Tygodnik Podhalański, 8 maja 2014
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2014)
Maciej Pinkwart
Zanim nas wrzucą do urny
Zawsze jest jakiś wybór. Między dobrem a złem, głupotą a mądrością, krętactwem a uczciwością, brunetką a blondynką. Ale te indywidualne preferencje nie robią na nas wrażenia i jedyne co o nich wiemy, to to, że na ogół wszyscy wybierają źle. Jean Paul Sartre uważał, że człowiek zawsze wybiera między złem a złem. Góralscy egzystencjaliści formułowali to tak, że kany byś się nie obyrtnął, wse rzyć jest ze zadka…
Ciekawsze są wybory zbiorowe: do parlamentu, do rady gminnej czy na Miss Podhala. Czujemy wtedy swoją siłę, bo nasz hufiec ma szansę stoczyć bój z hufcem obcych i, oczywiście, zwyciężyć. A gdy wyniki okażą się dla nas niekorzystne, to wiadomo dlaczego: obcy walczyli nieuczciwie, a komisja wyborcza sfałszowała urnę. Same wybory są zresztą zupełnie nieatrakcyjne: ci sami głosują na tych samych, plankton zostaje pożarty przez wieloryby i tylko sporadycznie jakieś płotki urywają parę mandatów w nadziei, że demokracja pozwoli im zostać języczkiem u wagi, albo choć otrzymać dotację z budżetu i przetrwać 4 lata. Naprawdę ciekawa jest tylko kampania wyborcza.
Ponieważ media przekazują tylko informacje sensacyjne, a publiczność słucha tylko obelg i czyta tylko tytuły, więc trzeba wymyśleć takie obelgi, które znajdą się w tytułach gazet i na żółtych paskach telewizji. Niewiele jest partii, które wypłynęłyby na chwaleniu swoich kandydatów, bo oni służą głównie do wylewania pomyj na cudzych kandydatów. Jak bokser Adamek, który nie wykorzystuje wieców wyborczych dla opowiadania o swoich zwycięstwach na ringu, tylko do słownego nokautowania przeciwników politycznych. Nie ma takiej obelgi, której nie można by było bezkarnie powiedzieć – jeśli jest się politykiem. Zbrodniarz, złodziej, zdrajca, oszust, agent, wariat, łapówkarz… Jednak te określenia już tak się zdewaluowały, że na mało kim robią wrażenie, a ponieważ szermuje się nimi od prawa do lewa – ich ostrza wzajemnie się stępiają, powodując tylko ogólne obrzydzenie wobec całej klasy politycznej, a w efekcie – coraz mniejsze zainteresowanie wyborami. Demokracja staje się własną karykaturą, jeśli zamiast nas - głosować będzie tylko tzw. żelazny elektorat. Przedstawicieli Polski do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku wybierało niespełna 21 % uprawnionych. W 2009 – 24,5 %. W ostatnich wyborach samorządowych w 2010 głosowało 47 % osób, w 2011 r. 49 % z nas poszło wybierać posłów i senatorów. Czyli dla przeszło połowy Polaków jest obojętne, kto będzie nimi rządzić… Pogląd ten jest o tyle uzasadniony, że w ogólnym przekonaniu wszyscy inaczej niż my myślący to zwolennicy zbrodniarzy, złodziei, zdrajców, oszustów, agentów, wariatów i łapówkarzy. Jeśli zaś „nasi” nie mogą zdobyć wszystkich mandatów, to znów będą się tylko kłócić, a sprawy kraju będą iść własną drogą. To, że jakoś jeszcze wszyscy nie umarliśmy z głodu albo ze śmiechu, jest zaś jeszcze jednym cudem.
Jednak warto pamiętać, że jedyna urna, wobec której warto zachowywać bierność, to urna na własne prochy…