Tygodnik Podhalański, 21 listopada 2013
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2013)
Maciej Pinkwart
Szli, krzycząc "Polska"...
Dziwię się tym, którzy mają pretensje do organizatorów tzw. Marszu Niepodległości, że nie upilnowali bojówkarzy, którzy na warszawskich ulicach bili się ze skwatersami, wyzywali policję, czy rzucali w ludzi kamieniami. Ci dresiarze w kominiarkach to po prostu wierni sojusznicy zarówno tych, co pod krawatami maszerowali z transparentami i flagami w pierwszych rzędach pochodu, jak i tych, co w kościołach czy pod nimi organizowali polityczną mobilizację przeciw obecnie panującemu ustrojowi społecznemu – w Polsce i w Europie. Działacze polskiej prawicy (i tej spod znaku pięści zaciśniętej na mieczyku Chrobrego, i tej populistyczno-związkowej, marzącej o Polsce narodowo-socjalistycznej) od 2007 roku krzyczą o tym, że Polska nie jest niepodległa, że stanowi kondominium rosyjsko-niemieckie, że jest w niewoli Unii Europejskiej. I bandyci im uwierzyli, więc poszli na marsz nie po to, by świętować 95-cie odzyskania niepodległości – bo tej nie ma, tylko po to, by o tę niepodległość walczyć. Więc walczyli: z bezdomnymi ze squatu, z policjantami, z rosyjską ambasadą, z budką strażniczą, z samochodami, z tęczą ze sztucznych kwiatów, ze strażakami, z dziennikarzami, nawet z drzewkami przy ul. Marszałkowskiej… Można nawet powiedzieć, że wygrali: kilku policjantów odwieziono do szpitala, squat został zdemolowany, tęcza spalona, budka zniszczona, a ruscy wezwali polskiego ambasadora na dywanik i zrobili mu wygawor.
W sumie nic takiego się nie stało: tym razem jeszcze nikt nie zginął, straty materialne wyceniono na jakieś 120 tysięcy, więc tyle co nic, dziennikarze mają o czym strzępić języki, a politycy zastanawiają się czy policja nie powinna być brutalniejsza, a może w ogóle jej powinno nie być i czy nie wydać bardzo ważnego zakazu zasłaniania sobie twarzy przez demonstrantów, czego oczywiście oni się posłuchają tak samo, jak innych zakazów.
I jakoś nikt nie zastanawia się, czy nie jest łamaniem prawa samo mówienie o tym, że Polska nie jest niepodległa, czy nazywanie premiera mordercą nie jest karalnym pomówieniem, a także o tym czy pan z transparentem w którym Unia Europejska przyrównywana jest do obozu Auschwitz, nie popełnia przypadkiem tzw. kłamstwa oświęcimskiego. Bo nie da się już dłużej bagatelizować tego typu incydentów mówiąc, że panu trzeba pomóc dostać się bez kolejki do psychiatry, a tych, którzy takie hasła popierają – usprawiedliwiać faktem, że oni się nie załapali do pierwszej ligi, więc z tej sposób wyładowują swoje frustracje.
Hasła, prosto tłumaczące przyczyny nieprostych spraw zawsze znajdują tych, którzy będą je wykrzykiwać z nadzieją, że tłum je podchwyci, a „ktoś” zrobi „coś” i będzie lepiej. Na lep tego typu ofert nabierali się już starożytni Rzymianie, domagający się darmowego chleba i darmowych igrzysk, pod takimi sztandarami maszerowali bolszewicy w 1917, a w 1933 mały facet z wąsami obiecywał swojemu ludowi lebensraum i volkswagena.
Warto, krzycząc „Polska”, zapytać za Słowackim: jaka?