Tygodnik Podhalański, 11 kwietnia 2013
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2013)
Maciej Pinkwart
Dialektyka na zakupach
Tak się składa, że święta religijne, teoretycznie będące okazją do zadumy i refleksji nad sprawami duchowymi, polegają u nas przede wszystkim na napychaniu brzucha, a głównym narzędziem liturgicznym stają się łyżki, noże i widelce. Nie zamierzam nikogo namawiać do ascezy, zwłaszcza, że sam na anachoretę nie wyglądam, a poza tym jest już po Świętach i przedmiotem kultu jest teraz raphacholin. Jednakże bytność na przedświątecznych zakupach natchnęła mnie do refleksji filozoficznych, które teraz w dzień powszedni przedstawiam.
Dialektyka, odrzucona obecnie jako element marksizmu – niesłusznie, bo to sposób rozumowania znany już starożytnym, rozwinięty przez Hegla, od którego przejął ją rzeczywiście Marks, nigdy zresztą nie będący marksistą – uczy, że postęp dokonuje się przez walkę przeciwieństw. Pobyt w markecie wszelako pokazuje, że owe przeciwieństwa wzajemnie się znoszą, czyli dialektykę diabli biorą, a postępu nijak nie widać.
Na parkingu tłok taki, że roweru nie daje się wcisnąć, fura za furą wypasiona jak biskup na diecezji, więc jakby bogaci jesteśmy. Ale z drugiej strony te mercedesy, audice, beemy, nissany jakieś odrapane, rocznikowo niekiedy zeszłowieczne, słowem kupa złomu. No to bieda chyba? W sklepie od podaży aż się półki uginają, to chyba popyt jest, bo na próżno by tego przecież nie wystawiali. Ale z drugiej strony tu przecena, tam promocja, ówdzie trzy w cenie dwóch – czyli kusić trzeba, bo nie kupią? Do kupienia jednak daleka droga, bo do półek docisnąć się nie sposób, ludzi mnóstwo, wózków jeszcze więcej, bo niektórzy po dwa biorą – jeden wózek na towar, z drugim mąż miejsce w kolejce do kasy blokuje. Jest środek dnia, a w markecie kłębi się pół miasta. Oto, jaka nędza – wszyscy są pewno na bezrobociu… Ale z drugiej strony w wózkach góry towaru, przy kasach lśnią karty kredytowe i wachlarze odblaskowych stóweczek… Takich zasiłków to nawet za czasów PIS-u nie było!
Więc może to nie bezrobotni, tylko emeryci na zakupach? Oszczędzali cały rok, nie dojadali, za te ZUS-ługi porobili długi i teraz chcą się raz w życiu przed zejściem porządnie najeść. Ale skąd! Wokół same chłopy na schwał, kobity w kwiecie wieku, dzieciątka między stoiskami wesoło pomykają… Rodziców na przedszkola nie stać, bo rząd wprowadził opłaty, i dzieci teraz pomagają bezrobotnym rodzicom pakować do auta same niezbędne i najpotrzebniejsze do przeżycia rzeczy: ananas, trzy kurczaki, suchą kiełbasę, żubrówkę, 34 opakowania cukru waniliowego, 16 kostek masła, ser tłusty dwa kilo, 4 sześciopaki, 2 zgrzewki coli, 6 opakowań jaj po 30 sztuk, tuzin paczek żelków i 10 gum do żucia. Tatusiowie pewno wracają zaraz po świętach do obozów pracy w Niemczech albo do Anglii na zmywaki, to w domu muszą się najeść, bo tam na co dzień jedzą nieokraszony makaron, gotowany grzałką w zlewozmywaku…
Ktoś słusznie może zapytać: co ja tam w markecie robiłem? Kupując, protestowałem przeciwko narastaniu polskiej biedy, spowodowanej przez obecne władze, porozumienie salonowych elit, spisek masonerii, upadek banków na Cyprze i ogólnoświatowy kryzys.