyzn i kobiet, ich płac i karier, lecz jestem
przeciw równości traktowania obu płci. Uważam, że konieczne jest wobec kobiet
dziaderskie okazywanie kurtuazji, bo kobieta to – w większości wypadków –
istota fizycznie słabsza, intelektualnie sprawniejsza, a obarczona zadaniami
społecznymi, których ciężar jest nie do udźwignięcia przez mężczyzn. To przede
wszystkim kwestie macierzyństwa, ale także właściwej wielu kobietom umiejętności
rozładowywania konfliktów i walczenia z ich skutkami – choć w dziedzinie
wywoływania konfliktów panuje co najmniej równouprawnienie. Mężczyzna, choć
wymagamy od niego partnerstwa i w pracy, i w domu, i w wychowaniu dzieci jest
wciąż raczej dodatkiem do macierzyństwa, które z samej swej nazwy jest
nacechowane płciowo. Owszem, uciera się termin tacierzyństwo, ale
po pierwsze jest to potworek językowy, a po drugie kangurowanie, zmiana
pampersów, kąpiel, pchanie wózka, śpiewanie kołysanek czy opowiadanie bajek mogą
być świetnie wykonywane przez tatusiów (w wypadku jednego z zawodów: wujków),
ale tatuś nie zajdzie w ciążę i nie urodzi dziecka, chyba że jest
Schwarzeneggerem w filmie Junior, ale i on nie nakarmiłby dziecka własnym
mlekiem. No jasne, są różne humany i bebika, a pociąg do butelki można
kształtować od początku, ale co pierś to pierś. Inna rzecz, że nikt nie wypędza
z restauracji tatusia, karmiącego dziecko (czy siebie) flaszką, a niech tylko
mama wyciągnie pierś, od razu zainterweniuje kelner, policja, ksiądz i sąsiadka.
Podobnie w kwestii stroju: niech mnie nie napada ruch #metoo za to, iż aprobuję
odmienne tendencje w rozwoju mody męskiej i kobiecej. To nie męska natarczywość
erotyczna powoduje to, że na czerwonym dywanie lub festiwalowej estradzie to
panie występują w bieliźnie lub sukniach, składających się z samych rozcięć. One
przecież nie ubierają się tak, żeby zwrócić na siebie uwagę – po prostu to ich
reakcja na ocieplenie klimatu i ja to gorąco popieram. Mam nadzieję, że
równouprawnienie w modzie nie nastąpi i nie skończy się paradami rozciętych
spodni i urżniętych górnych części fraków. A że jestem człowiekiem starej daty i
pozytywnie reaguję na długie rozcięte i krótkie przy odpowiednich atrybutach –
niech mi to nie będzie wzięte za molesting, zwłaszcza że dość słabo widzę,
kiepsko słyszę, a na wykorzystanie w tej kwestii zmysłu dotyku raczej nie mam co
liczyć.
25 (-19). Humanizm.
Piotr Szumlewicz w „Wyborczej” pisze, że programy opozycji w dziedzinie
transferów socjalnych powtarzają, a niekiedy nawet przebijają ofertę wyborczą
PiS, co jest – zdaniem publicysty – działaniem bez sensu, bo wygląda na to, że
Koalicja Obywatelska i Trzecia Droga zwracają się do takich wyborców, którzy
dają się kupić za socjal, czyli generalnie do wyborców PiS. O Lewicy tu nie
wspominam, bo jej prosocjalne działania są oczywiste na czerwonych, lub tylko
różowych sztandarach. Tym samym – twierdzi Szumlewicz – opozycja zniechęca do
siebie tych, którzy popierali ją dlatego, że nie jest PiS-em, że umieją liczyć i
wiedzą, że nie ma darmowych obiadów, a rząd, żeby komuś coś dać, musi komuś coś
zabrać. Jak nie dziś, to jutro długi trzeba będzie zacząć oddawać.
Obawiam się, że na
zmiany deklaracji jest już za późno, poza tym na PiS będą i tak głosowali ci, co
chcą głosować na Kaczyńskiego, a na opozycję ci, którzy chcieliby odstawić go do
kuwety. Idziemy za sztandarem, za nawykiem, za hasłem przewodnim i za osobistym
przekonaniem, że tak jak robimy będzie lepiej - a nie za programem. Ale po
wyborach – oby – wygranych przez Koalicję trzeba będzie doprosić do rządów
jakichś partnerów, a wtedy zaczną się przepychanki i kłótnie o szczegóły
programu. A pokonani rozliczą zwycięzców z każdego punktu oferty wyborczej,
zwłaszcza z tych, które wciągną Polskę w kłopoty, tylko po to by przeciwników
ufajdać w oczach wyborców. Inna rzecz, że w przeciwieństwie do Piotra
Szumlewicza sądzę, że wśród elektoratu antypisowskiego jest sporo tych, którzy z
oferty socjalnej chętnie korzystają, nie akceptując tego, co Kaczyński za ten
socjal kupuje. Może to nie jest specjalnie propaństwowe i dalekowzroczne, ale
ludzkie. No, a homo sum, więc humani nihil a me alienum puto. Czyż
nie?
26 (-18). Bóg i mamona.
Od wielu lat i od wielu rządów mówiło się o likwidacji
Funduszu Kościelnego, który w obecnym kształcie działa od 1991 roku. Początkowo
miała to być rekompensata za zabrane przez państwo majątki kościelne, teraz jest
państwową dotacją na funkcjonowanie instytucji religijnych. W ostatnich latach
rządów Platformy zaczęto mówić o likwidacji Funduszu i zastąpieniu go
dobrowolnym odpisem podatkowym, dzięki któremu członkowie wspólnot wyznaniowych
mogliby opłacać finansowanie swoich Kościołów przeznaczając na to 1,5 % swojego
podatku, czy nawet więcej. Rozmowy rządu z Episkopatem (Kościół Katolicki jest
największym beneficjentem Funduszu Kościelnego) na ten temat prowadzono do 2015
roku, a po przejęciu władzy przez PiS temat zniknął z debaty publicznej. W tym
roku budżetowy przelew na rzecz Funduszu miał wynieść 216 mln zł. To zupełnie
skromna suma w porównaniu na przykład do 2,7 mld złotych na rządową telewizję.
Nie chcę się tu wdawać ani w szczegółową analizę składników tego funduszu, ani w
omawianie innych źródeł finansowania Kościołów (właściwie chodzi o Kościół
Katolicki, inne związki wyznaniowe traktowane są jak folklor), a o religii i
roli katechetów w szkole napiszę innym razem. Gdyby w Polsce przyjęto taką
zasadę, jaka obowiązuje w wielu krajach zachodnich (Austria, Niemcy, Dania,
Finlandia, Szwecja), czyli że wierni opłacają w formie podatku ustalonego przez
państwo funkcjonowanie wybranego przez siebie związku wyznaniowego lub też
deklarują dlań dobrowolny odpis podatkowy (jak np. w Hiszpanii, Portugalii, na
Węgrzech i we Włoszech) – dochody Kościoła mogłyby wzrosnąć kilkakrotnie w
stosunku do tego, co otrzymuje on dzisiaj. Mogłyby. Ale uzależnione byłyby od
woli i szczodrobliwości wiernych. A ci mogliby zacząć się zastanawiać, czy na
pewno chcą finansować wszystkie rodzaje działalności swoich pasterzy, nawet jak
nie działają w Dąbrowie Górniczej. Więc tak jak jest dzisiaj, jest może
skromniej, ale pewniej – byt kościoła w niewielkim tylko stopniu wiąże się ze
szczodrobliwością wiernych (taca, kolęda), bo głównie jest to inwestycja państwa
w przychylność władz kościoła. Że to inwestycja na dłuższą metę nietrafiona,
pokazuje przykład Irlandii.
