Tygodnik Podhalański nr 12, 22 marca 2018

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2018)

Maciej Pinkwart

Seler w różyczkach

 

Wiosna! Za oknem minus 8, wieje wiatr z Syberii. Na etykiecie opakowania kalafiora przeczytałem że towar może zawierać seler. Ucieszyłem się, bo lubię seler. Pomyślałem, że na skutek manipulacji genetycznych różyczki kalafiorowe przekształciły się w rosiczki, podkopały się pod grządkę i pożarły kalafiora od środka, choć tylko częściowo, bo kalafior pozornie pozostał jednak kalafiorem. To tak jak z demokracją: działają wszystkie instrumenty tego najgorszego ze wszystkich ustrojów (z wyjątkiem wszystkich innych, jak mówił Winston Churchill), jest parlament wybrany przez naród, rząd wybrany przez parlament, prezydent czuwający nad stosowaniem Konstytucji pospołu z Trybunałem Konstytucyjnym, prawie niezależne sądy, prezesi państwowych spółek, wyłaniani przez rady nadzorcze, które mianuje członek rządu, wybranego przez parlament, wybrany przez większość, czyli 18 procent obywateli. A w kalafiorze – seler. Ba, żeby tylko! Seler, jak wspomniałem, lubię, ale na etykiecie przeczytałem ostrzeżenie, że głęboko mrożony kalafior może zawierać jeszcze gluten z pszenicy, mleko, jaja i gorczycę. Zjadłem. Przeżyłem. Jutro kupię kartofelki, z nadzieją, że będą mogły zawierać polędwicę z indyka i Johnnie Walkera z czarną etykietą. Na etykiecie Johnnie Walkera na pewno nie przeczytam, że zawiera seler.

Który lubię.

Seler w kalafiorze zaskakuje, jak wszystko odnajdywane niespodziewanie w nieoczekiwanym miejscu. Jeśli z kasownika w autobusie – jak opisywał Jeremi Przybora – zacznie płynąć muzyka i wiadomości radiowe – to ucieszy nas to bardzo, choć zasadniczo ani kasownika, ani radia nie lubimy. Jeśli telewizja pokazałaby nam reportaż o mianowaniu Jarosława Kaczyńskiego przewodniczącym wielkiego churału w Mongolii, to ucieszyłoby nas jeszcze bardziej, choć w zasadzie nie lubimy ani Kaczyńskiego, ani Mongolii, ani telewizji. Bowiem nieoczekiwana zmiana jest zawsze lepsza od oczekiwanej, chyba że jest to dobra zmiana, bo przymiotnik ten zawsze wymaga dookreślenia: dobra dla kogo i na jak długo. Jeśli dobra zmiana naszego stosunku do Unii Europejskiej sprawi, że zamiast do Unii Europejskiej zaczniemy należeć do Wspólnoty Niepodległych Państw z siedzibą na moskiewskiej Łubiance, to określenie „dobra” stanie się mocno dyskusyjne. Chyba że rolnicy z entuzjazmem powitają likwidację unijnych dopłat do posiadanych hektarów, których się nie uprawia, a kasa sama leci z Brukseli, że osoby spędzające dotąd wakacje w Grecji czy Hiszpanii zrezygnują z tych przyjemności, bo strefa Schengen oddali się za Odrę i Nysę Łużycką, nasze paszporty będą leżeć w biurku u pana ministra Joachima Brudzińskiego, a na granicę polsko-słowacką w Niedzicy powróci moja ulubiona pani celniczka, która potrafiła wywęszyć piwo przemycane nawet w chłodnicy samochodu – wówczas będziemy wreszcie u siebie, a przyszłość będzie rysować się w wiosennych barwach. I wtedy dopiero wstaniemy z kolan i zobaczymy, że wicher poniósł nam polską czapkę z piór, złoty róg się stracił i huka po lesie, a nam się ostał ino sznur.

 

Poprzedni felieton