Tygodnik Podhalański, 17 kwietnia 2014

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2014)

Maciej Pinkwart

Rekolekcje

 

Słońce teraz wstaje przed szóstą. Wtedy jest już widno i można wyjść z domu, bez obawy, że się zabłądzi pod autobus. Widno, ale nie jasno, więc oczy z trudem rozklejające się po nocy, mogą spoglądać przez szparki na świat. Pod ręką kłuje zarost. Wczorajszy. Przedwczorajszy. Sprzed tygodnia. Z czasów, kiedy były jeszcze żyletki, a szef wymagał, żeby się jakoś wyglądało. Teraz nikt nie wymaga. Jeśli w domu jest jakaś kobieta – matka, żona, kochanka – to już niczego nie wymaga. Nie przeszkadzają jej codziennie te same dresy, polar, adidasy ze śmietnika. Przeszkadza tylko gadanie, bo nie może spać. Z ulgą wita trzaśnięcie drzwiami.

Wychodzą. Z pierwszej, drugiej, trzeciej klatki. Zza kiosku. Spod garaży. Nogi słabe, w głowie szumi. Po wczorajszym. Po przedwczorajszym. Po całym tygodniu. Trzeba usiąść. Na trzepaku. Na parapecie witryny sklepowej. Na barierce drogowej. Na krawężniku. Na pustakach pod kioskiem.

Ściągają jeden do drugiego, prowadzeni niezwykłą grawitacją, siedzą, stoją, rzadko tylko wymieniając uwagi o życiu. Z czasem pojawi się pierwsze piwo. Niekiedy dwa. Najważniejsze jest, żeby być razem. Człowiek może i zachowuje się jak zwierzę. Ale zwierzę stadne. Są mili i zanim nie ogarnie ich smutek odlotu, kiedy to potrafią zapatrzeni w jeden punkt trwać z kamienną twarzą przez kilkanaście minut, zwykle się uśmiechają. Nigdy nie przeklinają do innych, najwyżej do siebie, a i to bez złych intencji. Szarmanccy wobec kobiet, jeśli je nawet zaczepiają, to z galanterii. Mają poczucie hierarchii. Do osób z zewnątrz zwracają się z szacunkiem; nawet prosząc o brakującą dziś wyjątkowo piątkę, zawsze obdarzają tytułami: Szefie, tylko piąteczkę! Profesorze, jak rany, tylko pożyczam, oddam w piątek, jak Boga kocham.

Kochają Boga, ale nigdy nie oddają. Nie trzeba żałować. Może to ostatnia piątka przed końcowym delirium. Może potrzebują na lekarstwo. Lekarstwem po ostatnim piwie zawsze jest pierwsze piwo. Nie trzeba żałować. Jeśli dziś nie wyciągniesz z kieszeni piątki, jutro być może sam będziesz wyciągał rękę po piątkę. Na dawanie wędki, a nie ryby – tu już jest za późno.

Bezrobotni. Paru od niedawna, inni prawie od zawsze. Niektórzy zasiedzieli w mieście od pokoleń, inni z podhalańskich wsi, kilku z Polski. Szewc z NZPS-u. Ślusarz kolejowy. Księgowy. Taksówkarz. Syn wdowy. Nie, nie mason – taki podaje zawód. Wybierają ze śmietnika puszki po piwie i nazywają to pomocą w segregacji. Ze sprzedaży będzie na kilka następnych. W piątek odbiorą zasiłek, to oddadzą. Albo wydadzą, w sobotę się okaże.

Sobota ma być ładna. Słońce wzejdzie przed szóstą. Będzie widno, ale nie za jasno, dam radę otworzyć oczy, żeby nie wpaść pod autobus. Dres, kurtka, adidasy, czapka. Potrę twarz pięścią, zarost już nie przeszkadza. Kiedyś zapuszczałem specjalnie, jak miałem wystąpić w telewizji. Koledzy i tak nie skrytykują. Podamy sobie ręce, może znajdzie się coś do popicia wspomnień o lepszych czasach. Te jeszcze lepsze też na pewno przyjdą. Alleluja.