27 (-17). Po co nam państwo?
To proste: państwo mam nam dawać pieniądze, żeby było nam lepiej, bo choć
pieniądze szczęścia nie dają, to 800 +, oraz 13-ta i 14-ta emerytura już tak. Tę
prostą prawdę, przemawiającą do 1/3 społeczeństwa odkrył PiS, na jej podstawie
zrobił plan rządów i rządzi. Oczywiście, musiał jeszcze odciąć swoich wyborców
od informacji o tym, jak naprawdę wygląda realny świat i jakie mechanizmy są
niezbędne dla funkcjonowania nowoczesnego państwa we współczesnym świecie.
Tylko, że PiS-owi nie są potrzebne do istnienia - czyli rządzenia - ani
nowoczesne państwo, ani współczesny świat. PiS doskonale wie, że dla jego
wyborców – a obawiam się że także dla wielu wyborców innych partii - kwestie
obsady ważnych stanowisk przez fachowców, funkcjonowanie Trybunału
Konstytucyjnego, trójpodział władzy, wolność mediów, realność inwestycji,
obecność czy nieobecność w strukturach międzynarodowych, ekologia czy polityka
energetyczna, nie mają żadnego znaczenia. No, niby jakieś tam mają, ale kto by
to wszystko zrozumiał i szukał w Google, jakie to znaczenie jest. Służba zdrowia
jest fatalna, no jest, ale zawsze taka była, więc nie mamy na to wpływu. Poziom
oświaty spada? No, nie wszędzie spada, a w ogóle trzeba się zastanowić, czy
opłaca się nam opłacać tych darmozjadów – nauczycieli, którzy pracują 18 godzin
w tygodniu i mają dwa miesiące urlopu, czy nie lepiej kupić każdemu człowiekowi
lapika, na którym wszystko można sprawdzić, obliczyć, a nawet dowiedzieć się,
kiedy odjeżdża najbliższy bus do Białki. A że nas wyrzucą ze strefy Schengen za
aferkę wizową? Bardzo dobrze: jak tak, to my wybudujemy płot dookoła wszystkich
granic, szwagier i wujek na tym zarobią, a my jak dawniej będziemy żyć z
przemytu błamów z Turcji i złota z Ukrainy. Nie będzie Ukrainy? Jak nie, to nie.
Od złota mamy swoją Złotoryję. Te ryje to od rycia, a nie od siedzenia w kinie.
28 (-16). Pytanka do opozycji.
Jeśli wygracie te
wybory, to czy zlikwidujecie CBA i wprowadzicie jakiś porządek w służbach
specjalnych tak, żeby nie były łańcuchowymi psami rządzących? Czy pracownicy
służb specjalnych i policji będą poddani weryfikacji? Czy przywrócona zostanie
apolityczna
służba
cywilna?
Jak szybko
rozdzielicie funkcje prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości? Jak
zamierzacie unormalnić Trybunał Konstytucyjny i Narodowy Bank Polski? Czy IPN
będzie w dalszym ciągu zbrojnym ramieniem prawicy, z własnymi prokuratorami i
własnymi historykami? Czy podkomisja smoleńska Antoniego Macierewicza zostanie
rozwiązana i rozliczona, a jej dokumenty ujawnione? Czy myślicie o tym, jak
odsmoleńszczyć i odjaniepawlić polską przestrzeń publiczną, czy pozostawicie tę
sprawę czasowi? Czy nadal będzie propagowany kult tzw. żołnierzy wyklętych,
czczonych dlatego, że zabijali komunistów, chłopów, Żydów i Słowaków? Czy
Centralny Port Komunikacyjny zostanie zbudowany? Co z budową fabryki polskich
samochodów elektrycznych? Czy zostanie dokończony przekop Mierzei tak, żeby
zaczął działać port w Elblągu? Jak będziecie powoływać kierownictwo wielkich
spółek skarbu państwa – w trybie nominacji czy poprzez obiektywne konkursy? Co z
regionalną prasą, wykupioną przez Orlen? Jak zreformujecie Polskie Radio i
Telewizję? Jak, poza obiecanymi podwyżkami dla nauczycieli, będzie zmienione
funkcjonowanie szkolnictwa – chodzi mi o finansowanie szkół samorządowych,
kościelnych i społecznych oraz o rolę kuratorów oświaty? Czy stanowiska
ministrów i wiceministrów będą stricte polityczne, czy także merytoryczne? Czy
planowane jest powierzenie stanowisk rządowych przedstawicielom i KO, i Trzeciej
Drogi, i Lewicy? Czy macie plan, jak w przyszłości ułożyć stosunki z Rosją na
wypadek jej a. przegranej, b. wygranej? I, za Władysławem Frasyniukiem: co
zrobicie/zrobimy, jeśli PiS przegra wybory, ale nie uzna tego faktu, tak jak nie
uznaje niewygodnych wyroków sądowych i okopie się we władzy przy pomocy wojska,
policji i swoich krzyżowców?
I, last but not least:
czy dzisiejsza opozycja ma jakiś plan B, co do przyszłej działalności
politycznej swoich ugrupowań i liderów na wypadek, gdyby jednak PiS wywalczył w
wyborach kolejne lata rządów?
29 (-15). Sternik bez
patentu. Jarosław Kaczyński każe
wszystkim potępić film Agnieszki Holland, przy okazji opluwając ją i większość
społeczeństwa zatrutymi wydzielinami swoich gruczołów. Zapowiada że w trzeciej
kadencji zlikwiduje niepraworządną działalność sądów, a także doprowadzi do
zmiany sytuacji, w której ekipa rządząca nie steruje większością prasy, radia i
telewizji. Prezes udaje, że nie umie liczyć lub że nie wie, jaka jest dostępność
tzw. TVP, Polskiego Radia oraz prasy braci Karnowskich i redaktora Obajtka. Nie
tak dawno, kiedy telewizja TVN, należąca do amerykańskiego koncernu Discovery –
Warner Bros nadała kilka niewygodnych dla Kaczyńskiego i jego żołnierzy w
sutannach audycji – sternik nawy państwowej kazał wezwać na dywanik ambasadora
amerykańskiego, by zażądać od władz USA ukrócenia działalności tej stacji.
