Tygodnik Podhalański, 29 maja 2013
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2013)
Maciej Pinkwart
Prawo i lewo
Jak to już rozmarzeni koledzy sygnalizowali przed tygodniem, starostwo tatrzańskie zapowiada, że będzie promować litworówkę, bowiem – jak zapewnia ze znawstwem Andrzej Gąsienica-Makowski – nalewka ta ma znakomite walory smakowe i lecznicze, a trunek od wieków wytwarzany jest na Podhalu, bo litwor rośnie w Tatrach. Zapewne litworówka pomoże w zwalczeniu wielu problemów dnia codziennego, z którymi nie radzą sobie politycy i psychoterapeuci. Bowiem arcydzięgiel litwor jest od wieków znany jako pocieszacz, a nawet afrodyzjak. Już żyjący na przełomie XVI i XVII w. botanik z Akademii Krakowskiej Szymon Syreński zalecał noszenie na szyi wisiorka z korzenia litworu, który frasunek odpędza i serce wesołym czyni. Być może litworem zainteresuje się też Ruch Palikota, gdyż jak się wydaje zarówno sama roślina, jak i bliski sercu (i wątrobie) starosty pochodzący z niej napitek mogą z powodzeniem zastąpić siedmiolistną koniczynkę, importowaną z Indii.
Najlepsza litworówka jest podobno wytwarzana z dzięgielu, rosnącego dziko w Tatrach i to właśnie ma stanowić według dziennikarzy jej promocyjną cechę. Jest z tym jednak pewien problem, o czym media stale zapominają: Tatry leżą w obrębie Parku Narodowego… Uczniowie szkoły, w której uczę „Wiedzy o regionie” znają doskonale podchwytliwe pytanie egzaminacyjne: które rośliny w Tatrach są objęte ochroną? Na pytanie to jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź: wszystkie. Arcydzięgiel litwor także.
Radzimy sobie z tym od lat, hodując litwor w ogródkach. W przeciwieństwie do gańdzi nie powoduje to nalotów policji i nie jest ścigane prawem ani chronione przez lewicę, a akcja wolny litwor na razie obejmuje tylko wąskie kręgi Podhalan. A szkoda, bo do realizacji postulatu pana starosty dążącego do wypromowania litworówki, która może skutecznie konkurować z łącką śliwowicą, trzeba pokonać jeszcze kilka zawiłości prawnych.
Po pierwsze – litwor od 30 lat objęty jest ścisłą ochroną gatunkową i wykopywanie go nawet z miejsc położonych poza górami zagrożone jest sankcjami karnymi. Nie jestem pewien, czy dotyczy to też rabatek przydomowych. Po drugie – obrót prywatnie produkowanym alkoholem jest w Polsce nielegalny.
To ostatnie jakoś jest mało brane pod
uwagę, bo polski kapitalizm, który kanonizował Świętą Prywatę, toleruje nie
takie rzeczy. Wspomniana łącka śliwowica jest tego najlepszym przykładem: w 1989
r. wojewódzki konserwator zabytków w Nowym Sączu uznał śliwowicę za… dobro
kultury narodowej. W 2005 r. wpisano ją na Listę Produktów Tradycyjnych, w tym
samym roku w USA uznano ją oficjalnie za „najlepszą śliwowicę świata”. Paradoks
polega na tym, że produkcja śliwkowego bimbru jest prawnie zabroniona, ale – jak
pisze dziennikarz „Wyborczej”: wobec znacznej
renomy i wysokiej jakości śliwowicy, władze lokalne nie ścigają tego procederu.
Tym samym tropem chce pójść teraz starosta tatrzański promując produkt, o którym się mówi, że jest na razie nielegalny.
To nowy bardzo interesujący status prawny: na razie przestępstwo, ale już niebawem promocja regionu. Ciekawe, co się z tego urodzi. Na razie jest tak, jakby starostwo było trochę w ciąży.