Tygodnik Podhalański nr 44, 2 listopada 2017

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2017)

Maciej Pinkwart

Tyrania tolerancji

 

Nieszczęście demokracji polega na tym, żeśmy dali sobie wmówić, że człowiek to brzmi dumnie, że każdy zasługuje na szacunek, że wszyscy mamy jednakowe żołądki, że – i to chyba jest specjalność postkomunistycznej demokracji – ci, którzy mają więcej, dłużej się uczyli, wiedzą więcej i włożyli więcej wysiłku w ukształtowanie samego siebie – są winni tego, że inni mają mniej, są analfabetami, więc posługują się tylko chłopskim rozumem. Obecna polska władza zresztą stoi nad tym problemem w rozkroku – bo jednocześnie pomiata wszystkimi, którzy nie są „panami” z PiS – i odsądza od czci i wiary wszystkie prawdziwe elity, które postępując w zgodzie ze swą wiedzą, doświadczeniem i wykształceniem nie aprobują ani celów, ani metod drużyny „dobrej zmiany”.

Kiedyś opowiadano dowcip o tym, że na Krupówkach jakiś cudzoziemiec usiłował się dopytać o drogę dwóch miejscowych. Zagaduje: Do you speak English? Cisza. Parlez-vous français? Nic. Sprechen Sie Deutsch? Wzruszenie ramion. Gawaritie pa ruski? Jak wyżej. Cudzoziemiec macha ręką i zrezygnowany odchodzi. Jasiek trochę zawstydzony: Oj, chyba trzeba się zacząć uczyć języków! Na co Franek – A po co? Ten znał pięć i się nie dogadał… Teraz to nie jest dowcip, tylko przejaw patriotyzmu.

Chodnik zapluty gumą do żucia. Czy gumiarzom ktoś da mandat, albo przynajmniej po ryju? Bynajmniej – udajemy, że tego nie widzimy. Na przystanku przy Szaflarskiej jest ławka, na niej przez cały dzień dwóch – trzech zaprutych meneli. Wstają tylko po to, żeby się wysikać pod okolicznym drzewem, albo zdefekować w śmietniku. Czasem przyjeżdża policja, żeby ich wylegitymować, ale albo nie słyszą, co się do nich mówi, albo nie mają dokumentów. Policja odjeżdża, menele siedzą dalej, czekający na autobus stoją grzecznie obok.

W samo południe. Na kupie śmieci, które nie trafiły do śmietnika, bo menele zmienili go w wychodek, siedzi pięciu facetów i pije wódkę. Podobno nie można pić w miejscach publicznych, a w Zakopanem mandat dostał facet, obok którego na ławce stała nieotwarta puszka z piwem. Tutaj nikt nie reaguje. Piją parę godzin, czasem tylko ktoś uzupełnia zapasy, ale przecież w sklepie im nie sprzedają alkoholu, bo są już narąbani jak meserszmity. Jeden z grupy, bezzębny, liszajowaty staruszek po czterdziestce co chwilę nagabuje przechodniów o piątkę na piwo. Powinien dostać nauczkę, a nie jałmużnę, ale raczej dostaje piątkę.

Wiem, że nie powinienem tak pisać, bo znieważam ich godność. Ale uważam, że godności pozbawiają się sami i w związku z tym wcale ich nie znieważam, tylko opisuję rzeczywistość. Wiem, że się wywyższam jako resortowe dziecko: mój ojciec był rencistą, więc reprezentował resort zdrowia, a mama księgową w fabryce – czyli z resortu finansów. Nie chciało mi się pracować, więc się uczyłem, co gorsza pobierałem stypendium naukowe, więc brałem pieniądze za nic. Mam tego świadomość i dlatego muszę chamski menelizm tolerować – sam jako umiejąca czytać i pisać elita na tolerancję liczyć nie mogę.

 

 

Poprzedni felieton