Kaczyński, jego ludzie i jego elektorat zdaje się nie mają pojęcia, że istnieje
coś takiego, jak wolna prasa, która nie podlega rządzącej partii i której władza
nie może niczego zabronić i kazać. Władze PiS nie zauważyły, że Telewizja TVP
jest być może wzorowana na Telewizji Polskiej z czasów Macieja Szczepańskiego,
ale inne stacje mają inne wzorce, o których mógłby się prezes czegoś dowiedzieć,
gdyby obejrzał kiedyś filmy „Siostry Magdalenki” i „Spotlight” czy „Wszyscy
ludzie prezydenta” i „Czwarta władza”, i gdyby zauważył różnicę między „Trybuną
Ludu” a „Gazetą Wyborczą”.
Marzenia o ręcznym sterowaniu mediami w
XXI wieku dają się co prawda zrealizować, ale strasznie dużo kosztują, nie tylko
pieniędzy, ale przede wszystkim szacunku i prestiżu w świecie trochę większym
niż gmina Godziszów w powiecie janowskim. Może warto by było prezesowi PiS
uświadomić, że kiedy Radio Zet kupił czeski oligarcha Daniel Kretinský, w
playliście nie zaczął dominować „Jožin z bažin”, a dziś, gdy głównym udziałowcem
Zetki stała się „Agora”, szkoleń dla spikerów nie prowadzi Adam Michnik.
30 (-14). Przedmiot dodatkowy.
W programach partii
opozycyjnych pojawia się projekt rozdziału kościoła od państwa, w którego
wprowadzenie w życie nie wierzę. Ale mój brak wiary wynika raczej z wieku i
doświadczenia, niż z braku akceptacji. W projektach tych mówi się o szkolnych
lekcjach religii: jedna z partii zapowiada, że religii będzie mniej niż
matematyki i historii, i że będzie ona realizowana tylko na pierwszej lub
ostatniej lekcji, żeby ci, co nie chcą na nią chodzić, nie tułali się po
świetlicach czy pod drzwiami modlącej się klasy. Inna żąda całkowitego usunięcia
religii i katechetów ze szkół. Tu mam inną opinię. Jeśli dziecko ma chodzić na
religię, to lepiej, żeby była ona w szkole niż w kościele, ze względów zarówno
organizacyjnych, jak i ideowych. Religia w szkole to przedmiot, religia w
kościele to sacrum. A sacrum w oświacie to oksymoron. Problem zresztą nie jest w
miejscu nauczania religii, tylko w programie i kadrach: w obu tych sprawach
szkoła nie ma nic do powiedzenia, bo decydują o tym władze kościelne. Ale
katechetom trzeba płacić z budżetu szkoły, i to niemało: w skali kraju ponad
miliard złotych rocznie. Oczywiście z podatków, czyli z pieniędzy wierzących w
różne religie i niewierzących też.
Jeśli religia ma być nadal nauczana w szkole, to powinna mieć status przedmiotu ponadobowiązkowego, opłacanego z pieniędzy rodziców (jak np. pływalnia, dodatkowe godziny języka obcego, kursy sportów walki itp.), przy ewentualnym wsparciu Kościoła. Wystawianie stopni wydaje się nie tylko zbędne, ale zgoła obrazoburcze, bo katecheci jak dotąd nauczają katechizmu, a nie wiedzy o religii. Stawianie stopni z religii to jakby dzielenie katolików (inne religie są nauczane raczej śladowo) na celujących, dobrych czy niedostatecznych… To chyba sprzeczne z zasadą podstawową: katholikos (καθολικός) znaczy: powszechny. Gdybym był bardziej wierzący niż jestem, powiedziałbym, że do Boga nie wypada iść z obowiązku, tylko z aprobaty. A poznawać Go – z tradycji lub poczucia wspólnoty.
31 (-13). Rząd gamoni.
Nie, nie chodzi mi wcale o nieudane, niezrealizowane czy zgoła niepodjęte
inwestycje: Centralny Port Komunikacyjny, Przekop Mierzejski, lotnisko w
Radomiu, elektrownię w Ostrołęce, fabrykę samochodów elektrycznych, świnoujski
prom, z którego ostała się jeno zardzewiała stępka, dziurawy płot na granicy
białoruskiej. Bynajmniej. Chodzi mi o przedwyborcze pomyje, wylewane na
opozycję, a szczególnie lidera Koalicji Obywatelskiej. Teraz nie ma już
działacza PiS, który by nie szafował określeniami: zdrajca, agent, złodziej,
kłamca, sprzedawczyk – w odniesieniu do Donalda Tuska, i innych ważnych postaci
opozycji czy twórczości. Parodią samego siebie był premier Mateusz Morawiecki,
który na konwencji PiS-u w katowickim Spodku paradował z tekturową czarną teczką
i opowiadał, jakie to porażające dowody na przestępczą działalność Tuska ma w
środku. Starszym z Państwa z pewnością przypomniał się słynny
pruszkowsko-kanadyjsko-peruwiański kandydat na polskiego prezydenta Stan
Tymiński, który podczas kampanii w 1990 r. też pojawiał się z czarną teczką (ale
porządną, skórzaną i grubą), w której rzekomo miał dowody, kompromitujące Lecha
Wałęsę. Zawartość teczki Tymińskiego nie została ujawniona, a on sam wybory
prezydenckie z Wałęsą przegrał. Ale nie o powtarzanie tamtego chwytu – w wersji
jeszcze bardziej kuriozalnej – tutaj chodzi, tylko o fakt, że jeśli szef rządu
zdobył jakieś dowody na przestępczą działalność Tuska, czy kogokolwiek, to
dlaczego nie przedłożył ich w prokuraturze? Dlaczego żadne z oskarżeń, którymi
szafuje się teraz w kampanii nie zostało wcześniej oficjalnie zgłoszone przez
policję czy służby specjalne? Dlaczego na początku kadencji 2015 roku nowi
ministrowie zajęli całe posiedzenie Sejmu na opowiadanie o tym, jakie dowody na
przestępstwa, korupcję czy niegospodarność swoich poprzedników znaleźli w ich
teczkach i mimo upływu ośmiu lat nikomu nie postawiono żadnych zarzutów?
Dlaczego trzeba było powołać pozaparlamentarną i w istocie pozaprawną komisję do
zbadania rosyjskich wpływów, co dowodzi, że wpływów takich nie znalazły – a może
nie szukały – oficjalne organa rządowe? I kto stanął przed sądem, oskarżony o
zamach smoleński, o którym z granitową pewnością mówił nie tylko Antoni
Macierewicz, ale i Jarosław Kaczyński i ich współpracownicy?
Nie potrafili znaleźć dowodów? Nie było ich, czy wolą je zachować dla czasów,
kiedy znikną ostatnie wolne sądy, albo gdy będą chcieli odzyskać utraconą w tym
roku władzę?
Chciałem zatytułować ten tekst „rząd nieudaczników”, co jest w zasadzie
rusycyzmem, no a to mogłoby być za bardzo aluzyjne. Tytuł podpowiedział mi
wczoraj prezes Kaczyński, przezywający w ten sposób współpracowników Tuska. Kto
się przezywa...
32 (-12). Neozapateryzm ojkofobiczny.
