Tygodnik Podhalański, 24 października 2013

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2013)

Maciej Pinkwart

Zarzynanie krów

 

Znając moje zainteresowania Orientem ktoś znajomy poprosił mnie o komentarz w sprawie ostatnich protestów muzułmanów w kwestii rytualnego uboju zwierząt. Dlaczego tak głośno i zdecydowanie bronią oni akurat tego elementu swojej wiary, a nie – na przykład – wielożeństwa… Jedno i drugie jest w równym stopniu sprzeczne z polskim prawem. Cóż, pomijając już fakt, że nawet z jedną żoną niekiedy nie sposób wytrzymać, a rozwody w prawie szariatu, aczkolwiek dopuszczalne, są niezwykle kosztowne i skomplikowane – rytualny ubój wykonują za nas najczęściej inni, a my tylko korzystamy z jego skutków. W małżeństwie odwrotnie – przynajmniej staramy się wykonywać wszystko sami, a ze skutków korzystają inni…

Ale przecież islam nie nakazuje wielożeństwa, tylko je pod pewnymi warunkami dopuszcza (tak jak do niedawna prawo państwa Watykan dopuszczało – choć nie nakazywało – małżeństwo z dziewczynkami co najmniej 12-letnimi. Teraz panna młoda w Watykanie musi mieć co najmniej 14 lat…), natomiast nakazuje określony sposób pozbawiania życia zwierząt, dopuszczonych do spożycia. To, że cywilizowany świat odrzuca zasadę zabijania zwierząt bez ogłuszania przez podrzynanie gardła na żywca, by zwierzę za życia się wykrwawiło, bo żywe i świadome, a wręcz umierające z bólu i strachu traci krew szybciej i skuteczniej, dzięki czemu mięso będzie „czyste” - jest oczywistym postępem cywilizacyjnym, choć koniec końców jest tylko ubraniem kata nie w średniowieczny kostium, tylko w elegancki garnitur. Zabijanie jest zabijaniem i już.

Sprawa uboju rytualnego – zakazanego przez prawo dopiero ostatnio - stała się głośna nie dzięki protestom części polskich muzułmanów i żydów, tylko grup przedsiębiorców, często związanych ze środowiskiem PSL, którzy na eksporcie koszernego mięsa robią interesy. Kiedy cywilizowany świat rezygnuje z handlu barbarzyństwem (mięsem, bronią, trucizną) – tworzą się fortuny na niecywilizowanej prowincji.

Dodatkowym aspektem sprawy jest to, że wielkie religie monoteistyczne w gruncie rzeczy nie chcą widzieć w zwierzętach istot żyjących, czujących i reagujących podobnie jak człowiek. Do niedawna podstawowym argumentem przeciwko obrońcom zwierząt było to, że – podobno – zwierzęta nie mają duszy, a więc można je traktować jak rzecz. Jakiś czas temu na lekcji religii w szkole podstawowej doszło do awantury, histerii i niemal buntu dzieci, gdy katechetka zbeształa je i kazała się spowiadać za to, że nazywały swoje psy, koty, chomiki czy kanarki imionami katolickich świętych. Biedni bracia mniejsi, jak zwierzęta nazywał święty Franciszek (mam nadzieję, że nie słyszał tego żaden słoń…). W naszej części Europy świadomość tego, że zwierzęta to nie tylko niewolnicza siła robocza, modna zabawka czy obiekt rozrywki, najczęściej połączonej z chamską agresją – jest jeszcze w powijakach.

A swoją drogą, ciekaw bym był współczesnej interpretacji tego zagadnienia przez imama uniwersytetu kairskiego Al-Azhar czy Al-Karauin w marokańskim Fezie.