Tygodnik Podhalański nr 40, 6 października 2016

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2016)

Maciej Pinkwart

Język muzyki

 

 

Muzyka nieraz lepiej objaśnia świat niż filozofia. Ta ostatnia od lat nie wnosi do myśli ogólnoludzkiej niczego nowego i coraz głębiej grzęźnie w polemikach, które doprowadziły do utrwalenia podziału interpretatorów świata na dwa już nie przeciwne obozy, ale wręcz wrogie plemiona. Cóż, metafizyka stała w wiecznym sporze z fizyką, a bolesną niepokonywalność dzielącej je przepaści znamy najlepiej od czasów XII-wiecznego sporu miedzy dwoma duchownymi, Piotrem Abelardem i Bernardem z Clairvaux, na temat wiedzy i wiary. Ale był to ciągle tylko spór, a nie wojna, zaś przeciwnicy szanowali się wzajemnie dążąc do tego, by polemistę przekonać, a nie pokonać.

Wielobarwny i skomplikowany świat odchodzi do przeszłości. Nikt już nie ma czarno-białego telewizora, ale coraz więcej osób widzi świat tylko w dwu barwach, a ludzi dzieli na „naszych” i „obcych”, z którymi porozumienia, a nawet rozmowy nie ma. Zresztą w pewnych sprawach nie może być kompromisu: kreacjoniści, budujący repliki arki Noego i wierzący w istniejący 6000 lat świat, w którym Flinstonowie żyli obok dinozaurów nie porozumieją się nigdy ze Stephenem Hawkingiem, badającym umysłem pierwsze nanosekundy po Big Bangu sprzed 13 miliardów lat czy Richardem Dawkinsem, uznającym Boga za twór urojony i wierzącym w ewolucyjną moc sprawczą samolubnych genów: ci pierwsi zawsze w naukowcach będą widzieć wysłanników szatana, ci drudzy będą uważać kreacjonistów za kretynów.

Podobnie jest w polityce, ale ją zostawmy na boku. Popatrzmy na świat raczej oczami dyrygenta wielkiej orkiestry symfonicznej, w której stu muzyków – każdy inny, każdy z własnym światem myśli, uczuć, preferencji i wyobrażeń - robi wszystko, by efektem ich wspólnej pracy było dzieło spójne i doskonałe – choć nie zawsze klasycznie harmonijne. W filharmonijnym bufecie raczej nie prowadzi się dyskusji o wyższości kontrabasu nad fletem czy waltorni nad obojem, choć czasem chciałoby się nieco zmienić instrumentarium nawet starego dzieła – i niekiedy się to robi. Ale nawet grane na tubie i organach Cztery pory roku Vivaldiego pozostaną Czterema porami roku Vivaldiego, mimo że rudy ksiądz z Wenecji będzie przewracał się w bezimiennym grobie na jednym z przyszpitalnych cmentarzy w Wiedniu. Niemniej jednak – choć motywy muzyczne będą takie same – takiej interpretacji zabraknie barwnego kolorytu, który daje właśnie zróżnicowanie instrumentalne, multiwykonawstwo.

W orkiestrze, rzecz jasna, jest więcej skrzypiec niż fortepianów, ale nie stanowi to o ich prawie do decydowania o działaniu całego zespołu, choćby dlatego - że jak powiedział pianista Art Tatum – na skrzypcach trudniej jest postawić kufel piwa. Słuchając wspólnie Beethovena czy Kilara jednak porozumiemy się prędzej niż skandując wyzwiska na ulicach. Choć w pewnych momentach nie można się ograniczać tylko do przeżyć w sali koncertowej, gdyż bywają takie sytuacje, kiedy trzeba użyć raczej nogi od fortepianu niż klawiszy. Ale to po wybrzmieniu ostatniej frazy koncertu.

Poprzedni felieton