Jarosław Kaczyński lubi
podkreślać swój paternalizm w stosunku do ludu, który tyle mu zawdzięcza:
wyzwolenie spod okupacji niemieckiej, pokonanie bolszewików, powstanie
Solidarności pod wodzą Lecha… Kaczyńskiego i Piotra Dudy, obalenie PZPR,
wygnanie Tuska do Brukseli, zaoranie kultury wysokiej i literatury
niezrozumiałej, premierowe poczęcie Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego,
usytuowanie Piotra Glińskiego na stolcu ministra kultury, odkrycie towarzyskie
Julii Przyłębskiej, ocalenie polskiej piosenki przed Pawłem Kukizem i obnażenie
prawdziwie antypolskiego oblicza najwybitniejszych polskich twórców. Prezes PiS
podziela niechęć swojego elektoratu do ludzi z wyższym wykształceniem, ale nie
próbuje prostować, gdy ktoś w euforycznym zapale nazywa go profesorem. Bo tak
naprawdę próbując niszczyć dawną elitę wcale nie kreuje na współczesną elitę
Janusza Kowalskiego, Wojciecha Wencla czy Piotra Zybertowicza, tylko sam siebie.
W dodatku jest w swoim mniemaniu trybunem ludu, ale takim z „Trybuny Ludu” z
czasów Gomułki, a nie „Tribune des Peuples” z czasów Mickiewicza. Zyskuje
aprobatę swoich wyznawców, gdy swoich przeciwników nazywa gorszym sortem,
elementem animalnym, neozapaterystami czy ojkofobami. Elektorat nie musi
wiedzieć, co to znaczy – wystarczy że podziwia, jak prezes TAMTYM dowala.
Wyborca PiS-u też czasem ma Googla, więc mógłby próbować prezesa zrozumieć, ale
nie próbuje – bo to nie słownik wyrazów obcych ani podręcznik gramatyki i
fonetyki polskiej czynią z Jarosława Kaczyńskiego przywódcę, kochanego i
rozumianego przez lud, tylko to, że potrafi tak kunsztownie obrażać ludzi, z
którymi nigdy nie pójdzie do teatru czy filharmonii i nie pospiera się
merytorycznie na temat przyszłości sztucznej inteligencji czy możliwości
kolonizacji Marsa. Jego lud nie wymaga od niego, żeby tańczył wiedeńskiego
walca, czytał Tokarczuk i Twardocha, podziwiał Leonarda w Luwrze, albo
podśpiewywał piosenki Micka Jaggera czy Bono. Muzycznie prezes uwielbia kult,
oczywiście bez Kazika Staszewskiego, tylko z rodziną Kaczyńskich w roli
świętych.
33 (-11).
Koniec keine Grenzen. Jeszcze wczoraj przejechaliśmy przez granicę bez
problemów. Po krótkiej wycieczce po Słowacji wylądowaliśmy w Łysej nad Dunajcem,
bo chciałem kupić sobie piwo Kelt, a Renata Kofolę. A dziś rząd zamknął dla
ruchu samochodowego w naszym terenie wszystkie przejścia z wyjątkiem Jurgowa i
Chyżnego, gdzie będą wyrywkowe kontrole pojazdów wjeżdżających do Polski.
Dotychczasowe przejścia drogowe w Niedzicy, Łysej Polanie, Chochołowie i
Winiarczykówce (Lipnica Wielka) stają się przejściami dla pieszych. Znów nie
wolno przekraczać granicy na szlakach turystycznych- zapewne po to, by jacyś
kurierzy tatrzańscy nie przeciągali imigrantów przez grań.. Zarządzenie
obowiązuje do 14 października, potem może być przedłużane w sumie na dwa
miesiące. A co potem? Się zobaczy, czy jeszcze będziemy w strefie Schengen.
Powód?
Tzw. bałkański szlak wmycania do Unii tzw. nielegalnych imigrantów, który
wiedzie przez Słowację. Ale Słowacja nie leży na Bałkanach. Żeby się tam dostać,
trzeba pokonać zewnętrzną granicę UE między Serbią a Węgrami, a potem wewnętrzną
między Węgrami a Słowacją. Przez Słowację do Polski wjeżdża podobno coraz więcej
nielegałów – według ministra Kamińskiego we wrześniu było to 900 osób.
Minister nie ujawnia, jakie jest źródło tych danych oraz kiedy i jak osoby te
zostały zatrzymane.
Dziś
pojechałem do Chochołowa. Na granicy stały samochody policyjny i wojskowy.
Policjanci informowali o tym, że można przejść na zakupy, nie można było
przejechać. Żołnierze z bronią stali po polskiej stronie i pistolety maszynowe
mieli skierowane w stronę Chochołowa. A niby bronili nas przed inwazją Obcych.
Przedwyborczy charakter tej manifestacji był oczywisty dla wszystkich ludzi,
których niewielki tłumek zgromadził się na parkingu przygranicznym. Jednak
wyborcy PiS pewno myślą: ale są dzielni, Schengen nie Schengen, bronią nas
przed ciapatymi, mają jaja, trzeba głosować na tych, co mają władzę. Chociaż
nie wiem, czy na Podhalu zamknięcie granic ze Słowacją tak powszechnie się
spodoba. Bo szczekanie na Unię swoją drogą, a interesy i atrakcje turystyczne –
swoją.
Ale
niewykluczone, że jeśli PiS wygra wybory, po następne piwo „Kelt” będę musiał
się skakać przez płot graniczny.
34 (-10). Park Jurajski.
Kiedy już stwierdzimy, że nie możemy skutecznie przeciwstawić się sprawom, w
których nolens volens uczestniczymy (starość, rządy PiS, katastrofa
klimatyczna), należy przyjąć postawę naukowca, który prowadzi badania przy
pomocy tzw. obserwacji uczestniczącej. Odnotowuję nie bez rozterki wywołanej
niezrozumieniem to, że do rządów w obecnej Polsce w zasadzie w każdej dziedzinie
powołane zostały osoby całkowicie niekompetentne, nie tylko nie znające się na
swojej dziedzinie, ale zwyczajnie nieinteligentne, nie umiejące nie tylko
niczego zrobić dobrze, ale jeszcze nie potrafiące porozumiewać się ze
społeczeństwem ani z mediami. Uwaga: nie chodzi o oracje wygłaszane do ludu czy
odpowiedzi na pytania z kartki. Innym powodem zdziwionej konstatacji jest to, że
w 38-milionowym narodzie ostatnio wszystko, co najistotniejsze zależy od
nieskładnych, nienawistnych wypowiedzi i chaotycznych decyzji jednego człowieka,
który nie ma w ręku realnej władzy, a ci, którzy tę władzę mają – słuchają go z
podkulonym ogonem i realizują nawet to, co nawet oni widzą jako rzecz szkodliwą,
niemożliwą, czy po prostu idiotyczną. Dlaczego posłowie głosują tak, jak im każe
prezes ich partii, czasem nie wiedząc, za czym głosują? Przecież z Sejmu prezes
ich nie odwoła. Dlaczego premier w chamstwie i arogancji stara się prześcignąć
Janusza Kowalskiego, choć naprawdę nie tylko nie musi, ale jako szef rządu (a
nie nierządu) nie powinien z racji na powagę swego stanowiska? Dlaczego
prezydent wygaduje androny, żeby się przypodobać prezesowi partii, od której już
nic w jego życiu i karierze nie zależy? Może ci wszyscy ludzie (wszyscy – to
znaczy i władze, i wyborcy) uwierzyli, że Polska jest tyranią i tylko dzięki
kultowi tyrana mogą przeżyć? Warto, by sobie jednak uświadomić, że do dziś nie
przetrwał nawet tyranozaur. Może dlatego, że choć tyran, to jednak wobec sił
natury był tylko zaurusem, czyli jaszczurką z nadętym ego.
5 października 2023
35 (-9).
Zadyszka kompleksowa.
Prezes PiS-u przemawia dyszkantem usiłując sprawiać
wrażenie człowieka zdecydowanego i stanowczego, ale ma przy tym coraz większą
zadyszkę, która może brać się z jego wieku i braku treningu fizycznego (wiem coś
o tym, jesteśmy prawie równolatkami), ale przede wszystkim bierze się z zadęcia,
wynikającego z kompleksu niższości. Nie chodzi mi o wzrost. Ta zadyszka, raczej
intelektualna niż fizyczna sprawia że prezes, a za nim cały PiS zafiksował się
na jednym nazwisku i odmienia je przez wszystkie przypadki, może z wyjątkiem
wołacza, ale boi się spotkać z nim i spierać twarzą w twarz, w dodatku swoje
plany na przyszłość opiera cały czas na przeszłości – poczynając od okopów
Świętej Trójcy do tego co działo się złego przez minione osiem lat – ale nie te
ostatnie, tylko przedostatnie, z czasów Tuska. Od czasu do czasu pojawiają się
żarliwe zapewnienia, że już, już, może za kilka, może za kilkanaście lat
dogonimy, a może nawet przegonimy Niemcy pod względem stanu gospodarki i
zamożności obywateli. Warunek jest jeden: zagwarantują to tylko dalsze, może
nawet wieczne rządy PiS-u.
Tylko jednego prezes nie mówi: po co mamy gonić Niemcy i kraje Zachodu, jeśli i
Niemcy, i kraje Zachodu to jedno wielkie bagno, zło i zgnilizna moralna?
Dlaczego mamy inwestować w PiS, który być może sprawi, że będziemy zarabiać jak
Niemcy, ale nic nie mówi o tym, że będziemy wydawać jak Niemcy? Czy emerytura
pozwoli nam na dostatnie życie po 65 roku, jeśli będzie na nią pracować coraz
mniej ludzi, odkładających coraz mniejsze składki? Zdecydowanie wolałbym mieć
dobrą i rozumną gospodarkę, taką jaka może być w Polsce i zarabiać tyle, żebym w
Polsce czuł się może nie komfortowo i dostatnio (w Niemczech taki stan też nie
jest powszechny), ale bezpiecznie pod względem finansowym i każdym innym – czego
warunkiem jest nasza obecność we wspólnej Europie. Bo co mi po tym, że będę
bogatszy od przeciętnego Niemca, jeśli moje ambicje są większe niż codzienny
Wurst und Brot mit Schnaps und Diesel? I jak mam te swoje ambicje realizować
w pudełku z konserwą, szczelnie zalutowanym na granicach tak, byśmy nie mogli
widzieć, ile tak naprawdę nam do tych umownych Niemców brakuje i jacy to weseli
są ci, którzy nie mają kompleksu Tuska i nie odmieniają jego nazwiska przez
wszystkie przypadki. No, może z wyjątkiem wołacza.
6 października 2023
36 (-8). Patriotyzm buraczany.
Nie przypadkiem symbolem stosunku PiS do rolnictwa i rolników jest
suwerennopolski wiceminister Janusz Kowalski i jego pisowski zwierzchnik, Robert
Telus. A może także fakt, iż jako film kandydujący do Oskara desygnowano
animowanych Chłopów, a nie Zieloną granicę. Animowanie chłopów
wydaje się być stałym elementem przedwyborczych spotkań PiS-u, choć kolorowo
ubrani rolnicy i rolniczki są jedynie przaśnym tłem dla polityków. Puste gesty
są wszakże kupowane z aprobatą przez tych, którzy prawdopodobnie sądzą, że
obecność w telewizji – obojętnie, czy w Dzienniku Telewizyjnym TVPis, czy w
„Szkle kontaktowym” TVN – otwiera im bramy raju. By jednak oprzeć swoje relacje
ze wsią na podstawach ekonomicznych PiS rozdaje kluczyki do samochodów
strażackich, remontuje komisariaty i konsumuje na piknikach darmowe ogórki ze
smalcem, a także zamyka granice dla ukraińskiego zboża, żeby zboże polskie mogło
być sprzedane na polski rynek. Zupełnie słusznie, choć jakoś cicho na temat
tego, dlaczego Polska najpierw zobowiązała się wobec Ukrainy i Unii Europejskiej
do tego, że zorganizuje transfer ukraińskiego zboża przez teren naszego kraju
tak, by nienaruszone trafiło tam, gdzie go potrzebują – do Afryki i Azji, a
jakoś tak dziwnie rozpłynęło się w Polsce i trafiło do polskich firm, które je
zaczęły z wielkim przebiciem rozprowadzać po kraju. Listę firm, którym ułatwiono
taki szwindel, minister rolnictwa miał ujawnić w tydzień po objęciu stanowiska –
ale jakoś ten swój zapał detektywistyczny Robert Telus ugasił, może tą gaśnicą,
z którą brylował na Tik-Toku, bo firm jakoś nie ujawnił do dziś i mogę się
założyć, że nie ujawni nigdy. Natomiast władze PiS-u zaczęły rolników i nas przy
okazji zapewniać, że zmuszą każdy sklep spożywczy do tego, by jedna trzecia
półek zapełniona była polskimi towarami. Bardzo słusznie, popieram od czasu,
kiedy w moim sklepie osiedlowym sąsiadka dopytywała mnie, czy sprzedawane tam
ziemniaki są polskie, czy nie daj Boże, żydowskie. Zapewniłem, że polskie, bo
nieumyte. A buraki leżące obok co prawda nie pochodzą z Podhala, ale na pewno są
z Unii Europejskiej. Przeżegnała się i nie kupiła.
Mamy w domu drzewo
cytrynowe, małego bananowca, awokado, figowca i krzaczek kawowy. Szykujemy się
do handlu polskimi produktami w polskich sklepach.
7 października 2023
37 (-7). Ruska komisja.
Premier Morawiecki szybko się uczy, może nawet szybciej niż prezydent Duda,
który uczy się cały czas, a rezultaty są jakie są. Premier nauczył się już
odmieniać przez wszystkie przypadki, w każdym czasie i trybie nazwisko
człowieka, któremu doradzał jak ten był u władzy, nauczył się opluwać i
wymiotować wszelkiego rodzaju obelgami, starannie odwracając w ten sposób uwagę
od swojego postępowania i swoich obietnic. I nauczył się jeszcze jednego: że o
czymś, co jest rosyjskie, należy mówić: ruskie, co jakoby jest też
obelgą, a w każdym razie dezawuuje to, o czym się mówi. Cóż, nic nowego: o
dawnych rzeczach i sprawach z czasów Związku Radzieckiego mówi się od pewnego
czasu nie „radzieckie”, tylko „sowieckie”. Oba te zwroty wskazują, jak bardzo i
premier, i jego pobratymcy ideowi są pod wpływem Rosji, jej spraw i nawet jej
języka: ruski w znaczeniu rosyjski mówią właśnie Rosjanie, od
wieków usiłujący przedstawić się jako spadkobiercy Wielkiej Rusi, której głównym
ośrodkiem był… Kijów i Włodzimierz, gdyż tam patriarcha Konstantynopola Kalikst
I usytuował siedzibę Metropolii Wielkoruskiej, podczas gdy Metropolia Małoruska
miała siedziby w Haliczu i Nowogródku. Ruski jako rosyjski to
wynalazek Moskwy, zaadaptowany przez Mateusza Morawieckiego. O tym, że
sowiecki pochodzi od słowa soviet, co znaczy rada - wiedzą
wszyscy. A przede wszystkim Rosjanie, od których słowo to zaczerpnął Zachód, a
potem jego sojusznicy. A Polacy słowo sowieci traktują jak obelgę, co
Rosję niezwykle śmieszy.
Z tego powodu nazywanie
pozasejmowej i pozakonstytucyjnej Komisji do Spraw Badania Rosyjskich Wpływów w
Polsce Ruską Komisją jest całkowicie uzasadnione. Od tych wpływów u nas
aż się roi. Być może dlatego komisja powołana z wielką pompą w celu
dyskredytowana przeciwników PiS-u siedzi jak na razie cicho jak mysz pod miotłą,
niewykluczone, że w obawie przed tym, by któraś w wezwanych przed jej oblicze
osób – przed kamerami TVPiS nie wykazał, jakie te wpływy są do dziś. Może to
powiedzieć Tusk, mogą redaktorzy Piątek i Rzeczkowski, może w końcu kierownik
działu archiwów jakiejkolwiek telewizji czy ogólnopolskiej gazety. Ciekawe, jak
się z tym wszystkim czuje prezydent Polski.
8 października 2023
38 (-6). Chamstwo koncesjonowane.
Nie przypuszczam, żeby
ktokolwiek
ze współczesnych młodych rodziców sadzał swoje dziecko przez telewizyjnymi
transmisjami wieców i konwencji przedwyborczych PiS-u, żeby je uczyć kultury,
wzajemnego szacunku, czy choćby języka polskiego. Politycy już dawno zapomnieli,
że w dawnej Polsce słowo polityczny oznaczało grzeczny, teraz albo
robi się z tego słowa obelgę, na przykład nazywając żądania większej pomocy dla
osób niepełnosprawnych żądaniami politycznymi, albo uważa się politykę za środek
do osiągania celów, a celami tymi są zdobycie i utrzymanie władzy. I jak na
razie nie ma w tym nic zdrożnego – pod warunkiem, że środki prowadzące do tego
celu są zgodne z definicją polityki w państwach demokratycznych:
polityka to uzgadnianie zachowań współzależnych społeczeństw o sprzecznych
interesach.
Uzgadnianie… Kiepski żart. Partia rządząca na razie Polską znalazła lepszy,
łatwiejszy w zastosowaniu i, niestety, skuteczny sposób na uprawianie polityki
czyli na zdobycie trzeciej kadencji i utrzymanie władzy. Tym sposobem jest
wszechobecne chamstwo. I bynajmniej nie polega ono na szafowaniu przekleństwami
i jechaniu pa matuszce, że się wyrażę w jedynym obcym języku, znanym
większości współczesnych geriatrycznych władców. Chodzi o bezczelność,
nieszanowanie nikogo poza swojakami (zasada szanowania swojaków nie dotyczy
prezesa), zawłaszczanie pojęć, które powinny dotyczyć wszystkich obywateli,
takich jak patriotyzm, bezpieczeństwo, praca, dobro, prawda, merytoryczna
dyskusja. Chodzi o nieodpowiadanie na pytania dziennikarzy, jeśli odpowiedź jest
trudna albo niewygodna dla władzy, o odwracanie się plecami do rozmówcy w celu
okazania mu pogardy, o wypowiadanie się o przeciwnikach wyłącznie po nazwisku,
odbieranie im prawa do wypowiedzi (nawet w parlamencie, do którego wybiera się
ludzi po to, by tam mogli swobodnie mówić, parlare), pozbawianie ich – na
razie słowne – prawa do bycia Polakami, oskarżanie o zdradę ojczyzny i wszystkie
siedem grzechów głównych bez cienia dowodów, obrzucanie najgorszymi inwektywami
w przeświadczeniu, że póki się jest przy władzy i trzyma wszystkie sznurki do
spraw państwowych, dopóty można bezkarnie robić wszystko.
Do czasu, drodzy (oj, jak drodzy!) państwo rządzący, do czasu. Ten czas
nadejdzie już niebawem. I obyśmy pamiętali, że chamstwo jako paradygmat władzy
powinno zostać wyłącznie w annałach zamkniętej historii partii, która dowcipnie
nazywa się Prawo i Sprawiedliwość.
9 października 2023
39 (-5).
Paranoja tuskologiczna.
Po serii wielkich wyczynów politycznych (oracja Do przyjaciół Rosjan po
katastrofie smoleńskiej), psychologicznych (nikt nam nie wmówi że czarne jest
czarne, a białe jest białe), patriotycznych (Z ziemi polskiej do Wolski)
i ekonomicznych (ubruttowienie netta) – Jarosław Kaczyński w obecnej kampanii
wyborczej poszedł na minimalizm, ograniczając się w zasadzie do opluwania
Donalda Tuska i jego zwolenników. Próbuje go w tym wyprzedzić (niebezpiecznie,
panie Mochnacki!) premier Morawiecki, który słowem Tusk zastępuje
wszystkie obelżywe rzeczowniki, czyniąc z nazwiska swojego byłego szefa epitet
poniekąd eufemistyczny. Można wszelako podejrzewać, że robienie z Tuska
personifikacji wszelkiego zła jest świadectwem wąskich horyzontów myślowych,
zapewne wynikającym z jakiejś strategii obronnej, ale trzeba pamiętać, że
drużyna Barcelony nawet bez Lewandowskiego potrafiła wygrywać, a drużyna polska
nie potrafiła nawet z. Dla mnie Tusk jest nie tylko wybitnym politykiem, który
przez kilka lat był jednym z najważniejszych ludzi na świecie, co raczej nie
czeka ani prezesa PiS-u, ani obecnego premiera czy prezydenta, ale przede
wszystkim człowiekiem sympatycznym, zwyczajnym i rodzinnym, no i ma psa, a nie
kota, w związku z czym nie musi zatrudniać setki ochroniarzy, z których część ma
za zadanie czyszczenie kuwety. Kaczyński przemawia, Tusk mówi. Szef Platformy
Obywatelskiej jest poza tym osobliwością historyczną w dziedzinie, że tak
powiem, władzologii: przez PiS-em nigdy żadna władza nie przyznawała się do
takiej swojej impotencji, która sprawiła, że Tusk, czyli nie rządzący od
dziewięciu lat premier, nadal winien jest wszystkiemu złu, które w Polsce było,
jest i będzie, na wieki wieków amen, a obecna władza nic na to nie umie
poradzić. Skoro tak uważają jego najwięksi wrogowie, w każdym zdaniu eksponując
jego diaboliczną sprawczość – co rzecz jasna nie przeszkadza im mówić, że za
Tuska nic się w Polsce nie udało – to może warto powiedzieć sprawdzam
i zobaczyć jak Tusk będzie sobie radził, kiedy w realu znów sięgnie po władzę.
Można być pewnym, że nie będzie usprawiedliwiał swoich ewentualnych porażek tym,
że kiedyś tam na piedestałach rządowych mościli się panowie Kaczyński,
Morawiecki i Duda, nie zapominając rzecz jasna o Januszu Kowalskim.
10 października 2023
40 (-4). Służba czy drużba?
Zapaść służby zdrowia to nie wina rządów PiS-u, PO, komuny czy postkomuny.
Problem jest zbyt trudny, żeby dało się go traktować jako część programu partii,
mierzony długością jednej czy dwóch kadencji władzy. Mój pogląd, jako spojrzenie
wieloletniego pacjenta, nie jest systemowy, tylko roszczeniowy. Jednak świat
wypracował już pewne rozwiązania, niektóre dobrze się sprawdzają i warto z nich
korzystać. Podstawowym problemem są pieniądze i kadry. Można to uprościć do
kwestii pieniędzy. Tych nie ma i prędko nie będzie, bo prawdziwe pieniądze –
jeśli nie rządzi PiS czy komuna – nie biorą się deklaracji, ani z drukarni
Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Składka zdrowotna powinna być
odprowadzana przede wszystkim przez pracodawców, a jej formą powinien stać się
powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych, dysponujący składkami zakładów pracy,
osób indywidualnych i państwa, które przecież m.in. po to ściąga z nas podatki.
Chorujesz – leczenie opłaca ci ubezpieczyciel. O tym, że kontrakty zakładów
pracy z prywatnymi firmami medycznymi funkcjonują o niebo lepiej od opieki
państwowej dobrze wiemy. Uczelnie medyczne powinny być certyfikowane przez
fachowe gremia, a firmy medyczne muszą zapewnić personelowi medycznemu najwyższe
możliwe uposażenie - nie może być tak, że minister zarabia więcej niż lekarz,
pielęgniarka czy położna: bez ministra medyk przeżyje, bez medyka minister nie.
Nieporównywalna jest też odpowiedzialność: medyk odpowiada za życie ludzi,
minister za nic. Oczywiście wysoka płaca powinna wymuszać najwyższe standardy
merytoryczne i moralne. Niedopuszczalne jest dalsze tolerowanie tzw. klauzuli
sumienia, powołując się na którą lekarz może odmówić wykonania zabiegu, który
jest zobowiązany wykonywać w myśl umowy o pracę. Nie chcesz lub nie możesz
wykonać aborcji? Zostań okulistą, nauczycielem geografii albo księdzem. Czy
zaakceptujemy to, że lekarz – świadek Jehowy będzie mógł odmówić przeprowadzenia
transfuzji krwi czy operacji wyrostka? Jedynymi sposobami na ograniczenie liczby
aborcji i innych tragedii macierzyńskich są nie przepisy karne, tylko
uświadomienie seksualne, szeroka dostępność środków antykoncepcyjnych, badania
prenatalne i rozpowszechnienie metody in vitro. Wszystkie te techniki powinny
być darmowe i popierane przez społeczeństwo. A głównym filarem służby zdrowia
powinni stać się lekarze rodzinni, doskonale wykształceni i opłacani, pracujący
w dobrych ośrodkach i w domach pacjentów, opiekujący się ich niewielką liczbą -
tak, żeby każdy pacjent był dla nich otwartą księgą historii choroby i
wyzdrowień.
Ja wiem, że jestem
starym idealistą i niestety, sam już z realizacji tych i o wiele lepszych
programów nie skorzystam. Ale marzyć można w każdym wieku.
11 października 2023
41 (-3).
Kaganek w krużganku.
Z oświatą jest jak z pomocą społeczną: trzeba dawać ludziom wędkę, a nie rybę.
Inaczej mówiąc: nie realizować programów nauczania, w których w czasie lekcji
będziemy mówić o tym, gdzie urodził się Adam Mickiewicz i co otrzymujemy w
wyniku oddziaływania kwasu solnego na blaszkę cynku, tylko powiedzieć, gdzie
znajdziemy najbardziej wiarygodne informacje z dziedziny historii literatury i
chemii. Czy zatem oświata i w ogóle szkoła są nam potrzebne, jeśli wszystko już
jest dostępne w Internecie? Jednak aby skorzystać z podpowiedzi Google’a, musimy
mieć sporą wiedzę, żeby odróżnić informację prawdziwą od prawdopodobnej, a tę od
fałszywej. Uczeń przymuszany do nauki tabliczki mnożenia, może nam powiedzieć,
że po co mu to, jeśli w telefonie, tablecie, laptopie czy zegarku ma kalkulator,
gdzie natychmiast sprawdzi, ile to jest 5 x 9. Otóż właśnie: nie natychmiast.
To, co mamy we własnej pamięci jest dostępne natychmiast i zawsze jest z nami, a
nowoczesnych gadżetów możemy akurat nie mieć, albo nie będą działać. Poza tym
wyciągnięcie sprzętu, włączenie apki i wstukanie działania, zajmie trochę czasu.
Jasne, nie zawsze trzeba się spieszyć. Ale czasami trzeba...
Kiedyś umiałem na pamięć pół „Pana Tadeusza”, kilkanaście wierszy Horacego po
łacinie i dziesiątki dowcipów. I co mi z tego, jeśli ta wiedza wywietrzała jak
paczuszka lawendy? Nikt już nie będzie podziwiał mojej Mickiewiczowskiej
erudycji, nikt nie zrozumie mojego Horacego, a dowcipy zmieniły się w niestrawne
suchary. Prawdziwym celem współczesnej oświaty nie jest uczenie się na pamięć,
tylko nabieranie wprawy w umiejętności dokonywania właściwych wyborów:
odróżniania faktów od fejków na podstawie analizy źródeł, szukania koherencji
formy i treści (jeśli minister jest chamem, to nie może kierować nauką czy
kulturą), właściwego postępowania wobec przyjaciół, przeciwników, wrogów i
sojuszników. I uwierzenia, że dobry człowiek nie musi być wysoko wykształcony,
ale powinien umieć rozróżnić dobro od zła i czarne od białego – ze świadomością,
że pomiędzy jednym a drugim rozciąga się trudna niekiedy do zanalizowania
przestrzeń. A w tej analizie może nam pomóc przyjazny i świadomy nauczyciel oraz
znajomość podstawowych faktów i słów, choćby tego, że bynajmniej i
przynajmniej to nie to samo, a kaganek i krużganek łączy tylko
to, że oba te słowa nie powinny być używane przez osoby, dla których najbardziej
precyzyjnym narzędziem jest młotek, a najlepszym argumentem w rozmowie jest
wrzask.
12 października 2023
42 (-2).
Exit Poll a Polexit.
Zabawny anagram… W niedzielę wieczorem wyniki badania jakie przeprowadzą
ankieterzy wśród 100 tysięcy osób, wychodzących z lokali wyborczych, powiedzą
nam o tym, jaka będzie nasza przyszłość. Czy będzie rządzić nami partia, dążąca
do umocnienia Polski w strukturach europejskich czy też taka, która te struktury
będzie chciała rozsadzić. Część działań w tym kierunku już podjęto: przez PiS
nie dostaliśmy miliardów euro z Krajowego Planu Odbudowy, niedługo stracimy
także dolę z europejskich funduszy strukturalnych, w tym z funduszu
spójności. I PiS powie: to po co nam taka Unia, która nie daje nam pieniędzy?
PiS złamał ustalenia traktatu z Schengen, wydając wizy wjazdowe do Unii w
ilościach hurtowych i zamykając granicę ze Słowacją. To ostatnie pod kuriozalnym
zarzutem, że źle chroniona granica słowacka (a nie jest to przecież granica
zewnętrzna Unii!) powoduje to, że tysiącami płyną do nas uchodźcy, jak na
Lampedusę. Ciekawe, czym płyną: Białką, Popradem czy Dunajcem? PiS twierdzi, że
nie chce polexitu, tylko zreformowania Unii w taki sposób, żeby jej władze
dawały Polsce pieniądze, ale nie wtrącały się do tego, jak są one wydawane, ani
do tego, jakie są zasady ustrojowe w Polsce i na Węgrzech – bo wg PiS tylko te
dwa kraje wiedzą czym naprawdę jest Unia Europejska, a nie jakaś tam Francja,
Włochy, Niemcy czy kraje Beneluxu, o których wyborca PiS nie koniecznie w ogóle
słyszał.
Z Unii nas nie wyrzucą, bo nie mogą. Ale z Schengen już mogą. Z finansowania
też. Z bezcłowego handlu i inwestowania też. Poza tym, jeśli jesteśmy w jakimś
związku i publicznie cały czas twierdzimy, że partner nas oszukuje, okrada,
ubliża nam, bije, wtrąca się do nas, kontroluje, na co wydajemy pieniądze, które
od niego dostajemy, chce nas zagłodzić, pozwalać, żeby nas gwałcono i zabijano –
to czy taki związek ma szanse przetrwać? A jeśli tak, to po co? To, oczywiście
nie jest taki polexit, jakim był brexit – zostajemy w Unii, ale nie będziemy się
stosować do jej zasad i co nam zrobią? Nic. I my w Unii też nie zrobimy nic. Ale
panie Szydło i Kempa, panowie Tarczyński, Jaki, Brudziński i wielu innych będą
nadal dostawać unijną kasę. My nie. Pomyślmy o tym, zanim poznamy wyniki badania
exit poll.
I uwaga do gości TVN: Po ewentualnym zwycięstwie PiS-u nie ważcie się mówić, że
oto znów znaleźliśmy się w czarnej d…, bo PiS oskarży stację o rasizm.
13 października 2023
43 (-1).
Co wybieramy?
W niedzielę,
15 października każdy z nas postawi znak X w odpowiedniej kratce – jeden przy
kandydacie do Sejmu i jeden przy kandydacie do Senatu. Ale najpierw musimy się
wybrać do lokalu wyborczego: od tego wyboru zależy dużo, może wszystko.
Każdy z nieidących na wybory mówi, że nie ma na kogo głosować, zresztą od niego
nic nie zależy, bo on ma tylko jeden głos. Ale takich, co tak mówią jest ponad
osiem milionów.
Wybieramy:
Czy Polska będzie częścią Europy Zachodu, ze wszystkimi jej wadami i zaletami, z
Wawelem, katedrą w Kolonii, Luwrem, Akropolem, katedrą Sagrada Familia i legendą
o Drakuli - czy będzie częścią Euroazji, z setkami bałwochwalczych pomników,
Kremlem, koloniami karnymi i podgoloną głową Kim Dzong Una...
Czy będziemy uśmiechniętymi obywatelami, umiejącymi rządzić swoim krajem - czy
klientami, wiszącymi u klamki rozdającego benefity dobrego wuja...
Czy wróci zdystansowane poczucie humoru ze szczyptą soli attyckiej, wywołujące
śmiech, ale i refleksje - czy też już na zawsze będziemy skazani na rechot i
wymuszony entuzjazm pochlebców...
Czy będziemy zawziętymi ortodoksami - czy przyjmiemy to, że od czasu do czasu
rację może mieć ktoś inny...
Czy o każdą różnicę zdań będziemy się obdarzać nienawiścią - czy wrócimy do
umiejętności rozmowy, dyskusji, sporu na argumenty, nawet kłótni, ale z
poczuciem, że naprzeciwko nas siedzi nie wróg, zdrajca, zaprzaniec, tylko
przeciwnik, który tak jak my chce dobrze, tylko inaczej...
Czy nadal będziemy niszczyć Ziemię, czyniąc ją sobie poddaną - czy będziemy
potrafili być przyjaznymi uczestnikami świata przyrody, kochającymi i kochanymi
przez tych, z którymi dzielimy Ziemię...
Czy będziemy nadal krzyczeć o tym, jacy jesteśmy wielcy, wspaniali i niepokalani
- czy z pokorą, ale zarazem i dumą
przyjmiemy to, że jesteśmy ludźmi, więc nic, co ludzkie nie jest nam obce; także
błędy, a nawet zbrodnie, które potępiamy, ale nie kłamiemy, że ich nie było...
Czy będziemy zgadzać się na manipulowanie historią i nauką tak, by na
wierzchu zawsze była racja partii aktualnie rządzącej - czy też pozwolimy
twórczości, nauce i poczuciu dobra na swobodne kształtowanie wiedzy i woli
poszczególnych ludzi...
Czy będziemy obrażać wszystkich, którzy nie akceptują naszego postępowania - czy
zrozumiemy, że życie i polityka niekiedy wymaga pójścia na kompromis...
Czy będziemy wielbić przeszłość i nadal hodować pragnienie odpłaty za doznane
krzywdy - czy też pójdziemy naprzód, stając się współtwórcami przyszłości...
Czy pozwolimy władzy narzucać sobie ideologię, wiarę, wolę i cele - czy może
zauważymy, że społeczeństwo jest szczęśliwe wtedy, kiedy władza nie kupuje sobie
za pieniądze poparcia, ale po prostu nie przeszkadza w rozwoju ludzi i każdego
człowieka...
Ten nasz wybór powinni realizować ludzie, którzy pozwolą nam współuczestniczyć w
tej realizacji. Wybierzmy dobrze.
13/14 października 2023